Podróż misja pustynia, czyli syria i jordania 2007
to już prawie pięć lat? trudno uwierzyć. od miesięcy myślami znów jestem w syrii, bo jeszcze trudniej uwierzyć w to, co się tam dzieje. zadaję sobie pytania, czy ci wszyscy cudowni i serdeczni ludzie, których tam poznałam, są cali i zdrowi? po której stronie konfliktu się opowiedzieli? ilu z ich bliskich stała się krzywda, ilu z ich bliskich krzywdziło innych, kto protestował, kto chciał po prostu świętego spokoju...? i kiedy będę mogła tam wrócić?
mniej zorientowanym polecam sensowny i w miarę wyczerpujący materiał:
http://www.tokfm.pl/Tokfm/56,103086,11168104,7000_zabitych___Gdzie_jest_swiat____ZOBACZ__CZEMU.html
no i po co leci pani....? 2007-09-09
no i po co leci pani do tej syrii, pytał taksówkarz, wioząc mnie mocno spóźnioną na lotnisko. jeszcze ciut ponad godzinę wcześniej szukałam w złotych tarasach pokrowca na aparat, dwie gdziny wcześniej - byłam u fryzjera... w mieszkaniu oczywiście bajzel, wszystko powywalane, nic w plecaku... na szczęście olga zajęła miejsce w długaśnej kolejce do odprawy, zdążyłyśmy w ostatniej chwili. początek jak zwykle, można więc było się spodziewać udanej wyprawy w moim stylu (czyli pod hasłem "więcej szczęścia niż rozumu").
podróż jest w permanentnym stanie (re)konstrukcji, ale zapraszam na zdjęcia ;)
żelki duty free 2007-09-09
wszystkie euro jakie miałam wydałam na jakiegoś syfa w burger kingu i żelki ze sklepu bezcłowego. utrzymywały mnie przy życiu jeszcze przez wiele dni, na szczęście olga w nich nie gustowała ;)
plażowa antalya 2007-09-10
wylądowałyśmy w antalyi w środku nocy, taksówki były oczywiście bandycko drogie, więc zaczęłyśmy już rozglądać się za jakąś wygodną ławką, gdy - na szczęście - zainteresował się nami jeden ze współpasażerów. wrzuciłyśmy plecaki na pakę pick-upa jego brata i korzystając z uprzejmości panów, poprosiłyśmy o podwiezienie nas na dworzec autobusowy ;)
do rana dokimałyśmy... na dworcowej ławeczce właśnie i po zostawieniu gratów w przechowalni i wymianie pieniądzy - ruszyłyśmy w świat. dotarcie na plażę trochę nam zajęło (autobusem 202 na ulicę telefonów, a stamtąd pieszo), ale opłacało się - odreagowałyśmy stresy naszych fatalnych prac, leżąc plackiem na plaży i tylko od czasu do czasu pluskając się w cudownym morzu. fale były ogromne i taki dzień podobał mi się szalenie, choć to niby takie nie w naszym stylu ;)
17:30 - bus do antakyi, wytargowane 35 YTL
antakya i dalej 2007-09-11
dzień w połowie tranzytowy. po blisko 15 godzinach jazdy znalazłyśmy się w antakii, skąd około 9 złapałyśmy bus do Aleppo za wytargowane 8 YTL. wcześniej szybka toaleta w dworcowej łazience i wymiana pieniędzy po - jak się okazało - całkiem dobrym kursie (10 dol. = 50 funtów syryjskich). ponieważ nie miałyśmy pojęcia, że zapewnienia dworcowych cinkciarzy należy brać serio - żałowałyśmy później, że wymieniłyśmy tylko niewielką sumę - w aleppo kurs był gorszy.
przekraczanie granicy w bab al havha miało już zdecydowanie syryjski charakter - burdel na kółkach to całkiem eleganckie określenie ;) nie udało nam się w każdym razie przenikąć logiki tego, co tam się działo - wrzaski, trąbienie, zajeżdżanie sobie drogi, pokrzykiwania, tu ktoś pilotuje autobus do jednej bramki, ktoś inny kieruje go na bok, kłótnie w kolejce, niezrozumiałe roszady... itd., itp. ktoś nas gdzieś prowadził, ktoś pokazał, gdzie przedłożyć paszport, ktoś pomagał wypełnić wniosek - rzesze pomagierów kierowcy i cieciów przygranicznych znały swój fach ;) można by zaryzykować nawet twierdzenie, że odprawa przebiegła dosyć sprawnie, gdyby nie drobny incydent. nasz autobus - z nieznanych nam powodów - usiłował wjechać w wąską "bramkę" pod dosyć ostrym kątem. nie wiem, czemu tak - mógł się przecież lepiej ustawić, ale wyglądało na to, że kierowca - dopingowany przez kilkunastu kumpli "z przejścia" - skoro powiedział A, musiał rzec także i B. "bach" raczej, "krach" - tak poszło okno, przy którym planowałam usiąść. siadłam na szczęście siedzenie dalej, autobus był niemal pusty: wybrałam okno z czystszą szybą, wystarczyło strzepnąć kilka drobinek.
