Podróż Najbardziej deszczowy kraj
9 września 2014
Po wyjeździe z Sewilli w której zobaczyliśmy dokładnie tyle, aby chcieć do niej wrócić na dłużej, przez most na rzece Gwadiana wjeżdżamy do Portugalii. Hiszpanie uważają Portugalię za znacznie gorszy kraj do mieszkania niż swoją ojczyznę. Gdy Hiszpanowi wszystko wali się na głowę, stracił pracę, odeszła od niego żona, dzieci sprawiają problemy i kompletnie stoi pod ścianą, to zawsze może liczyćna to, że od przyjaciela usłyszy: Daj spokój jeszcze nie jest tak źle, jeszcze możesz być w Portugalii.
Teren przygraniczny, do 1986 roku przebiegała tędy granica z Hiszpanią, jest słabo zamieszkany. Jedziemy przez pagórkowaty teren porośnięty wyschniętymi trawami, którego wielkim skarbem są dęby korkowe.
Dąb korkowy rośnie w krajach śródziemnomorskich wzdłuż wybrzeża, z wyjątkiem Hiszpanii i Portugalii, gdzie występuje na całym terenie. Jednak aż 50 % korka pochodzi z Portugalii. Drzewa rosną w strefie wysokich temperatur, zewnętrzna powłoka drzewa, kora jest wysuszona, ale wewnątrz drzewo, jego pień, jest wilgotne, co sprawia, że wyschnięta kora tworzy korek. Po raz pierwszy zdejmuje się go po co najmniej 20 latach, ale bywa, że i po 40. Drzewa okorowuje się nie częściej niż co 9 lat, ale zdarza się, że i co 12 lat. Pod dębami pasą się czarne świnie które dostarczają mięsa na najlepsze szynki na świecie.
Wieczorem wjeżdzamy do portugalskiego Setubalu, który stanowi dla nas bazę wypadową na najbardziej wysunięty na zachód przylądek - Cabo da Roca i do Lizbony. Rankiem, 10 września jedziemy w miejsce w którym niespełna miesiąc temu zginęła dwójka doświadczonych przewodników, pochodzących z Polski, mieszkających od kilku lat w Portugalii. Z całą pewnością wydarzenie to ma wpływ na zachowanie wielu osób, które słyszały o tym wypadku. Wypadku o którym, jeśli nawet ktoś nie słyszał, przypominają widoczne z wysoka kwiaty ułożone na klifie. Uprzedzeni przez przewodniczkę zaopatrzeni jesteśmy w kurtki, bo na przylądku wg jej słów zawsze wieje zimny atlantycki wiatr. Cabo da Roca znajduje się na terenie Parku Narodowego Sintra - Cascais. Wjeżdżamy dobrze utrzymaną drogą pnącą się w górę mijając niewysokie zadbane domy. Pierwsze co widzimy to latarnia morska, której budowę ukończono w 1772 roku. Mieści się w niej punkt informacji turystycznej w którym za 5 euro można uzyskać certyfikat poświadczający pobyt w tym miejscu. W miejscu o którym w 16 wieku Luís Vaz de Camões, portugalski poeta napisał, "tam gdzie kończy się ziemia, a morze zaczyna".
Portugalię jako najdalej wysunięty na zachód kraj Europy starożytni Rzymianie nazywali Promontorium Magnum czyli Wielkim Przylądkiem mając na uwadze nie jego wielkość, ale znaczenie. Dalej nie było już nic, dalej królował wielki, zimny i nieprzyjazny ocean.
Jest piękna pogoda, na niebieskim niebie kłębią się białe chmurki. Wieje ciepły wiaterek, a wzgórza pokryte są roślinnością typową dla śródziemnomorskich łąk. Fioletowo zerkają na nas goździki (Dianthus cintranus) nieśmiało przełamujące zielone połacie pełzających soczystych gałązek (Carpobrotus edulis). Nad samym morzem stoi krzyż na którym widnieją wcześniej wspomniane słowa pochodzące z eposu narodowego.
Szybko mija pół godziny, które przeznaczone zostały na pobyt w tym miejscu, pięknym i strasznym równocześnie, bo skaliste poszarpane klify znajdują się 140 m nad poziomem wody, a gdzieniegdzie złowrogo wystają z wody pojedyncze skałki.
