Nazajutrz mamy piękny dzień i cały dla siebie. Zamierzamy zwiedzić tylko najbliższą okolicę. Vang Vieng najbardziej znane jest nie z powodu tego, co się tutaj znajduje, ale raczej jak spędza się tutaj czas. Otóż gwoździem programu pobytu jest spływ piękną, czystą , ale przede wszystkim cieplutką górską rzeką na napompowanej dętce ( chyba od traktora ,albo dużej ciężarówki. Mikrobus zabiera chętnych kilkanaście kilometrów w górę rzeki. Tam dostają oni swoje jednostki pływajace, kładą się na nich ( najczęściej ze sporym zapasem piwa i spokojnie spływają w dół. Widoki po drodze przepiękne! Płynie się skrajem doliny. Po prawej stronie niemal prosto z wody na wysokość 700-800 metrów wyrastają wapienne skały, z drugiej zaś niewiele widać poza głębokim, porośniętym bambusowymi gajami korytem rzeki. Gdyby jednak wyjrzeć, to zobaczylibyśmy szeroką na 1-2 km dolinę ograniczoną od tej strony górami wysokimi na 400-500m. Dla większości uczestników zabawa jest szampanska...do tego stopnia,że w zamroczeniu alkoholowym topi się tu zwykle jedna osoba tygodniowo. Nie chcę brzmieć tutaj nazbyt ortodoksyjnie i pisać o tym, że alkohol nad wodą to piekielna mieszanka. Jeśli pije sie przez cały dzień 1-2 butelki piwa, lub tyle samo kieliszków wina, to specjalnie nie zwiększa to zagrożenia. Jednak, gdy ktoś upaja się sporą ilością trunków, a następnie układa na nie nazbyt stabilnej dętce, po czym w najlepszym razie zasypia, ale często zwyczajnie traci przytomność, to jakby calkowicie zgadzał się z tym, że nie pożyje już zbyt długo. Tyle o rozrywkach miasteczka :) Warto jednak również objeździć najbliższą okolicę. Tuż obok znajduje się rozległa, niemal zupełnie płaska dolina, z każdej strony zamknięta zębami krasowych gór. Jest tu też kilka wiosek Hmongów - największego plemienia zamieszkującego Górny Laos, ale również przygraniczne okolice Wietnamu, Chin, Birmy , a nawet róg najbardziej na wschód wysunietych Indii. Ludzie Ci są zwykle bardzo uśmiechnięci na widok turystów ( pomimo turystycznego tłoku w samym Vang Vieng niewielu przybyszów dociera do wiosek, z uwagi na bardzo absorbujące wlewanie w siebie zdumiewających ilości napojów alkoholowych). By dolinę objechać ( w sumie to ponad 30-40 km) trzeba w kilku miejscach przejeżdżać płytszymi i głębszymi brodami.
Ta okolica po prostu zdumiewa nas niewiarygodną wprost ilością motyli i zróżnicowania ich gatunków. Marek mówi,że to z pewnością zjawisko sezonowe, gdyż był tu parę razy, ale tego nie doświadczył.
Ponad to w górach, dostępnych do zwiedzania jest parę jaskiń ( koniecznie wyłącznie z przewodnikiem, gdyż tworzą prawdziwy labirynt. Dodatkową atrakcją jaskiń jest to, że mieszkają w nich zdecydowanie największe na świecie pająki. Wprawdzie księgi rekordów Guinessa wogóle o nich nie wspominają ( nie wiem dlaczego), to jednak jesli chodzi o zasięg odnóży biją one na głowę gatunki w Ksiedze wyszczególnione i osiągają ponad 30 cm. Pająki te sam odwłok mają bardzo mały ( wyglądaja jak supersterydowa wersja niegroźnego i niewielkiego pająka zwanego daddy long legs.
Pająki są strasznie płochliwe i chociaż bardzo łatwo je wypatrzyć po intensywnie odbijających najmniejsze nawet ilości światła ślepiach, zwykle udaje się je obserwować nie dłużej, niż ułamek sekundy. Gdy tylko widzą światło latarki natychmiast uciekaja.Nasz dzien powoli zbliża się do końca. Została nam tylko kolacja i spanie. Rano wracamy do Vientiane.