dalsza podróż przebiegała wesoło - najpierw w autobusie bez okna hulał wiatr, powiewały firany i skrzyło się szkło. potem całą naszą grupkę - z piętnaście osób - upchnięto w małym busiku, w którym ledwo mieścił się sam nasz bagaż. do aleppo wjechałyśmy z kolanami pod brodą i odciśniętymi sąsiadami na różnych częściach naszych ciał ;)
autobus antakya-aleppo: 8 YTLfolklor przygraniczny, deszcz szkła i intergacja polsko-syryjska: bezcenne
sabrina! 2007-09-11
z bogatej oferty hoteli zdecydowałyśmy się w końcu na tourist hotel na ulicy opon samochodowych ;) właścicielką jest ekscentryczna wiekowa libijka znana w całym mieście jako madame olga ;) wybór więc dosyć oczywisty, niestety - nie dostałyśmy zniżki, na którą tak liczyłyśmy ;p
miejsce jest jak najbardziej godne polecenia, ceny nieco wyższe niż oczekiwałyśmy, ale i tak warto: jest czysto i przyjemnie, śniadanie można zjeść na tarasie, a obsługa mówi... wieloma językami.
samo aleppo... podobało nam się ogromnie. ten pierwszy smak orientu w naszej podróży był najwyrazistszy z wszystkich chyba. do późnej nocy włóczyłyśmy się wąskimi uliczkami starego miasta - tak wąskimi, że mijając się z kimś, musiałyśmy dotykać ścian, chłonąc jego niepowtarzalny klimat: rozmawiając z ludźmi, oglądając karawanseraje i kościoły ormiańske, próbując nowych smaków, buszując w suku...
jako dwie "zachodnie" turystki bez męskiego towarzystwa wzbudzałyśmy oczywiście dość powszechne zainteresowanie. dzielnie odpowiadałyśmy na setki hello i wlecome i choć zdarzały się też mniej przyjemne zaczepki, serdeczność mieszkańców - mężczyzn naturalnie - była dość oczywista ;)
a nawet chłopców. za dnia wołali za nami "sabrina, sabrina", byłyśmy bardzo zdziwione i na maksa rozbawione domysłami, jaki możemy mieć związek z tą niewątpliwą gwiazdą czasów naszej podstawówki... dużo później spłynęła na mnie łaska oświecenia - nie chodziło o seksbombę (ach, my naiwne ;p), tylko zdjęcie - w arabskim - zwłaszcza wykrzyczane na ulicy - brzmi dosyć podobnie ;ppp
umarłe miasta - serjila i al barra 2007-09-12
żeby sprawnie zwiedzić okolice aleppo (dość szeroko pojęte), wynajęłyśmy sobie na cały dzień pana taksówkarza... po długich pertraktacjach ustaliliśmy trasę wyprawy: do umarłych miast serjili i al bary najpierw (basheer zawiózł nas także do muzeum mozaik w małym targowym miasteczku - bardzo miło z jego strony), potem na północ, do miejsca, w którym umartwiał się na słupie szymon słupnik. i na dobicie - pokręcilismy się trochę po okolicach z rzymskimi ruinami i grobowcami lidyjskimi w qaturze. no. było tego dosyć ;)
do muzeum mozaik w maarat warto zajrzeć, jeśli podróżuje się własnym transportem i nie trzeba się spieszyć. również ryneczek, ulice i malowniczy bazar są godne uwagi - ludzie żyją tu sobie zwyczajnie, własnym rytmem, nie podporządkowując właściwie niczego turystom - miła odmiana. nas trochę gonił czas - szkoda było opuszczać to klimatyczne miasteczko, czekało nas jednak jeszcze mnóstwo atrakcji.
serjila i al bara 2007-09-12
zwiedzanie okolicy rozpoczęliśmy od serjili.
było niemiłosiernie gorąco - może to kwestia braku aklimatyzacji, a może rzeczywiście był to najgorętszy dzień naszej wyprawy - nie wiem. upał, falujące powietrze, wyschnięta ziemia, ruiny miasta - wszystko składało się na wiele mówiącą całość. jednak umarłe miasta - jak się okazało - nie są miastami wymarłymi. wzięli je w swoje posiadanie pasterze owiec, jak w przypadku serjili właśnie, którzy - coś niepojętego dla nas - trzymają na terenie ruin swoje stada, śpią tam i pomieszkują, i rolnicy - w al barze ruin trzeba było szukać w sadach - pośród fig i drzew oliwkowych.
osobiście wolę sady - jednak owcze guano i oszczane ściany nie wydały mi się odpowiednie w miejscu, które pretenduje do miana... co ja piszę? które jest nie takim znów poślednim zabytkiem... choć niektóre mieszkanki ruin były nadzywczaj sympatyczne i urodziwe ;)
w serjili czas najwyraźniej nie mógł się zdecydować - niby biegł swoim zwykłym tempem, bardziej jednak - jak powietrze tamtego dnia - drżał, drgał, falował. mrużąc oczy, szukałam cienia. zdecydowanie można się było na trochę zgubić.