Wśród pałaców i zamków 2014-10-29
9 września 2014
Do Sintry wjeżdżamy po zobaczeniu Capo da Rocha.
Założona jako Al Bacr przez Maurów w 11 wieku w górach wśród lasów, ok. 30 km od Lizbony, zdobyta przez wojska Alfonsa I zwanego Zdobywcą, Sintra szybko stała się ulubionym miejscem królów portugalskich. Zamek Maurów górujący nad miasteczkiem wpisanym w 1995 roku na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO, jest jednym z kilku znajdujących się w miejscu o którym przysłowie mówi "Zobaczyć cały świat, a nie widzieć Sintry, to nic nie zobaczyć". I rzeczywiście coś w tym jest. Sintra jest śliczna, nastrojowe wąskie uliczki wznoszące się stromo na zbocza wzgórz, schody i schodki, pyszny likier wiśniowy pity z czekoladowych kieliszków, wszechobecne kogutki, wyroby z korka i płytki azulejos na ścianach składają się na klimat miasta o którym wspominał lord Byron i Hans Christian Andersen.
Po prawej stronie drogi widać rozległy budynek z 2 potężnymi kominami. Wygląda dziwacznie, w niczym nie przypomina pałacu królewskiego. Wzniesiony najprawdopodobniej w czasach mauretańskich przebudowany został gruntownie w 14 i 15 wieku przez królów portugalskich Jana I Dobrego i Manuela I Szczęśliwego. Manuel zafascynowany architekturą mauretańską życzył sobie, aby pałac zawierał wiele elementów inspirowanych arabskimi wzorami. Dlatego pałac jest doskonałą kompilacją gotyku i stylu zwanego później manuelińskim. Zwiedzając pałac cały czas należy patrzeć w górę, bo najpiękniejsze są tu sufity. W jednej z sal na powale zachwycają łabędzie.
Łabędzi jest 27, a każdy z nich ma złotą koronę zawieszoną na szyi. Dostojnie prezentują się wyginając wdzięcznie szyje, a każdy jest inny. Zostały namalowane dla upamiętnienia zaręczyn córki Jana I Dobrego, księżniczki Izabeli z księciem Filipem III Dobrym. Kiedy w pałacu pojawili się posłańcy z Burgundii do swego księcia przekonali księżniczkę darem od niego – białymi łabędziami. Zachwycona księżniczka przyjęła oświadczyny, a my możemy zobaczyć jeden z piękniejszych plafonów pałaców królewskich na świecie.
By łabędzie nie czuły się samotnie mają do towarzystwa sroki. Te z kolei w dzióbkach trzymają wstążeczki z napisem „por bem”. Tym razem jest to zupełnie inna historia. Sroki miały, wg jednych przewodników być przestrogą dla króla Jana I ojca pięknej Izabeli, męża Filipy Lancaster, księżniczki angielskiej, wg innych zaś, to właśnie król zadrwił w ten sposób z rozplotkownych dwórek swojej żony.
Niewątpliwie królowi spodobała się nadmiernie jedna z dwórek Filipy. Sądząc, że są sami w komnacie zaczął prawić jej komplementy i zamierzał ją pocałować, gdy niespodziewanie do komnaty weszła królowa. Przyłapany na niestosownym zachowaniu Jan I tłumaczył się, że to co chciał zrobić było „por bem” czyli „dla dobra”, a więc w imię wyższych celów. Królowa zdawała się rozumieć sytuację, ale na dworze huczało od plotek. Zwłaszcza damy dworu podawały sobie z ust do ust tę nowinkę okraszając ją przy okazji bardziej pikantnymi szczegółami. I czy królowa miała dość sytuacji w której czuła się niekomfortowo czy też król obrócił wszystko w żart, faktem jest, że zatrudniono malarza, któremu polecono sufit feralnej dla króla sali ozdobić srokami. A jest ich 136, bo tyle dwórek liczył fraucymer królowej Filipy.
