Pisałem już nieraz, że raczej nie cierpię na żadne dolegliwości związane z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce drogą lotniczą. A że trasa Londyn-Stambuł to ledwie trzy godzinki z haczykiem, o jakichkolwiek jet lag'ach mowy być nie może. Dlatego zaraz po zrzuceniu bagaży i zmyciu z siebie smrodu podróży, ruszyliśmy na wieczorny rekonesans. Dolegliwości Popsterka szczególnie mnie nie interesowały...
Pierwsze spostrzeżenie: nasz taksówkarz kręcił się w kółko nie mogąc (lub nie chcąc) znaleźć właściwego hotelu. Kilka bardzo charakterystycznych miejsc, które dzięki jego "uprzejmości" oglądaliśmy zza szyby samochodu, teraz mogliśmy podziwiać w spokoju. Zaledwie kilka kroków od naszego lokum.
Świetne wrażenie robi główna ulica Sultanahmet, przy której w dosłownie każdym budynku jest albo pub albo restauracja, albo hotel/hostel, albo agencja turystyczna... A czasem wszystko w jednym miejscu.
Problem stanowią oczywiście zachęcający do odwiedzin niezliczonych knajp "naganiacze" (Czy jest jakieś mniej pejoratywne określenie tej profesji? Bo część z nich była nie tylko skuteczna, ale i niezwykle sympatyczna i pomocna.). Oferta wszędzie była taka sama: najsmaczniejsze jedzenie, najchłodniejsze piwo, najlepsza obsługa i najlepszy tytoń do nagrili.
Chwilowo jednak głód wrażeń był silniejszy od głodu trawiącego trzewia i, z trudem, ale udało nam się wybronić.
Dzięki temu, już po chwili, naszym oczom ukazał się "widok zapierający dech w piersiach" - Błękitny Meczet nocą...
Ale... Gdy tylko wydostaliśmy się na dobre z ciasnych uliczek Sultanahmet, by lepiej przyjrzeć się nocnemu widowisku, za plecami wyrosła kolejna cudowna nocna zjawa - Hagia Sofia... Ile to już lat? Jakieś półtora tysiąca? I wciąż nieźle się trzyma.
Niestety, w ciągu kolejnych dni okazało się, że pierwsze wrażenie, jakie wywiera Stambuł jest odrobinę mylące. Później już (prawie) nic nie wywołało u mnie chęci wyrzucenia z siebie głośnego !WOW! Nie wyłączając powyższych atrakcji oglądanych za dnia i z bardzo bliska.
Chociaż... OK... Raz jeszcze te dwa zjawiska architektoniczne od stuleci spoglądające na siebie sprawiły, że powiedziałem "o fuck!!!" (po polsku, ale uciekam przed cenzurą:-) Kiedy wyszedłem na pierwsze śniadanie na tarasie naszego maleńkiego hotelu i zobaczyłem je z nieco innej perspektywy i w innym świetle...