słup story 2007-09-12
całe życie naiwnie wyobrażałam sobie, że stał na słupie - po prostu na słupie, na baczność, wbrew wszystkiemu - wiatrom, burzom, palącemu słońcu, pokusom, swędzeniom, bólowi mięśni, prawom fizyki, fizjologii, zdrowego rozsądku. okrutna byłam w tym wyobrażeniu. czterometrowa platforma uczyniła wszystko bardziej zrozumiałym, łatwiejszym do pojęcia. ale jednak - wciąż trudnym. ciekawe, czy z tych 18 metrów naprawdę było bliżej do boga, czy tylko dalej od ludzi?
po śmierci szymona słupnika na miejscu, gdzie stał jego słup, wybudowano olbrzymią bazylikę - największą świątynię tamtych czasów. dziś w ruinach - zburzyli ją arabowie - hula wiatr. na ciepłych kamieniach wygrzewają się jaszczurki, w cieniu ziewa olbrzymi pies kustosz.
nocne aleppo 2007-09-12
wieczorem obowiązkowy wypad na miasto - pojeździłyśmy trochę samochodem z lokalnym znajomym i jego żoną, która - jak się okazało - lepiej sobie radzi za kierownicą niż on ;) posnuliśmy się trochę wokół cytadeli (kalat halab) i pogadali o nowoczesnym islamie, a kiedy znajomi wrócili już do domu, poszłyśmy jeszcze do meczetu umajjadów: ramadan sprzyjał tak później wizycie. zarówno sale modlitw, jak i dziedziniec tętniły modlitwą i życiem towarzyskim. to tu przecież przychodzi się omówić najnowsze wydarzenia, pooglądać chłopaków i dziewczyny, wyszaleć się z rówieśnikami... dzieciaki miały oczywiście dodatkowy ubaw z naszej wizyty, a furorę jak zwykle robiła moja krótka fryzura - wzbudzająca zachwyt i siejąca zgorszenie jednocześnie ;)
by wejść na teren meczetu, należy przy wejściu wypożyczyć okrycie i zdjąć sandały. miło jest też zostawić jakiś datek - akurat w aleppo wejścia dla turystów były biletowane. cena biletu - symboliczna: 75 S£.
twierdza nad zaporą 2007-09-13
ogrom i pustka 2007-09-13
wiatr, pył, przestrzeń, słońce, kamienie i czas, wszystko to wyraźnie odczuwalne. i jeszcze czarne ptaki kołujące nad pustkowiem.
ar rusafah, al resafa, sergiopolis, zagubione w piaskach pustyni miasto twierdza, pozbawione dostępu do bieżącej wody, wyposażone za to w olbrzymie cysterny. ponoć były tu aż trzy kościoły, w tym martyrium sergiusza być może kryjące w sobie grób tego nawróconego rzymskego legionisty, który zginął za wiarę. nikt co do tego nie ma dziś pewności. to już i tak jakoś nieaktualne.
aktualne są zawsze aktualne piach i wiatr. inna fuzja czasu i przestrzeni.
tylko 2007-09-13
przejazdem, ścigając się z czasem na pustyni - robiło się coraz później, chodziło o to, by zdążyć na iftar. a nasz kierowca musiał jeszcze tego samego dnia wrócić do aleppo...
beduini, camele i kupa kamieni 2007-09-13
czyli uciekając przed kolejnym syryjskim boyfriendem, ups - przed prawdziwą miłością ;)
cóż, trudno opisać to, co działo się w palmyrze...
wygląda na to, że właściciel hotelu w centrum - z widokiem na warownię - nie cieszy się szacunkiem i dobrą opinią w okolicy. to tak najoględniej mówiąc. i cóż mogę powiedzieć - chyba coś w tym jest. choć z naszego punktu widzenia różnica była niewielka: wszyscy pracujący w turystycznym biznesie mężczyźni z palmyry zdawali się być opętani wizją seksu z turystkami.
cóż, trudno im się dziwić, gdy weźmie się pod uwagę religię i kulturę, w jakiej żyją, a także - tamtejsze kobiety: zasłonięte, niedostępne, a po ślubie dość często gnuśne, krnąbrne i gderliwe. wystarczy dodać do tego wizję zachodu wypaczoną takim a nie innym przekazem telewizyjnym i pornografią dostępną w internecie... i już równanie między samotnie podróżującą kobietą a jej niezaspokojonym pragnieniem i chęcią uprawiania seksu staje się oczywiste. turystki są poza tym nie tylko wyzwolone, obnażone i co dzień nowe. wiele z nich nie kryje się z tym, że po to właśnie podróżuje.
drogie koleżanki - jeśli więc o dziwno nie znudzili się wam jeszcze nasi wspaniali panowie (ze wzruszającą zadyszką i uroczymi brzuszkami), jeśli nie jesteście zainteresowane pięknymi, sprawnymi, niespecjalnie skomplikowanymi i romantycznymi kochankami rodem z baśni tysiąca i jednej nocy - uzbrójcie się w cierpliwość i przygotujcie sobie za wczasu zestaw wiarygodnych wymówek. przygotujcie się na wszelkie możliwe chwyty - od szantaży emocjonalnych, przez prośby ze łzami w oczach po demonstracje zajmowanej pozycji w społeczności i własnych możliwości. poćwiczcie obojętność na rozdzierające opowieści o miłości od pierwszego wejrzenia i złamanym sercu, na wszelkie możliwe deklaracje i obietnice. prócz tych, które mogą być spełnione jeszcze tej samej nocy - nie wierzyłabym w żadne.