To jeszcze nie koniec pięknych sufitów. Zachwyca plafon w sali herbowej przypominając o lojalności królowi i nieuchronnej karze i wykluczeniu towarzyskim wszystkim, którzy dopuszczą się zdrady. Jest też sufit z żaglowcami, piękny beczkowy ułożony z wyprofilowanych desek. Przepiękna jest kaplica pałacowa. Na ścianach gołębie, w głębokiej niszy prosty krzyż. Elegancko, bez przepychu. Sufity sufitami, ale pałac to wielkie muzeum azulejos. Są płytki nawiązujące do kafelków arabskich i są wyprodukowane po odkryciu Ameryki przez Kolumba (kolby kukurydzy wychodzące ze ściany). W wielu pomieszczeniach zachowały się oryginalne bogato intarsjowane różnymi gatunkami drewna i inkrustowane masą perłową, kością słoniową oraz złotem i srebrem sekretarzyki, niektóre z nich królowie zabierali w długie podróże i wtedy służyły również za meble przy których modlono się. Te mają specjalne podstawki na krzyże. Wyjaśnia się sprawa stożków, które bez wątpienia są symbolem Sinatry. To kominy pałacowej kuchni, kuchni, która używana jest do dziś podczas uroczystości państwowych celebrowanych w Sinatrze.
W niewielkim deszczu spacerujemy wąskimi urokliwymi uliczkami na których więcej turystów niż mieszkańców. W maleńkiej kawiarence, a naprawdę pijalni cherry wypijamy kieliszek, a właściwie maleńką czekoladową foremkę ginjinhy (żinżinii) czyli pysznej wiśnióweczki, która zrobiona jest z co prawda z wiśni, ale nie tak jak polskie nalewki na spirytusie, ale wiśnie zalewane są portugalską brandy zwaną tu aguardente. Produkowana jest ona z różnych owoców nie tylko winogron i nie jest leżakowana w beczkach, z wyjątkiem najszlachetniejszych gatunków. Te przechowuje się w dębowych beczkach przez kilka lat. W małych sklepikach sprzedających souveniry można kupić mnóstwo wyrobów ozdobionych kogutem i wykonanych z korka. Nie miałam pojęcia, że z korka można zrobić dosłownie wszystko. Buty- sandałki i klapki, torebki i portfele, zakładki do książek i widokówki, oprawki na książki i ramki do zdjęć. Niesamowite!
Kogutek, folklorystyczny symbol Portugalii pochodzi z czasów, gdy pielgrzymowano samotnie do Santiago de Compostela. Wiele wieków temu w czasie takiej właśnie pielgrzymki, jeden z pątników pochodzący z Galicji dotarł po drodze do miasta Barcelos w którym popełniono przestępstwo. Sprawcy nie złapano, ale przerażeni mieszkańcy wskazali sędziemu nowo przybyłego pielgrzyma. I mimo, że Galicyjczyk zaprzeczał i wskazywał, że to przypadek, że morderstwa dokonano właśnie wtedy, gdy on przybył do miasta, to został skazany na karę śmierci. Zdesperowany poprosił o możliwość, przed wykonaniem wyroku, spotkania z sędzią. Spełniając ostatnie życzenie skazańca zaprowadzono go do domu dostojnika. Zastał on sędziego spożywającego obiad w gronie znajomych. Sędzia wysłuchał ponownie zapewnień nieszczęśnika i zniecierpliwiony machnął ręką w stronę strażników, aby czynili swoją powinność. Przerażony pielgrzym zakrzyknął wskazując półmisek na którym leżał upieczony kogut : Jeśli jestem niewinny to ten kogut ożyje. Jakież było zdziwienie i przerażenie obecnych, gdy ptak zapiał. I choć sędzia i jego goście stracili część obiadu, to niewinnie skazany człowiek ocalił życie. Wiele lat później pątnik wrócił do Barcelos w którym oskarżono go o przestępstwo i postawił tam krzyż, który poświęcił Najświętszej Marii Pannie i św. Jakubowi.
Na urokliwym kolorowym rynku zjadamy po tradycyjnym ciastku, jedno jest masą budyniowo- śmietankową, drugie z masą twarożkową. Są pyszne!
