Podróż Jak w raju… Słowackim Raju - Słowacki Raj po raz trzeci



Podczas wcześniejszych, jesiennych wizyt w Słowackim Raju zamarzyło mi się by zobaczyć kiedyś tutejsze wodospady w pełnej krasie czyli na wiosnę. Wiosna tego roku (2013) była bardzo dziwna. Śnieg i mróz nie dawał za wygraną aż do początku kwietnia. Był 21 kwietnia i od dwóch tygodni w miejsce zimy przyszło od razu lato. Stwierdziłem więc, że to idealna pora by spełnić marzenie. Tym razem wybrałem szlak przez Piecky. Zostawiłem samochód na parkingu w Pile. Wokół piękna wiosna, ciepło, słońce… Ruszyłem szlakiem. Po wejściu do doliny okazało się, że leży w niej jeszcze śnieg. Doliny w Słowackim Raju są wąskie i głębokie, rzadko dociera tam słońce a otaczające skały tworzą mikroklimat stąd temperatura jest kilka stopni niższa niż w okolicy. Nie zrażony ruszyłem z animuszem pocieszając się, że ktoś szedł przede mną bo zostawił ślady na śniegu. Im dalej tym szlak wyglądał gorzej. Trudno było znaleźć ścieżkę, kładki zasypane, wcześniejsze ślady się urwały. Musiałem liczyć tylko na siebie. Piecky uchodzą za szlak mokry czyli wskazane jest obuwie nieprzemakalne ale tego dnia szlak ten był ekstremalnie mokry.  Wędrówka po głębokim, mokrym śniegu szybko uzmysłowiła mi, że moje buty ponoć dobrej marki, „waterproof” są tylko z nazwy… Gdy zaczęły mnie nachodzić pierwsze wątpliwości czy to był dobry pomysł by tego dnia wybrać się na szlak usłyszałem huk a po chwili stanąłem jak wryty bo przede mną w pełnej krasie znajdował się Veľký vodopád. Zajęło trochę czasu zanim moje oczy i matryca aparatu nacieszyły się tym widokiem. Pozwoliło to przynajmniej na chwilę zapomnieć o niedogodnościach dzisiejszej wędrówki. Niemniej trzeba było ruszyć dalej. A szło się fatalnie. Po ścieżce prowadzącej wzdłuż strumienia nie było nawet śladu. Śnieg pokrywał kamienie i podesty. Ślisko jak diabli. Kilkakrotnie ląduję ‘na cztery łapy’ w strumieniu. Oprócz przemoczonych nóg do kolan teraz mam jeszcze mokre rękawy do łokci. Już zacząłem się nad sobą użalać jak zobaczyłem na środku szlaku… gawrę. Gdyby mnie ktoś kiedyś zapytał jak wygląda gawra nie miałbym pojęcia jak ją opisać ale teraz jak ją zobaczyłem nie miałem wątpliwości co to jest. Ślady były świeże. Na szczęście nie było lokatora ale wiedziałem, że spotkanie z wybudzonym i głodnym misiem to kłopoty. Rozejrzałem się w koło, na szczęście pusto. Za bardzo nie ma gdzie uciekać bo po bokach wysokie skały. W ułamku sekundy przypomniałem sobie jakiś film widziany na National Geographic co robić w przypadku spotkania niedźwiedzia. Wprawdzie tam chodziło o grizzly ale co to za różnica. Miałem zamiar hałasować metalowym termosem i rzucać za siebie kanapki. Ruszyłem pędem w górę szlaku. Tylko jak tu szybko się poruszać w takich warunkach? Postanowiłem iść środkiem strumienia, bo i tak mi w butach już chlupie woda a przynajmniej widzę po czym stąpam. Ucieszyłem się jak zobaczyłem następne drabiny przy kolejnym wodospadzie. Miałem nadzieję że gdyby niedźwiadek ruszył za mną to być może nie potrafi wspinać się po drabinach… Planowałem tego dnia przejść dwoma dolinami teraz obiecywałem sobie, że jak tylko wyjdę z tej szczęśliwie wracam do samochodu. Zmęczony jak diabli dotarłem  do końca doliny, tu na płaskowyżu piękna pogoda, słońce, ciepło… Siadam przy wiacie i do słońca suszę przemoczone rzeczy. Po kubku ciepłej herbaty i kanapkach wraca dobry humor i pomysł żeby jednak spróbować przejść drugą doliną. Z naprzeciwka idzie czwórka Węgrów. To dobry znak czyli nie tylko ja mam źle w głowie wybierając się tego dnia do Słowackiego Raju. Choć jestem pewien, że nikt oprócz mnie tego dnia nie pokonał doliny Piecky

