Tak więc jechałem do Słowackiego Raju. Przekroczyłem granicę, za oknem świtało i nagle przed samochodem zobaczyłem niedźwiadka. Jakby nigdy nic niespiesznie przebiegał przez drogę po czym przeskoczył przez barierkę, a że za nią był mocny spad zrobił kilka koziołków i zniknął między drzewami. Trudno jest opisać zarówno moje zdumienie tym co zobaczyłem przed chwilą jak i jadącego z naprzeciwka Słowaka…
Po dotarciu do parkingu w Podlesoku zdziwiłem się, że stoi tylko jeden samochód. Wcześniej naczytałem się o tłumach, kolejkach do drabinek itd. A tu pusto mimo, że sobota, piękna pogoda… Nie wiem jak jest w wakacje ale zawsze jak ja bywałem w Słowackim Raju, a były to zawsze pogodne weekendy, spotykałem na szlaku przez cały dzień maksymalnie kilkanaście osób. Na pierwszy rzut wybrałem dolinę Suchá Belá bo tu podobno można zobaczyć to co w Słowackim Raju jest najładniejsze. Na początku spacer wąską doliną w górę potoku, czasem trzeba iść jego nurtem. Otacza mnie dzika przyroda, powalone drzewa. Im dalej idę tym emocje większe. Pojawiają się pomosty, drabinki, łańcuchy i to co mi się najbardziej podoba wodospady. Każdy inny i każdy na wyciągnięcie ręki bo drabinki prowadzone są wzdłuż spadającej wody. Tu należy się ogromny szacunek dla ludzi, którzy kiedyś wpadli na pomysł by ten skrawek gór do tej pory zupełnie niedostępny pokazać ludziom. Mimo zamontowania setek drabin, pomostów, łańcuchów mam wrażenie, że przyroda na tym tak bardzo nie ucierpiała. Po dwóch godzinach mocnych wrażeń docieram do końca doliny choć właściwsze powinno być określenie początku ale w Słowackim Raju zawsze idzie się w górę doliny a większość szlaków jest jednokierunkowych. Potem jest nudny spacer przez las do punktu wyjścia. Chociaż pojęcie nudny jest tu bardzo względne skoro dla takich właśnie spacerów jeździ się np. w Gorce (właśnie z nimi najbardziej mi się kojarzą te powrotne spacery po Słowackim Raju)? No tak ale po przeżyciach przy wspinaniu się w górę przy zejściu możemy się czuć ‘znużeni’. No to pierwszą dolinkę mam za sobą. Było pięknie i zupełnie pusto. W tej rzekomo najbardziej zatłoczonej dolinie Słowackiego Raju spotkałem zaledwie jedną osobę. Tylko gdzie te sławne ‘stupačky’???
Jest dopiero południe więc zauroczony Słowackim Rajem postanawiam przejść jeszcze przez Prielom Hornádu, a następnie przez Kláštorską roklinę do Kláštoriska. Wycieczka Prielomem Hornádu różni się od wspinaczki stromymi dolinkami. Tu idzie się wzdłuż całkiem sporej rzeki. Jeżeli ktoś myśli, że ten szlak pozbawiony jest mocnych wrażeń to się bardzo myli. To tu są miejsca w których osoby z lękiem wysokości mogą zapragnąć wracać do domu. Bo to tu są te wyczekiwane przeze mnie ‘stupačky’. To podesty zamocowane w pionowych skalnych skałach kilkanaście metrów nad wartkim nurtem. To trzeba przeżyć. Podążając szlakiem zachwycony jego urodą zobaczyłem scenę, którą zapamiętam do końca życia. Przede mną pokonywała ‘stupačky’ para starszych osób. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo mimo trudniejszych fragmentów są to szlaki dla ludzi w każdym wieku, gdyby nie to, że mężczyzna był inwalidą poruszającym się o dwóch kulach!!! Pomyślałem, że ci narzekający że ciężko, że trudno i niebezpiecznie nie godni są nosić plecaka za tym człowiekiem. Miłość tego człowieka do chodzenia po górach musiała być ogromna . Czapki z głów!
Kolejną atrakcją na tym szlaku jest most linowy (tu to skojarzenie z Indianą Jones jest jak najbardziej na miejscu). Zawieszony wysoko nad nurtem rzeki, no i to bujanie przy przechodzeniu. Za mostem skręcam w Kláštorską roklinę. Dolina jest podobna do Suchej Beli tylko jest krótsza, bardziej stroma i bardziej dzika. Uwieńczeniem dość forsownej wspinaczki jest polana Kláštorisko. Tu znajduje się jedyne w Słowackim Raju schronisko (chyba tylko z nazwy) i zarazem jedyne miejsce gdzie można coś kupić do jedzenia i picia. Jednak po zapoznaniu się z ofertą jestem szczęśliwy, że zabrałem ze sobą kanapki i termos z herbatą. Kláštorisko swoją nazwę zawdzięcza znajdującym się tu ruinom klasztoru Kartuzów. Umiejscowienie w średniowieczu klasztoru w tak niedostępnym miejscu idealnie wpisywało się w bardzo surowe reguły tego klasztoru. Samotność czyli jedną z podstawowych zasad tego klasztoru, Kartuzi mieli zapewnioną jak w żadnym innym miejscu.
Klasztor Kartuzów to była ostatnia atrakcja tego dnia. Został jeszcze spacer przez las by wrócić na parking ale jak już wcześniej wspominałem te powroty ze szlaków w Słowackim Raju po wcześniejszych przeżyciach do zbyt emocjonujących nie należą.