W poszukiwaniu perełek. 2014-10-29
11 września 2014 roku
Dziś opuszczamy Setubal i jedziemy zwiedzać Lizbonę, stolicę Portugalii. Po śniadaniu wychodzę z kawą na patio. Spoglądam w górę, nadciągające ołowiane chmury nie wróżą dobrze naszym dzisiejszym planom. Obok przy stoliku kilku Portugalczyków, znanych mi z widzenia. Prawdopodobnie stanowią zespół obsługujący hotel. Jeden z nich pyta mnie o samopoczucie. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że czuję się świetnie, ale pogoda nie zapowiada się dobrze. Portugalczyk uśmiecha się i mówi, że to zaraz przejdzie, że w Lizbonie często rankiem jest mgła i ciemne chmury zapowiadające deszcz, ale do południa wszystko się zmienia na dobre. Uspokojona takimi zapowiedziami wsiadam do autokaru dzieląc się dobrą nowiną, Niestety na przedmieściach Lizbony zaczyna lać. Wygląda na to, że miły Portugalczyk mówił to co chciałam usłyszeć. W czasie drogi do pierwszego miejsca, które mamy zwiedzać, klasztoru Hieronimitów, ulewa zmienia się w padający deszczyk, a następnie przechodzi w mżawkę.
Lizbona jest stolicą europejską, którą nieprawdopodobnie dotknął los. W 1755 roku podczas trzęsienia ziemi niewyobrażalnie ucierpiała. Podczas pierwszego wstrząsu w dniu Wszystkich Świętych, 1 listopada, w ruinę obróciło się ponad 30 % budynków, wśród nich królewski arsenał i biblioteka licząca ponad 70 tys. tomów oraz galeria sztuki, której podstawą były dzieła Tycjana, Correggia i Rubensa. Jak domki z kart rozpadały się arystokratyczne pałace. Pod ziemią znalazły się najstarsze budowle Lizbony, średniowieczne i wcześniejsze, wzniesione jeszcze przez Rzymian. W czeluściach ziemi zniknęły bezpowrotnie gromadzone od czasów Vasco da Gama dokumenty dotyczące wypraw oraz badań oceanów. Aż 35 z 40 istniejących kościołów uległo całkowitemu zniszczeniu, z 70 klasztorów przetrwało tylko 10. Właśnie w kościołach rozegrał się największy dramat ludności. Ludzie modlący się podczas mszy z zapalonymi świecami zostali przygnieceni pękającymi jak zapałki monumentalnymi kolumnami. Doszło do gigantycznych pożarów. Wstrząsy trwały w różnych dzielnicach od kilku aż do ponad kilkudziesięciu minut. Po ponad półgodzinie od pierwszych wstrząsów Lizbonę zalała ogromna, 10 metrowa fala tsunami, powodując równocześnie wzrost poziomu wód Tagu. Wg najbardziej dramatycznych statystyk mogło zginąć aż 100 tys. ludzi. Ale rządzący wówczas Portugalią król Józef I przeżył. Swoje ocalenie przypisywał poźniej Opatrzności, bo jak nigdy wcześniej, namówiony przez córkę, w godzinach rannych opuścił Lizbonę i udał się do Cascais, które położone nieopodal było ulubionym miejscem wypoczynku rodziny królewskiej.
Wysiadamy z autokaru w oblepiającą mżawkę. Może nie jest tak dotkliwa jak polska, bo jest bardzo ciepło. To co widzimy po przeciwnej stronie ulicy jest ogromne i bardzo piękne. Klasztor Hieronimitów (Mosteiro dos Jerónimos) swą nazwę zawdzięcza św. Hieronimowi patronowi zakonu, który aż do lat trzydziestych ub. wieku opiekował się klasztorem. Wybudowany za czasów Króla Manuela I zwanego Szczęśliwym lub Wielkim, łączący elementy późnego gotyku i wczesnego renesansu, był kościołem wotywnym za szczęśliwą podróż Vasco da Gama w wyniku której odkrył on drogę do Indii, a przywiezione przez niego nowinki - korzenie i przyprawy zasiliły w sposób znaczący skarbiec państwa. Klasztor został ufundowany z części wpływów za towary płynące do nowego imperium szeroką rzeką. Najbardziej ozdobny jest portal południowy na którym umieszczono wiele postaci, wśród 12 apostołów w centralnym miejscu Matka Boska z Dzieciątkiem. Wewnątrz wspaniałe monumentalne kolumny splecione z lin i oplecione wodorostami i koralowcami strzegą spokoju wiecznego Manuela Szczęśliwego i jego żony Marii Aragońskiej oraz ich następcy króla Jana III i jego żony Katarzyny Habsburżanki. Spoczywają tu również odkrywca drogi do Indii Vasco da Gama i narodowy poeta Luís Vaz de Camões. Wnętrze dorównuje pięknem i mistrzostwem wykonania zewnętrznej elewacji. Ściany i filary pokryte są gęstymi reliefami z motywami ryb, żółwi, syren i potworów morskich o których od czasu wypraw geograficznych krążyły legendy. Karawele, liny i kotwice zapełniają każdy cm kw. ścian. Jestem pod ogromnym wrażeniem piękna klasztoru i myślę, że nazwanie stylu w jakim został wybudowany manuelińskim jest najlepszym wspomnieniem króla Manuela.