zjawisko jest oczywiście dużo bardziej skomplikowane (a ja, jak wiadomo, nie lubię się rozpisywać...) i - pragnę to podkreślić - nie dotyczy tylko palmyry ani syrii jako całości. nie dotyczy nawet wyłącznie krajów arabskich. ba - jest dość typowe dla większości kurortów europejskich, tyle że albo inaczej się je nazywa, albo - przemilcza.
ale cóż, porzućmy już tę amatorską socjologię seksu ;) wracam do własnej wyprawy.
przede wszystkim w kontekście tego, co napisałam powyżej muszę zaznaczyć dwie rzeczy:
a) z kuszących ofert lokalsów da się nie skorzystać, nieważne jak bardzo byłyby kuszące ;))) wieloma sytuacjami można tak pokierować, żeby obróciły się na korzyść dla obu stron. miła konwersacja też jest warta poświęconego czasu (tak, tak - powstrzymuję w tym miejscu strumień żartów, jaki przepływa przez moją głowę). poza tym - jakby na to nie spojrzeć: kobieta w syrii JEST BEZPIECZNA. nikt nie zrobi tam nic wbrew jej woli.
b) ostatnią rzeczą, jaka mi przychodzi do głowy, jest piętnowanie kobiet za to, że korzystają ze swoich wakacji tak, jak mają na to ochotę. amen ;)
więc - podróż! gdzie ja to byłam? aaa, w palmyrze. tylko tu można tak... stracić głowę? ;)
olga została porwana przez faceta na wielbłądzie już o jakiejś 6 rano. poszła - w swej naiwności - napawać się samotnością wśród ruin, kiedy ja spokojnie sobie dosypiałam. moje późniejsze przyjście nie zmyliło jednak mieszkańców ruin - natychmiast po wkroczeniu na ich teren zostałam odnaleziona i przetransportowana do oazy na herbatę. i tyle ze zwiedzania. z herbaty zrobiła się kawa, potem mały handelek (za pamiątki można tam naprawdę przepłacić), przejażdżka na wielbłądach... zostałyśmy wzięte nad basen (tak, tak - basen w środku pustyni!), gdzie musiałyśmy się wykręcić od kąpieli - oczywiście nago. zwiedziłyśmy oazowy ogród... rozmowy toczyły się dwutorowo: jeden kanał to my i oni, drugi - oni o nas. może zabrzmi to szalenie - ale i tak było przemiło. no może poza momentem, gdy się awanturowali o to, z kim pojadę na przejażdżkę na wielbłądzie do doliny grobowców, a z kim na motorze na zachód słońca na pobliskie wzgórze... - było naprawdę głośno! całe zainteresowanie zawdzięczam oczywiście krótkiej fryzurze. któż to mógł przewidzieć - plan zakładał efekt zupełnie odwrotny...
z całego towarzystwa najwyrazistszą postacią był hussain, elokwentny właściciel oazy i 60 (chyba) wielbłądów, w tym uroczej zenobii, śmiertelnie i dozgonnie już zakochany w swojej napotkanej o 6 rano nimfie - oldze. kiedy w tej chwili myślę o tym, że głupia nimfa olga mogła być teraz tak bogata... ech ;) to hussain pielęgnował olgę - z nadzieją na ożenek, a może bardziej na to, że mu w oazie nie wykituje - gdy po całym dniu na słońcu zmogły ją objawy aż za bardzo przypominające udar słoneczny. i nic dziwnego! kto od 6 rano hasa po pustyni bez nakrycia głowy? cóż, hussain był wniebowzięty, mogąc robić oldze zimne okłady na czole, pojąc ją kwaśnym mlekiem (fuu) i żarliwie deklarując: maj kamels ar jor kamels!
wieczór spędziliśmy na rozmowach i grze w karty, z której nic nie rozumiałyśmy ;) noc - na świeżym powietrzu. o 6 rano miałyśmy być obudzone, by zdążyć na autobus, który okazał się autobusem widmo. nikt nas nie obudził, a panowie, choć zarzekali się, że będą już wtedy na nogach - nie wstali. musiałam zmobilizować wszystkie swe siły, żeby się zerwać. o świcie, trochę ukradkiem, przemierzałyśmy ruiny palmyry, mając nadzieję, że przynajmniej tym razem nikt nas nie będzie zatrzymywał...
damaszek 2007-09-15
chaos, czyli o wyższej formie porządku, czyli jak to strzeliłam w łeb jednemu... ;p
złapałyśmy pusty autobus, który jechał do arabii saudyjskiej. prócz kierowcy jechało nim jeszcze dwóch... oczywiście mężczyzn. byli bardzo sympatyczni, koniecznie chcieli z nami rozmawiać, a najlepiej to przyjechać do polski ;)
trochę się obawiałyśmy, czy dojedziemy - nie tylko ze względu na stan techniczny pojazdu, ale także na szaloną wprost jazdę kierowcy (nie lubił hamować i stosował taktykę "no zobaczymy, kto jest większym twardzielem", co oznacza jazdę pod prąd i to, że gdy wyprzedzał, to samochody jadące z naprzeciwka w końcu zjeżdżały na pobocze!). widać było, że facet niczego się nie boi i obchodzą go tylko piękne hurysy w al-dżannie, które podadzą mu wino...