Ruszam szlakiem przez Malý Kyseľ. Na początku szlaku odbijam w bok by obejrzeć  Obrovský vodopád. Nie udaje się do niego dotrzeć od dołu, udaje się od góry. Stoję na platformie i patrzę w dół na nieopisaną kipiel wody. Obrovský  to po słowacku znaczy olbrzymi i ta nazwa mówi już wszystko. Przejście przez Malý Kyseľ jest niewiele łatwiejsze niż przez Piecky. Śniegu pełno i ślisko. Nauczony doświadczeniem ruszam środkiem strumienia. Tak jest szybciej i bezpieczniej. Nawet lodowata woda strumienia tak bardzo nie przeszkadza. Po przejściu doliny docieram na Malą poľanę. Polana wcale nie jest taka mała jakby sugerowała nazwa, do tego pięknie nasłoneczniona i właśnie zakwitło na niej miliony krokusów. Ten widok rekompensuje cały trud. Od kilku lat wybierałem się ‘na krokusy’ do Doliny Chochołowskiej (do tej pory się tam nie wybrałem)  a tu zupełnie przypadkiem trafiam na taki niesamowity spektakl. Żal ruszać dalej. Teraz pozostaje mi tylko powrót do parkingu i wydaje się, że to będzie takie typowe w Słowackim Raju ‘nudne’ zejście drogą przez las. Nie tym razem. W lesie znowu pełno śniegu. Do tego nawiało go tutaj wyjątkowo dużo i przy tak wysokiej temperaturze jest to okropna mokra breja. Zapadam się w niej po same pośladki. Teraz mam spodnie całe mokre, nie tylko do kolan. Po godzinie uciążliwego brnięcia docieram do rozwidlenia znaków i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Poszedłem w drugą stronę! Nie wiem jak to możliwe, przecież szedłem w dobrym kierunku?! Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się pomylić drogi w górach?! Pierwsza myśl jaka mi przychodzi do głowy to się rozpłakać, druga to szybko zawrócić bo czas ucieka. Znowu godzinę brnięcia w śnieżnej breji. Przy tak głębokim śniegu wracanie po wcześniejszych śladach nie jest ułatwieniem. Po godzinie zagadka mojej pomyłki się rozwiązuje. W tym miejscu szlak skręca pod kątem 360° i stąd kierunek mi się zgadzał tylko że poszedłem w przeciwną stronę… Teraz już jestem na dobrej drodze. Do tego schodzę po południowym stoku i śniegu jest coraz mniej a z czasem całkiem znika. Jestem potwornie zmęczony ale wrócił dobry humor. W pewnym momencie w gęstych krzakach za moimi plecami słyszę ryk. Nie mam odwagi się odwrócić ale wiem co wydaje te odgłosy. Znowu mam przed oczami wizję głodnego niedźwiadka, przypominam sobie film National Geographic  itd. Tylko teraz nie wiem co mu będę rzucał bo kanapki wszystkie już zjadłem… W ułamku sekundy pędem rzucam się w dół szlaku. Nie wiem jakie miałem tętno i ile ‘zdrowasiek’ podczas tego biegu odmówiłem ale jednego jestem pewien pobiłem rekord szlaku. Nawet gdyby miś ruszył za mną to chyba nie miał szans. Trasę 1h15’ pokonałem w 25 minut i to wyczerpany 10 godzinową wędrówką w ciężkich warunkach. Jak dotarłem do samochodu, założyłem suche buty i skarpetki, odetchnąłem i uśmiechając się pod nosem pomyślałem: "wariat jesteś".                           

Tego dnia Słowacki Raj, raz jedyny, naprawdę mnie sponiewierał. Ale warto było.

  • Piecky. Veľký vodopád
  • Piecky. Veľký vodopád
  • Piecky. Veľký vodopád
  • Piecky. Veľký vodopád
  • Piecky
  • Piecky
  • Piecky
  • Piecky
  • Piecky
  • Piecky
  • Piecky
  • Piecky
  • Piecky
  • Piecky
  • Malý Kyseľ
  • Malý Kyseľ
  • Malý Kyseľ
  • Mala poľana
  • Mala poľana
  • Mala poľana
  • Mala poľana
  • Mala poľana
  • Mala poľana