Z klasztoru mającego swe miejsce w dzielnicy Belem (co tłumaczy się jako Betlejemska Dzielnica na upamiętnienie udziału Portugalczyków w krucjatach)udajemy się w coraz mocniejszym deszczu nad Tag. Znajduje się tu Pomnik Odkrywców oddany w 1960 roku. Betonowa konstrukcja góruje nad brzegiem rzeki u podnóża mając posadzkę na której pokazano odkrycia geograficzne Portugalczyków. Stojac na płytkach pokazujących odkrycie Brazylii i odkrycie Madagaskaru zastanawiam się czy to były odkrycia czy raczej podboje, które zapewniły Portugalii pozycję wielkiego imperium na długie lata?
Prawdziwą perełką jest prześliczna wieża Belem (Torre de Belem), która teraz stoi na brzegu, ale przed największym kataklizmem w 1755 roku ustawiona była pośrodku rzeki. Jest to maleńka forteca będąca kolejnym przykładem stylu manuelińskiego. Jeszcze tylko rzut oka na most Vasco da Gama (Ponte Vasco da Gama) i przechodzimy w coraz gęściej padającym deszczu do katedry Najświętszej Marii Panny.
Katedra Najświętszej Marii Panny (Sé de Lisboa ) powstała na miejscu meczetu po odbiciu z rąk Maurów Lizbony w czasie II krucjaty. Budowla została wzniesiona zarówno w celach kultu, co podkreślać miało nowe porządki w mieście jak i w celach obronnych, bo zagrożenie ze strony Maurów, osiadłych tuż za granicą było olbrzymie. Początkowo wybudowana w stylu romańskim ma 2 obronne blankowane wieże. O romańskim rodowodzie świątyni świadczy kolebkowe sklepienie oraz chrzcielnica w której ochrzczony został św. Antoni bardziej kojarzony z Padwą. W połowie 14 wieku kiedy zagrożenie inwazją Maurów zmalało, król Alfons IV polecił przebudować kościół mając zamiar uczynić z niego panteon dla siebie i rodziny królewskiej. W architekturze katedry można więc dostrzec elementy stylu romańskiego i gotyckiego, ale i rokoko w jakim wykonano wnętrze. Zajęta oglądaniem szczegółów architektonicznych nie zauważam, że grupa z którą zwiedzam Lizbonę opuściła katedrę. Wychodzę na ulicę i sprawdza się system TOUR GUIDE! Co prawda nie widzę nikogo ze znajomych, ale słyszę przewodniczkę informującą, że idziemy z górę ulicą po której jeździ najbardziej popularny wśród turystów tramwaj linii 28 i która doprowadzi nas do zamku św. Jerzego (Castelo de São Jorge). Pniemy się pod górę, ulicą zjeżdża tramwaj nr 28, który ma bardzo atrakcyjną nie tylko trasę, tę doceniają turyści, a tych z kolei bardzo cenią kieszonkowcy, co sprawia, ze podróż tramwajem może okazać się obfitująca nie tylko w doznania estetyczne, ale i wrażenia z grupy mało przyjemnych. celem nszego spaceru jest zamek św. Jerzego (Castelo de São Jorge). Jego początków należy szukać w zamierzchlej przeszłości, jeszcze przed Maurami. Na fundamentach poprzedniej budowli obronnej Maurowie (Castelo de São Jorge) zbudowali twierdzę w 12 wieku wykorzystując naturalne ukształtowanie terenu. Zdobyta w czasie II wyprawy krzyżowej została rozbudowana i zamieniona na zamek przez portugalskich krolów katolickich. Przez ponad 2 wieki był siedzibą dworu królewskiego, ale po wybudowaniu przez Manuela I zamku nad Tagiem zaczął podupadać i tracić znaczenie, by służyć jako koszary i więzienie podczas panowania Habsburgów. O ostatecznym upadku