Ale 'show must go on', czyli powoli jedziemy dalej.
I tak po pierwszej nocy w Auckland, ruszamy w drogę... Jedziemy w kierunku Rotorua, jako pierwszego miejsca pośredniego.To co widzimy po drodze nieco nas niepokoi...Otóż prawie całe dwa tygodnie przed wyjazdem, z mediów dochodziły do nas hiobowe wieści o szalejących w NZ huraganach, ulewach powodziach itp. Najbliższa rodzina właściwie zachęcała nas do pisania testamentu, mając nadzieję, że jednak się wycofamy. Swoją drogą, jakkolwiek latałem w życiu dużo, to lądowanie Airbusem w Hong Kongu podczas tajfunu było mocno emocjonujące, co większość pasażerów potwierdziła wykorzystaniem specjalnych "torebek" umieszczonych w oparciach foteli...
Ale mimo wszystko pojechaliśmy i co zobaczyliśmy. Ślady po dużej wodzie. Podobno na dwa dni przed naszym przylotem pogoda się ustabilizowała i choć kilka razy w ciągu najbliższych dni deszcz nas nieco zmoczył, nie był to jakiś wielki problem.
Po drodze z Auckland do Rotorua zobaczyliśmy pierwsze ślady tej Nowej Zelandii jaką sobie wyobrażaliśmy. Na razie przez okna autokaru. Krowy, zieleń, chmury, ...
Pierwszy przystanek (poza knajpką przy drodze) był zdecydowanie warty zobaczenia. Była to grota świetlików (Glowworm Cave). Niestety w środku nie można robić zdjęć. Postaram się to Wam opisać. Wyobraźcie sobie, że leżycie na plecach na trawie w wysokich górach. Nie ma żadnych świateł cywilizacji. Nie ma chmur. widzicie nad sobą miliony mrugających gwiazd, które być może już dawno zgasły, a my widzimy jedynie ich ślad w czasie, w postaci światła. Leżycie i patrzycie na bezchmurne niebo... Nirvana. Jednak podłoże pod plecami nieco faluje, ponieważ jesteście na niewielkiej łódce kołyszącej się lekko na zimnej (lodowatej) wodzie pchanej zręcznymi ruchami przewodnika. Z bezchmurnego nieba, z niewidocznego sklepienia (skalnego) kapie na Was małymi kropelkami woda. Słychać delikatny dźwięk niewielkich fal rozbijających się o ściany jaskini... A mrugające gwiazdy są odwłokami świetlików które MILIONAMI żyją na sklepieniu tej jaskini. Nie wiem jakie wrażenie macie przed oczami, ale ja będę to pamiętał. Nie wiem jak można to sfotografować, zarówno ze względu na wodę jak i na absolutnie śladowe światło, ale chyba nie warto. Mam ten widok przed oczami.
Sama jaskinia położona jest w lesie, który jak dla europejczyka jest cokolwiek nietypowy, ponieważ jest to po prostu las deszczowy. Palmy paprociowe - symbol Nowej Zelandii widoczny na koszulkach ALL BLACKS (czyli drużyny narodowej w rugby), inne palmy, liany itp. Robi wrażenie...
Niestety poziom wody w jaskini był na tyle wysoki, że musieliśmy wychodzić z powrotem wejściem. Normalnie łódki wypływają kilkaset metrów do wejścia płynąc podziemną rzeką. Ale i tak było super.
Ale powoli zbliżamy się do Rotorua, pierwszego celu naszej podróży,
ROTORUA
Jest to jeden z najbardziej popularnych (pewnie niekoniecznie najciekawszy) rejon zjawisk geotermicznych na wyspie północnej. Zaczęliśmy dość nietypowo, ponieważ nie od gorrrrącej wody, gejzerów itp. ale od lasu sekwojowego. Tak, to nie jest zachodnie wybrzeże USA, a sekwoi jest od metra i to całkiem dużych.Skąd się tam wzięły? Ano zostały zasadzone. Podobno kilkadziesiąt lat temu, na NZ był problem zalesienia dużych obszarów leśnych. Próbowano różnych drzew, którymi można by obsadzić duże połacie terenu. W okolicach Rotorua znaleźć można wiele takich obszarów zasadzonych świerkami, sosnami, a także sekwojami. Miałem okazję być w National Sequoia Park w USA i oczywiście tamte są większe, wyższe, ale i tak byliśmy zaskoczeni. Pamiętam, że sekwoja jest drzewem rosnącym bardzo długo, a te mają kilkadziesiąt lat. Jak to możliwe? Otóż podobno (zastrzegam się, ponieważ nie znalazłem tego w wiadomościach źródłowych, tylko sprzedał to przewodnik), wegetacja jest w NZ około siedem razy szybsza niż w innych regionach. Główną przyczyną jest klimat, a także brak szkodników. Drzewa przywożone z innych zakątków świata, nie mają tutaj swoich naturalnych wrogów, więc rozwijają się znacznie szybciej. Efekt jest niesamowity. Trudno go oddać na zdjęciach ze względu na brak perspektywy, jednak cały czas jesteśmy w gęstym lesie. Poza sekwojami mnóstwo innych ciekawych roślin, na przykład symbol Nowej Zelandii - palma paprociowa (pewnie prawidłowa nazwa jest inna, ale wybaczcie mi fachowcy, ja nim nie jestem :))
Jak widać, pośród tych drzew można świetnie uprawiać jogging.
A propos szkodników, czy drapieżników. Ten kraj jest inny od wszystkiego co znałem wcześniej. Nie ma tu praktycznie żadnych drapieżników. Jako komentarz niech posłuży fragment rozmowy, jaki przeprowadziłem z Polakiem spotkanym kilka dni później na wyspie południowej. Otóż okazało się, że od kilkunastu lat mieszka w NZ.
Spotkaliśmy go przy hodowli łososi (!) gdy przyjechał po świeżą rybkę na obiad i mało nie osłupiał widząc kilkanaście osób mówiących po polsku. Oczywiście jak to zwykle, szybkie emocjonalne rozmowy i między innymi padło pytanie:
"Dlaczego wyjechał Pan do Nowej Zelandii a nie do Australii?"
Pytanie dość uzasadnione, ponieważ jak słyszeliśmy, jednak Australia jest krajem bogatszym, o wyższej stopie życiowej. Odpowiedź mnie urzekła swoją prostotą. Odpowiedział mniej więcej następująco:
"Nowa Zelandia, to kraj, gdzie wieczorem można się położyć na materacu pod drzewem w dowolnym miejscu, i jeśli nie będzie Ci za zimno, to rano obudzisz się w takim samym stanie zdrowia. W Australii, w zależności od części kraju, możesz zostać pokąsany, zjedzony, bądź w najlepszym wypadku nadgryziony, przez jedno z kilkuset jadowitych i drapieżnych zwierząt."
W zasadzie nic do dodania. Jako że jestem człowiekiem, który ściąga na siebie wszelkie latające, pełzające, skaczący i w ogóle żyjące owady, zrozumiałem go doskonale...
To może być moje miejsce na ziemi :)