rozklekotany saudyjski autobusik, wysadził nas na obrzeżach damaszku. na szczęście jeden z towarzyszy - ten największy i najbardziej zdesperowany, by konwersować z nami na migi - postanowił wziąć z nami taksówkę do centrum i odstawić do hotelu, jaki sobie wylosowałyśmy z przewodnika. po długim błądzeniu i kręceniu się w kółko taksówkarz w końcu dał za wygraną. nic dziwnego, że nie wiedział, gdzie znajduje się nasz hotel - uliczka była zbyt wąska i zamknięta dla ruchu samochodowego. w to nam graj ;)
bazaltowa królowa 2007-09-16
powiadają, że to zakochana para - bazaltowa twierdza i rzymski amfiteatr. mijają wieki, przewalają się armie, sprytni złodziejaszkowie podkradają kamienne bloki - a oni trwają w objęciach. niewzruszenie ;)
ta wyjątkowa budowla - czy też budowle - robi imponujące wrażenie. jej ogrom. i piękno. przestałyśmy liczyć czas - tylko cień robił się coraz głębszy. wielkim zaskoczeniem było dla nas zachowanie jednej z syryjskich rodzinek, która przyszła z... piłką! jakby nigdy nic rozegrali rodzinny mecz na antycznej scenie. może tak ma być? może dzięki temu to miejsce wciąż żyje?
dla pewności także odśpiewałyśmy po piosence. boskie uczucie znaleźć się na takiej scenie! ;)
u stóp twierdzy rozciaga się zupełnie niezwykłe bazaltowe stare miasto. wciąż zamieszkane! tu i tam wśród ruin bieliły się ściany domostw, chowały małe drzwiczki, kwiaty sterczały zza ogrodzenia... olga zniknęła w którejś uliczce, zostałam sama. niesamowite - zagubić się wśród tych żyjących ruin. spacerować w promieniach zachodzącego słońca, przy dźwiękach muezinów nawołujących do zakończenia całodziennego postu. holy moment.
no i ludzie. z uśmiechem odpowiadający na moje salam. skinieniem ręki zapraszający do siebie na iftar... niestety. gdzieś była tu olga, musiałam ją znaleźć. zanim mi się to udało, zapadła noc, a mnie znalazł dość przystojny młodzieniec: pokazał mi jeszcze kilka miejsc, które przeoczyłam. za wieczorne spotkanie jednak podziękowałam ;) z którejść z uliczek wyłoniła się olga.
w nocy spędzonej na świeżym powietrzu pogryzły nas komary.
rajd przemytniczek 2007-09-16
szybko, żwawo, dynamicznie... i sympatycznie. byłyśmy zachwycone, że dostał nam się najmłodszy taksówkarz. i najprzystojniejszy. i naprawdę - szalenie miły! jak zaczarowane więc, bez mrugnięcia okiem, wypchałyśmy swoje plecaki kartonami papierosów, które przewoził przez granicę. nielegalnie. ale niewiele.
a w darze pojawiła się tajemnicza staruszka... do dziś nie wiemy, o czym rozmawiała z rozkrzyczanymi taksiarzami, którzy przez dobre pół godziny zażarcie się o nas kłócili, by nagle rozstać się w atmosferze najgłębszej i najserdeczniejszej przyjaźni. ale wyglądało to niesamowicie - była przy nich jak z innego świata. może już zresztą do niego należała. ciekawe, dokąd chciała jechać... i z kim...?
nie ma jak rodzinka ;p 2007-09-26
chciałyśmy się dostać stopem z malouli do klasztoru deir mar musa - choć robiło się już dosyć późno do skrzyżowania z szosą do ab nabk podwiózł nas przesympatyczny kierowca małej ciężarówki wiozącej pomidory. było miło, musiałyśmy co prawda pić sok z granatów i winogron, jaki przygotowała mu mama na czas ramadanowego postu, oczywiście z gwinta z nim na spółkę, ale co tam. na tym etapie podróży już chyba nic nie mogło nam zaszkodzić. gorsze było tylko to, że jechaliśmy najwyżej 50 km na godz., a zmrok - jakby nigdy nic - bezczelnie sobie zapadał. kiedy wysiadłyśmy na odpowiednim skrzyżowaniu, było już niemal ciemno. kierowca na do widzenia obdarował nas siatą przepysznych winogron - osłodziły nam nieco fakt, że zostałyśmy zupełnie same na pustej szosie. trudno - w zapadających ciemnościach ruszyłyśmy w kierunku świateł an nabk, podjadając sobie dla zabicia niepokoju. na dotarcie do marmusy nie miałyśmy już praktycznie szans... do najbliższego miasteczka - i tak pozbawionego jakiejkolwiek turystycznej infrastruktury - były jakieś 2-3 kilometry. i ciemna noc za naszymi plecami.
zamyślone - nawet nie machnęłyśmy na pierwszy mijający nas samochód. zresztą - kto o tej porze zabrałby dwie brudne turystki z całym ich bagażem - kto i dokąd?
