Bez żadnych przygod i na szczęście na sucho docieramy do stolicy kraju. Oddajemy motocykl, wcześniej rezerwując sobie pokój w małym hoteliku w pobliżu Mekongu.W mieście kupujemy bilet na powrotny pociąg do Bangkoku. Następnego dnia około południa busik zabiera nas spod hotelu i wiezie, na oddaloną o jakies 10 km od miasta malenką stację kolejową. Ta stacja jest jednocześnie laotanskim posterunkiem granicznym, tak więc gdy wchodzimy na peron jesteśmy już formalnie poza Laosem, ale jeszcze nie w Tajlandii. Czekamy ze 2 godziny i dopiero wtedy na peron wtacza się kilkuwagonowy pociąg z dumnymi tablicami na wagonach "International Train Vientiane - Nong Khai" ...czyli trasa licząca sobie może ze 12-14 km :) Po drodze przejeżdżamy mostem nad Mekongiem i już jesteśmy w Tajlandii. Dla mnie to pożegnanie z tą rzeka. Z całą pewnością zachowam dobre wspomnienia o jej okolicach. W Nong Khai przesiadka na pociąg do BKK. Odjeżdżamy przed wieczorem. Tym razem zasypiamy znacznie szybciej, niż w drodze do Laosu. Marek budzi się wczesnym rankiem i mowi, że coś mu nie gra.Nie wiemy, gdzie jesteśmy, gdyż wszystkie informacje na spotykanych po drodze tablicach zapisane są w języku tajskim. Wreszcie jest pierwsza tablica z literami łacińskimi. Okazuje się , że nasz pociąg jest opóźniony o co najmniej 2-3 godziny. Na razie to nic wielkiego. Planowy przyjazd około godziny 7.00 rano przełożył się na 9.00-10.00. Nasz samolot z BKK do KUL odlatuje po drugiej, na lotnisku musimy być najdalej o 12:30...spoko! Jednak pamietajmy , że opóźnienie pociągu może się zmniejszyć, lub zwiększyć, a że zwykle zmniejszenie jest niczym więcej, jak czczą teorią, więc narażeni jesteśmy na niezłe zdenerwowanie. Do tego jeszcze mamy problem z tym, że czym później, tym większe korki na ulicach i tym dłużej zajmie nam dojazd z centrum, na lotnisko Suvarnabhumi. Opóźnienie wyraźnie się zwiększa, a my stajemy się nerwowi. Nie możemy dzisiaj nie wylecieć, gdyż wtedy nie zdążymy odebrać irańskiej wizy i tym samym nie wylecimy z KUL do Teheranu. Marek zaczyna studiować mapę i zastanawia się jakie mamy opcje. Może by tak wysiąść przed Bangkokiem i złapać taksówkę do lotniska. Rzecz jednak w tym,że nasz pociąg jest teoretycznie pośpieszny i w zasadzie powinien zatrzymać się po drodze jeszcze tylko jeden raz - naprawdę bardzo daleko od miasta.Po drodze jest kilka stacji, ale tam pociąg się nie zatrzymuje. Opóźnienie cały czas wzrasta i już wiemy z całą pewnością, że nie zdążymy dojechać tak, jak planowaliśmy do stacji centralnej, a następnie na lotnisko. Marek zawiadamia o tym konduktora. Pokazuje na mapie stację już na terenie samego Bangkoku ( stacja Doi Muang, przy starym lotnisku) Gdybyśmy mogli tu wysiąść zaoszczędzilibyśmy co najmniej godzinę, gdyż Doi Muang z Suvarnabhumi łączy jedna z autostrad oplatających Bangkok. Konduktor łączy się z kierownikiem pociągu, chwilę rozmawiają i ...załatwione! Pociąg się dla nas zatrzyma. Wreszcie około 12.00 zatrzymujemy się w Doi Muang. To mała stacja, więc zaraz siedzimy w taksówce i ruszamy z kopyta. Mamy do przejechania ponad 40 km. Jednak jesteśmy na obrzeżach miasta i bezpośrednio przy systemie autostrad. Docieramy kilka minut przed czasem. Szybka odprawa bagażowa, potem celna i z wielką ulgą siadamy w lotniskowej knajpie przy piwku zimnym, niemniej paskudnie drogim...ale co tam! Naprawde nam ulżyło :) Godzinę później siedzimy już w samolocie AirAsia, ktory dwie godziny później wyląduje w Kuala lumpur...ale to już w innym odcinku :)
Zdjęcia moje i Marka oraz z jego wczesniejszych podróży do Laosu.