zdecydowało trzęsienie ziemi z 1755 roku. Zamek upodobały sobie pawie, które w normalnych warunkach przechadzają się dostojnie po dziedzińcu. Niestety leje tak bardzo, że i pawie szukają schronienia przycupując w wnękach okien i chowając się pod stolikami kawiarni. Z zamku roztacza się przepiękny widok na Lizbonę. Stanowi on osobliwy taras widokowy. Przeczekujemy na zamku deszcz i gdy tylko zmniejsza się schodzimy krętymi i wąskimi uliczkami Alfamy szczęśliwie oszczędzonej przez trzęsienie ziemi i tsunami. Czuć tu dawny klimat miasta, to taka arabska medina. Za oknami mieszkań na sznurach długości równej szerokości okien suszy się (w tym deszczu!) pranie. Gdzieniegdzie widać portugalskie płytki azulejos, czasem pojedyncze czasem zdobiące całe fasady kamieniczek. Ceramiczne kafelki sprowadzili tutaj Maurowie. Własne azulejos (z arab. gładkie kamienie) Portugalczycy zaczęli produkować w 16 wieku, ale nie musieli wzorować się na tych mauretańskich, które zdobione były pięknymi co prawda, ale tylko wzorami geometrycznymi i roślinnymi, ze względu na zakaz używania wizerunku człowieka i zwierząt w islamie. Najpiękniejsze płytki to te niebiesko - białe, są szalenie eleganckie, a do tego tworzone są z nich całe scenki obyczajowe. Poza niezwykle ważną rolą dekoracyjną płytki pełnią równie ważną rolę higieniczną : są bardzo łatwe w utrzymaniu czystości, latem chronią przed upałem, a zimą przed chłodem i wilgocią. Malownicze uliczki nie są w stanie jednak ukryć widocznej przy bardziej krytycznym spojrzeniu biedy i wynikającego z niej zaniedbania. Gdzieniegdzie odchodzi tynk, tu i ówdzie zniszczone są całe połacie ścian. Przydałby się gruntowny remont, ale najwyraźniej brak na niego funduszy. Nie sposób jednak nie zauważyć piękna i osobliwego klimatu tej dzielnicy. W jej charakter świetnie wpisują się wielkie graffiti poświęcone muzyce fado, która narodziła się właśnie tutaj, w najbiedniejszych zaułkach miast portugalskich z tęsknoty za lepszym życiem.
Dochodzimy do centralnego placu Lizbony zwanego popularnie Rossio, choć jego oficjalna nazwa to Plac Piotra IV (Praça de D. Pedro IV). Na środku placu wyłożonego kostką w falisty wzór sprawiający wrażenie chodzenia po grzbietach fal wziesiono kolumnę na szczycie której ustawiono pomnik Piotra IV lub I (Coluna de D.Pedro IV) w zależności czy chcemy widzieć w nim króla Portugalii czy cesarza Brazylii. A i tak do konca nie wiadomo, kto stoi na pięknej kolumnie.
Bo jak głosi legenda jest to posąg cesarza Meksyku - Maksymiliana Ferdynarda Habsburga, który miał wyekspediowany statkiem z Marsylii miał dotrzeć do Meksyku. Do portu w Lizbonie wpłynął, razem z wieściami o wykonaniu wyroku na Maksymilianie. Nieszczęsnego cesarza, marionetkę w ręku Francuzów, któremu odmówili oni poparcia po tym jak poparł liberalne reformy najniższego w historii polityki prezydenta Benito Juareza, rozstrzelano. Radni Lizbony, którym brakowało pieniędzy zwietrzyli interes i za marne grosze postanowili odkupić nikomu niepotrzebny już pomnik. Postanowiono więc dokonać lekkiego retuszu i postawić pomnik Piotrowi IV wykorzystując statuę o wysokość kolumny 23 metry. Przecież i tak nie widać twarzy władcy.