odpowiedź - przyznaję - mocno nas zaskoczyła. mijający nas szerokim łukiem drugi samochód zatrzymał się jakieś 50 metrów przed nami. podjechał na wstecznym... ale miał komplet! "czego oni znowu chcą?" - pomyślałam zniecierpliwiona. w samochodzie siedziała sobie rodzinka co się zowie - rodzice i trójka dzieci. "zamierzają uciąć sobie z nami nocną pogawędkę na środku szosy?"
nie, nie chcieli. nasze bagaże zostały upchnięte w pełnym już bagażniku, a my na tylnym siedzeniu razem z trójką dzeciaków. tak wyglądają porwania turystów w syrii ;) musiałysmy być ich gośćmi, musiałysmy pojechać z nimi do ich rodziny... musiałyśmy zjeść z nimi potężną kolację, wypić hektolitry herbaty, kawy i mate... a przede wszystkim: rozmawiać. choć po angielsku znali tylko kilka słów...
tego wieczoru upewniłam się ostatecznie, że odtąd, jeśli ktoś będzie bredził w mojej obecności coś o "przysłowiowej polskiej gościnności" - będę mu się śmiać w twarz.
niezaplanowany powrót 2007-09-27
fatalna sprawa, generalnie zmierzałyśmy już przecież w przeciwnym kierunku, w dodatku zaczynało się nam (mnie) coraz bardziej spieszyć. jako porwane nie miałysmy jednak zbyt wiele do gadania ;)
przesiadka 2007-09-27
twierdza rycerzy 2007-09-27
o crac de chevalieres nie będę się rozpisywać. dotarłyśmy do twierdzy na jakąś godzinę przed zamknięciem (ramadan!), ale nie miałam żadnego niedosytu po zwiedzaniu... nie jestem znawczynią ani pasjonatką, godzina była w sam raz. zwłaszcza że zdecydowałyśmy się na przewodnika - nie był w ogóle drogi i bardzo sympatyczny! i my byłysmy zadowolone, i on zarobił parę groszy... a to, co zrobił dla nas w rycerskim kościółku, z pewnością było poza dealem i nie mieściło się w cenie. po prostu chciał. po prostu zaśpiewał. zaśpiewał dla nas jakiś elemen mszy albo fragment religijnej pieśni - i zrobił to wspaniale, przejmująco. wstrzymałam oddech; gdy głos umilkł, pieśń drżała jeszcze chwię - tylko nie wiem już sama gdzie... dla tego momentu w pustym, ascetycznym wnętrzu ciemnego kościółka warto było tłuc się taki kawał świata.
reszta to tylko kamienie, armie krzeseł, ciemne korytarze. i dzika mięta, wciśnięta w szczeliny muru. taką właśnie dodaje się tu do herbaty ;)
qasr ibn wardan i sarouj 2007-09-28
wizyta w wiosce z domami-ulami okazała się wielką porażką - cepelia, pokazówka dla turystów, pozowanie do zdjęć, a na końcu - bezczelne żądanie zapłaty... naprawdę średnia, upokarzająca w pewnym sensie nawet przyjemność...
żeby się tam dostać i nie zmarnować na to całego dnia, zapisałyśmy się na oferowaną w hotelu wycieczkę. rano podjechał pan w stylowym mercedesie, ale okazało się, że nici z luksusów - nie byłyśmy jedynymi uczestniczkami wyprawy". jechała z nami jeszcze trójka innych turystów - było dosyć ciasno, ale za to zabawnie. tylko te ule przyprawiły nas o skrajne reakcje - głupawkę i napady lekkiego wścieku. w dodatku właściciel hotelu trochę nas także okantował - olga miała za zadanie wykłócić się o to po powrocie i chyba nawet doszła do jakiegoś porozumienia w tej kwestii.
zamek wardan za to całkiem przyzwoity. trzeba było zapłacić za bilecik (niewiele, pewnie z jakieś 100 S £, nie pamiętam), ale przynajmniej było to od samego początku jasne. surowy pan bileciarz okazał się zresztą bardzo sympatyczny i trochę poprawiły nam się humory ;)
naleśniki ze słodkim serem i pistacjami 2007-09-28
wielka, wielka omyłka 2007-09-29
przeprawa przez góry i wyścig z czasem 2007-09-29
nerwowo, nerwowo, myśli mordercze i bezsilność. na granicy straszne chamstwo.
wreszcie...? 2007-09-30
po wielu, wielu emocjach i przygodach, po jednej awarii samolotu, cofnięciu z punktu kontrolnego i stracie 2 sztuk bagażu z trzech - dotarłam... ;)
na drugi dzień do roboty, of koz.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
...niestety, nic na lepsze się w Syrii nie zmieniło! Wręcz przeciwnie ... :-( ...
-
WOW! świetny materiał. Gratulacje :)
Pzdr/bARtek -
Mam takie wrazenie, ze tez tę podróż zacząłem oglądac 5 lat temu :-) Ale dokonczylem dzis!! :-)
Salam alejkum! -
Rebelko, ciiiicho!!!...
...wiem!!!...
... :-) ... -
piotrze - bardzo mądrze to wymyśliłeś. a ja się staram.
