2010-04-10

NA MIEJSCU.

Pierwsze spotkanie z Auckland było zaskakujące. Być może oczekiwaliśmy ludzi chodzących na głowach, albo wiszących głową z dół, a tu ... właściwie nic specjalnego. Samochody jeżdżące po lewej stronie są większości z nas znane, więc nic specjalnego, ale w powietrzu wisiało coś dziwnego. Miałem wrażenie, że jakieś OKO nas obserwuje. Coś wisiało w powietrzu. Było jakoś mrocznie, a powietrze tak czyste, że po kilkudziesięciu godzinach w samolocie aż przytłaczało świeżością.

AUCKLAND

Auckland na pierwszy rzut oka wygląda bardzo normalnie. W większości niska zabudowa typu willowego, bardzo szeroko rozciągająca się na dość płaskim terenie. Widać było jednak sporo pagórków. Przewodnik dopiero oświecił nas, że są to szczątki wulkanów, podobno jest ich 49 na terenie Auckland. Jeden z nich. Mt. Eden służy jako standardowe miejsce oglądania perspektywy miasta. Taki "pocztówkowy" obrazek. W ogóle Nowa Zelandia jest bardzo "pocztówkowa", ale bardzo dobrym tego słowa znaczeniu.

Miasto jest średnio ciekawe, jednak ponieważ jest na początku zwiedzania, przynajmniej w naszym programie, każdy szukał nowości. Pogoda "średnia". Malownicze chmury dające czasami niewielką mżawkę, słońce przebijające się czasami, w sumie bardzo malowniczo.

Druga bardzo charakterystyczna cecha to mnóstwo łódek. Podobno prawie każdy mieszkaniec Auckland ma swoją łódkę. Mam wrażenie, że to prawda. Po krótkim zwiedzaniu po przylocie, oczekiwaliśmy na wizytę w hotelu aby choć trochę się "oczyścić". Po krótkiej przerwie, dalszy ciąg zwiedzania i wrażeń.

Po wizycie w hotelu, który okazał się bardzo przyzwoity, poszliśmy w wieczorne miasto. Pokazało nam swoją inną twarz - także bardzo interesującą.

DYGRESJA - HOTELE.

Wszystkie odwiedzone przez nas podczas wycieczki hotele były bardzo przyzwoite. Nie były to luksusy, ale dobra klasa turystyczna. Na wyspie północnej nie było bardzo zimno, ale wybierając się do NZ w zimie warto zabrać ze sobą ciepłe rzeczy do spania. Ogrzewania prawie nie ma :), za to praktycznie w każdym hotelu są elektryczne prześcieradła. Trzeba tylko z pewną wprawą odnaleźć niewielkie wyłączniki, zwykle dwa, włączające je osobno. Radzę nie przesadzać i włączyć je na niewielką moc (zwykle jest regulacja), bo można się trochę spocić. W hotelach było czysto i schludnie. Na specjalne widoki raczej trudno liczyć za takie pieniądze, ale nie mam zastrzeżeń.
Pewnym zdziwieniem może być menu na śniadania. Możecie zapomnieć o wędlinach i serach. Jak kto chce, powinien sobie kupić sam w jakimś sklepie. Nasz przewodnik był na tyle OK, że kupował te produkty i na śniadania nasza grupa miała extra jedzenie... Niektórzy nam zazdrościli.

Ale wracając do samego Auckland w nocy. Można spokojnie chodzić gdzie się chce. Zresztą wszędzie gdzie byliśmy było całkowite poczucie bezpieczeństwa. Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek czy cokolwiek zachowało się agresywnie.

Charakterystycznym elementem miasta, jest wieża TV. Widać ją praktycznie zewsząd i może służyć za punkt odniesienia. Przy okazji, podobno Auckland i Sydney toczyły walkę, która wieża będzie wyższa. Nie pamiętam kto wygrał, ale takich rywalizacji jest więcej...

Pewnie cierpliwi, którzy czytają moje wspomnienia mają pewien zamęt w głowie. NZ raczej kojarzy się z egzotyką, dzikością, wulkanami itp. A gość tutaj rozpisuje się o mieście... Zaraz będzie i egzotyka. Na razie jeszcze kilka słów o Auckland i drobnych dygresji.

Z powodu jet-leg, czyli po ludzku różnicy czasu nie mogłem spać, a poza tym adrenalina jeszcze nie opadła, poszedłem wczesnym świtem w miasto. W załączeniu dwie fotki pokazujące godziny wczesno poranne. Miasto ma swoją atmosferę. Podczas picia kawy w małym bistro (kawa szatan), obserwowałem codzienny rytuał mieszkańców tego miasta. Wielu biznesmenów wpadało do bistra na śniadanie. Jedni łykali szybką kawę z ciastkiem, a inni zabierali przygotowane wcześniej pakunki. Widać było, że robią to codziennie od lat, a barman znakomicie wie, że w poniedziałki ma być rogalik z szynką, a w środę z pomidorami :) Na razie czułem się jak wyprysk na twarzy, czyli jak obcy w czyimś mieście. Domyślacie się, że duży aparat nie czynił mnie raczej 'miejscowym'.

DYGRESJA WINO.
Osobiście polecam wino, którego jestem miłośnikiem. Wino NZ bardzo mile mnie zaskoczyło, choć klimat nie wskazuje na możliwość pozyskania szlachetnego trunku. Mimo to, na wyspie północnej można wyprodukować całkiem niezłe Chardonnay czy PinotNoir. Z wielką przyjemnością spróbowaliśmy wieczorem kilku różnych miejscowych win w niewielkiej knajpce przy Civic Theatre, obserwując wieczorne życie mieszkańców. Jednak aby dostać miejscowe wino, trzeba dokładnie poprosić barmana. Ich pierwszą sugestią są raczej wina z Australii, których w NZ jest najwięcej, a co ciekawe są tańsze od miejscowych (!).

Ale 'show must go on', czyli powoli jedziemy dalej.

  • Hong Kong
  • lotnisko
  • hala
  • prawo-lewo
  • krater
  • domy, domki
  • skrzyżowanie
  • łódki
  • wulkan #49
  • światłość
  • Harbour Bridge
  • czarno dokoła
  • wieża TV
  • nocne Auckland
  • Auckland z góry
  • wieża
  • wieża
  • poranek
  • światła
  • kaaaaaawa
  • wschód