Nie jest to zresztą najbardziej nieprzyjemna historia związana z placem Rossio. Tutaj miał pałac wielki inkwizytor, który z okien swoich salonów spoglądał na rozpalany raz na 3 lata wielki stos wokół którego przywiązani łańcuchami do żelaznych krzeseł siedzieli nieszczęśnicy uznani za heretyków. Autodafe czyli uroczyste wykonanie wyroku skazującego przez spalenie na stosie stosowano w tym miejscu od połowy wieku 16. Po raz pierwszy w 1540 roku uroczystą procesją rozpoczęto proces przyjmowania bądź odrzucania religii katolickiej przez przyłapane na nieprawomyślności osoby. I mimo, ze wiele umęczonych istot chciało przyjąć jedynie słuszną religię, to nie miało to już znaczenia dla inkwizytorow. Większość została skazana na spalenie, w dowód łaski wcześniej uduszono ich. Palono tu również książki uznane za heretyckie lub napisane przez pisarzy uznawanych za heretyków.
Błądzimy po pobliskich uliczkach. Bezproblemowo trafiamy do kościoła dominikanów pw. Św. Dominika ( de São Domingos), który spalony w czasie pożaru nigdy nie został odbudowany do końca. Odnowiono przepiękne romańskie, kolebkowe sklepienie w bardzo alegoryczny sposób. Położono bowiem na nim warstwę farby w kolorze brunatno - pomarańczowym ze smugami szarości. Tak jakby smugi dymu pełzały po stropie. Kolumny i nisze w nawach są wypalone. Wypalony kamień bezgłośnie przypomina o pożarze z 1959 roku w którym spłonęły chusteczki przechowywane w kościele jako pamiątki po Łucji Santos oraz Hacinty Marto. Używały ich one będąc dziećmi w czasie objawień w Fatimie. Wychodzimy z kościoła który przez wiele lat po przebudowie w stylu barokowym uchodził za wzór barokowej budowli dla innych świątyń na Plac Dominikański (Largo São Domingos), który był świadkiem pogromu Żydów w 1506 roku. Dla upamiętnienia tego wydarzenia wybudowano tu ciekawy architektonicznie, choć bardzo skromny pomnik. Ma on formę ściany na której w 34 różnych językach, jest i po polsku, napisano „Lizbona. Miasto Tolerancji” (Lisboa. Cidade de Tolerância). Jest to miejsce w którym widzieliśmy siedzących na murku bardzo wielu obcokrajowców ubranych w etniczne stroje. Na pewno pochodzili z Afryki.
Spacerujemy po uliczkach, ja z głową w chmurach, bo zawsze oglądam ulice patrząc w górę. Przysiadamy nieopodal Teatru Eden (Eden Teatro) w pobliżu dworca Rossio (Estação Rossio) w kafejce, aby napić się soku ze świeżych pomarańczy. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Wracając na plac Rossio spoglądamy w stronę klasztoru karmelitów (Convento do Carmo). Podobnie jak kościół św. Dominika, tak i ruiny klasztoru zapadają w pamięć, to jeden z najbardziej przejmujących widoków. Jeszcze tylko rzut oka na Łuk Triumfalny (Arco Rua Augusta) i żegnamy się z Lizboną.
W miejscu objawień 2014-10-29
12 września 2014
Do Fatimy docieramy późnym rankiem. Zaczyna padać. Na wielkim placu mimo wczesnej pory mnóstwo ludzi z całego świata. Fatima to nie tylko sanktuarium Najświętszej Marii Panny ważne dla katolików, ale wielkie centrum ekumeniczne. Po lewej stronie placu, w miejscu gdzie Matka Boska objawiała się dzieciom wybudowano Kaplicę Objawień w której kilka razy dziennie odbywają się msze. Wielkie wrażenie zrobił na mnie portugalski ksiądz wygłaszający kazanie i choć nie znam portugalskiego, to zrozumiałam, że mówił o materialistycznym nastawieniu do życia. Unosił się wręcz nad ziemią. Kupujemy świece, które zapala się w intencji żyjących. Deszcz już leje. Decydujemy się na zwiedzenie bazyliki. Niestety, rozwieszone folie budowlane wyrźnie wskazują na to, że świątynia jest w remoncie. Możemy zobaczyć tylko groby 2 dzieci, które zmarły wkrótce po objawieniach i zostały błogosławione. Centralną częścią bazyliki jest wysoka smukła dzwonnica zwieńczona krzyżem ozdobionym w dolnej części koroną z brązu. Po obu stronach budowli wybudowano piękną zadaszoną kolumnadę, tworzącą krużganki skrywające stacje drogi krzyżowej wykonane w formie obrazów z łytek azulejos. To najpiękniejsza część sanktuarium.