-
bardzo dziękuję ;) wciąż staram się zmobilizować, żeby uzupełnić braki. takie wizyty, jak Twoja, bardzo do tego dopingują! pozdrawiam ;)
-
Nazbierałaś plusów w tej podróży, w pełni zasłużonych. Podziwiam :)
-
...punkt, który dzisiaj dorzuciłaś i przeczytanie "dolinkowanego" materiału nie nastraja optymistycznie, tym bardziej dowcipkowanie byłoby niestosowne, ale...
...wobec bezczynności "świata wielkiej, międzynarodowej polityki", czy może raczej niezdolności do podjęcia jedynej rozsądnej polityki wsparcia samodzielnego rozwiązania - zadowalającego większość - znalezionego przez Syryjczyków, celowym jest po prostu budowanie w ludziach pozostających z daleka od konfliktu pozytywnego nastawienia do Syrii i jej mieszkańców. To przydługie sformułowanie wcale nie jest sloganem. Wcale nie rzadko spotkałem się z różnymi tekstami typu: - Niech się arabusy sami wykończą! Będzie spokój!...
...czyli wychodzi na to, że takie osobiste relacje z "własnoocznego" zderzenia z inną niż własna rzeczywistością nabierają szerszego znaczenia ... :-) ... -
ojej, nie wiem, czym tak skutecznie wykręciłam, ale cieszę się ;)))
-
pomogłaś mi w planowaniu wycieczki, zwłaszcza kręcąc nisem - bezcenne:)
-
aniu - ja dziękuję ;) deszcz plusików jaki spadł na pustynię prawdziwie poprawił mi humor!
-
lutka1, kasai.eu - dzięki! cieszę się, że mój pamiętniczek choć trochę się przydał ;) kasai - uwaga o szczegółach praktycznych - przyjęta! tylko nie wiem, czy uda mi się poprawić ;)
-
no i spędziłam weekend w Syrii, dzięki Tobie Rebelko;o)
-
Hej! Znowu wróciłam do Twojej relacji! Tym razem mając juz bilety do Damaszku... Rok temu nie spodziewałam sie że tak szybko tam pojadę! Boję się tylko czy przy tych wichurach politycznych dotrę do Jordanii. Dziękuje za relacje i zdjęcia. Ale ... Mam też "ale" - jako poszukiwacz praktycznych i przydatnych wiadomości brakuje mi nazw hosteli itp... ;)
-
Przeczytałam tę relację przed naszym wyjazdem do Syrii i Jordanii. Dzięki za oddanie klimatu miejsc. Pozdrawiam
-
...wstyd, wstyd straszliwy!
-
wielkie dzięki wszystkim za plusy, uznanie i mobilizację do pisania! mam nadzieję, że w końcu poskutkuje i dopiszę co nieco. już wstyd...
-
świetna relacja, chociaż dołączę się do utyskiwań na niewielką ilość wersji tekstowej:)
niedługo wybieramy się na 3 dni do Damaszku, więc w ramach przygotowań przestudiowałabym z wielkim zapałem:> -
!!!! Rewelacja! To ja jednak mam szanse do tej Jordanii się wybrać... ;) Dziękuje że mnie przekonałaś swoja relacją!
-
Swietna wyprawa,tylko pozazdroscic!!!Az drugiej strony swietnie,ze mamy Ciebie-widzielismy wiele swietnych zdjec!Gratuluje!!!
-
Fantastyczna wyprawa zazdroszczę Ci, może kiedyś się wybiorę. Swietne opisy. Teraz mam inne plany. Pozdrawiam Tadek
-
ale które? ;)
-
ufff... :)
przeżyłaś :) -
Super zdjęcia z super wyprawy. I opisy! Też się tam wybieram. Pozdrawiam, F.
-
dzięki wam ogromne ;)
mr_fixit - zdjęcia z ludźmi to tutaj kontrowersyjna sprawa, dla mnie jednak to oni są ważni w moich podróżach, więc relacja bez nich byłaby... no właśnie ;) cieszę się więc, że przypadło ci to do gustu ;)
pozdrawiam ;) -
szacun za rozmach tej wyprawy. podwójny szacun za opis i zdjęcia z ludźmi, bo to nie jest częste. ale zdecydowanie szacun potrójny za wyprawę w taki region w wąskim damskim gronie:-)
-
Chyba wiem gdzie się wybiorę na pierwsze spotkanie z Bliskim Wschodem :-)
Fajnie opisana wyprawa - mnie te wszystkie niedopowiedzenia całkiem pasują. -
no więc tak.. misja pustynia rulezzzzzzzzzzzzz:)
-
koleżanki z literką f - dziękuję ;)
wstyd mi, coraz bardziej wstyd, że nie mogę znaleźć paru chwil, żeby podopisywać, co się należy... ech ;) -
Przeczytałam i obejrzałam choc nie wszystkie zdjęcia.
Mogłaby byc książka :)
Przygód miałyście nieskończone ilości i szczęście w podróży co jest ważne i piękne miejsca , których zazdroszczę. Wciągnęło nnie. :-) -
w ucho też było?...!? Ja czytałam tylko, że w łeb...
-
sławanko kochana! napracowałaś się niesamowicie przy tym plusikowaniu... jesteś niebywała ;) dziękuję!
i obiecuję napisać w końcu - przy najbliższej sposobności - jak to było z tym dawaniem w ucho ;) -
Przeczytałam wszystko co przybyło od czasu kiedy niewiele było, i czekam na więcej!!!
-
Rebelko, za nic nie mogę znaleźć komu strzeliłaś w łeb ("strzeliłam w łeb jednemu") - normalnie mnie skręca żeby się dowiedzieć!
-
aerodynamiks - dziękuję za krzyżyki ;)))
-
rewelką jest to, że się w ogóle komuś podoba! ;) dzięki wielkie ;)
-
podróż rewelacja!
-
Świetny opis i fajne zdjęcia. Też chciałem dołączyć do tych co proszą o rozwinięcie tematu :)
Jako motywację mogę dodać, że maj kamels will be jors kamels! :)
-
slawannko, naprawdę czekam niecierpliwie na twoją opowieść w sepii (tak sobie wyobraziłam krajobrazy gorącej syrii widziane przez pryzmat czasu - wiem, banalne, co zrobic...) czy też w odcieniach czerni i bieli. to będzie miało świetny klimat!
a pisanie to wypróbowany sposób na wiele rzeczy - w tym na kłopoty z przekorną pamięcią. czekamy ;) -
Rebelko, co do tej mojej wyprawy z lat 70, ona już się szkicuje! To będzie ewenement, bo praktycznie bez zdjęć, no i prawdę powiedziawszy, nie pamiętam niemal nic ze zwiedzanych miejsc, ale pamiętam różne przygody, ludzi, i piszę licząc na to, że pisząc sobie przypomnę. I mam pomysł, linkować będę do podróży do tych miejsc jakie znajdę na Kolumberze, więc i Twojej też... Jak na razie walczę z pamięcią, usiłuję z niej wyssać to co tam się zakleszczyło:)
A ty pisz, pisz!!! Megalomania to jedno, a ciekawość tego co kto gdzie przeżył to drugie... Jakbyśmy ciekawi nie byli, to byśmy nie podróżowali, no nie...? -
dziękuję duzinku. opornie mi idzie, ale te wszystkie plusiki przybierają powoli postać masy krytycznej i wszystko wskazuje na to, że w końcu może się zmobilizuję do dokończenia opowieści ;)
ale nawet na torturach nie przyznam, że jestem zadowolona ;)))
iwonko - bardzo dziękuję właśnie za masę plusów na fotki i tego jednego, najważniejszego - na całą podróż ;))) -
a mnie tam się efekt tego "braku megalomanii i samouwielbienia" podoba
-
dziękuję agnieszko, cieszę się, że ci się podobało! ;)
-
pojawiające się dziś pod zdjęciami intrygujące komentarze nie dały mi spokoju i wreszcie na spokojnie skończyłam foto-lekturę :) świetna wyprawa - gratuluję, niezły wyczyn :) no i galeria też na duży plus :)
-
zupełnie niezasłużony ten komplement, ale dziękuję serdecznie ;)
-
Rebelko, piszesz świetnie!
-
Sława!
Ależ koniecznie, koniecznie napisz o tej wyprawie z początku lat 70.!! To jest dopiero coś! Coś.... co ja bym bardzo chciała poczytać! ;) Mam nadzieję, że się uda.
Jeśli zaś chodzi o moją wyprawę - cóż, opisywana była trochę byle jak, trochę wcale. Z braku czasu i słów właśnie - naprawdę wolę, gdy piszą inni.
Ale postaram się nieco tę moją relację uzupełnić w miarę możliwości - trudno odmówić komuś tak miłemu jak Ty!
Tylko - to naprawdę potrwa... ;)
Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa! ;) -
Rebelko, mam nadzieję że jednak trochę dopiszesz bo strasznie chcę poczytać! I nie zgadzam się że nie umiesz pisać, masz dar do słów!
Przypomniałaś mi moją podróż, z którą bardzo bym się chciała podzielić, tylko że: aparat się zepsuł przed pierwszym meczetem, a zdjęcia z drugiego, pożyczonego tydzień potem ukradli mi na spotkaniu powyjazdowym! A te co się zachowały - parę dosłownie - są szaro-czarne (to było w 1973 r, mniej więcej, studencka wyprawa autostopowa) i okropne. No i w pamięci niewiele zostało - a i tak chciałabym o tym napisać.
O autostopie (w grupie) w Turcji, Syrii, Libanie mogę powiedzieć masę - to co napisałaś - absolutna prawda! Autostop = jedzenie = spanie=gadanie na migi do nocy= często kłopoty...
Wracając do Twojej podróży, następna do oglądania powolutku, dziękuję! -
taksówkarz wiedział, że lecę do syrii, bo jako bardzo grzeczna rebeliantka odpowiedziałam mu na pytanie zgodnie z prawdą ;)
i oczywiście zapraszam dalej - potem było już tylko lepiej (gorzej? bardziej szalenie?), niestety sił nie starczyło na sensowny opis wszystkich przygód ;) no ale są fotki ;)
miłej podróży!
aa, wypraw-k-a odbyła się we wrześniu ;) -
Niezla wyprawa zaczela sie juz w drodze na lotnisko... Zastanawiam sie tylko skad taksowkarz wiedzial, ze jedziesz do Syrii, czy mialas juz na glowie kwew? :-)
Pewnie jeszcze tu wroce :-) A, nie do czytalem sei co to byla za pora roku.