Po przeciwnej stronie placu znajduje się najnowocześniejszy kościół świata Kościół Trójcy Przenajświętszej ( Igreja da Santíssima Trindade). Umieszczono przed nim pomniki papieży Pawła VI i Jana Pawła II. Świątynia przytłacza ogromem. Wewnątrz ogromna, jednonawowa z siedzeniami ułożonymi jak w kinie, ma piękny ołtarz na tle skrzącego się złotymi maleńkimi łuskami obrazu przedstawiającego Chrystusa z apostołami i świętymi kościoła katolickiego.
Po 3 godzinach opuszczamy Fatimę.
Wspomnienia 2014-11-06
Symbole Portugalii są bardzo męskie. Kogut i jeden z 11 biegających po boisku, ten który ma mocno wyżelowane włosy są niewątpliwie rodzaju męskiego. Nie tylko Ronaldo, ale i Eusebio, którego niedawno pożegnaliśmy, i Benfica Lisbona i FC Porto dają nam kibicom piłki nożnej wiele radości.
Za krótko, za szybko, za mało... Tak podsumowałabym nasze zwiedzanie Portugalii. Bo jeśli sparafrazować zdanie wygłoszone nie tak dawno przez premier naszego rządu to PORTUGALIA JEST KOBIETĄ i LIZBONA TEŻ JEST KOBIETĄ. Kobietą mocno zubożałą, odkąd utraciła kolonie i mocno doświadczoną po trzęsieniu ziemi i tsunami, ale wciąż posiadającą wiele klejnotów, które chce nam pokazać. I nie są to perełki, ale prawdziwe perły, a nawet najczystsze brylanty. Dlatego warto poświęcić jej wiele czasu i wracać do niej, bo ma dla nas mnóstwo niespodzianek i dostarczy miłych i niezapomnianych wrażeń estetycznych i smakowych, jeśli znajdziemy czas na delektowanie się w małych tawernach nie tylko kawą i trunkami, ale i daniami głównymi z deserem w postaci ciastek.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Ciekawy kraj ten Portugal, chętnie bym tam jeszcze pojechał. Pozdrawiam
-
...na szczęście Portugalia, która podobnie jak Polska jest kobietą ma wielu adoratorów nią zachwyconych ... :-) ...
-
Mariuszu:) W Meteorach nie było błękitnego nieba, wszystko tonęło w mgle. A co do Ronaldo? Wszak jest facetem, a to czy zniewiescialym czy nie, różne zdania na ten temat różni wypowiadają. Dla mnie, że względu na rodzaj męski rzeczownika facet ( lub mężczyzna) Ronaldo jest męskim symbolem Portugalii :)
-
Obejrzałem i przeczytałem wszystko. Bardzo mi się podobało. Nawet to bardzo kontrowersyjne stwierdzenie o Ronaldo jako bardzo męskim symbolu Portugalii ;) A faceci mówią że on taki zniewieściały (przynajmniej ci co z Barcą trzymają)...
-
Jolu to mam nadzieję że w Meteorach będziesz miała błękitne niebo z kilkoma białymi obłoczkami dla kontrastu
-
Mariuszu;) Kiedys kraje w basenie Morza Srodziemnego mialy pewna pogode oczywiscie tylko sloneczna, a teraz pozdrawiam z deszczowej i chlodnej Grecji:).Na szczescie nie uwierzylam w prognozy z internetu i zabralam i parasol,doswiadczenie portugalskie ciagle zywe i jesienne ubrania.
-
Mariuszu:) Kiedys poludniowe kraje w basenie Morza S
-
ciekawa podróż, Portugalia bardziej mnie pociąga niż Hiszpania, może kiedyś...
-
Jolu będę tu wracał często bo jest co czytać i oglądać. A odnośnie pogody na południu Europy to ten rok był tam wyjątkowo paskudny począwszy od wiosny do teraz. Sam tego doświadczyłem we Włoszech...
-
Bardzo fajna lekturka na niedzielny poranek przy kawce :) bardzo fajnie opisane, może kiedyś podążę Twoimi śladami :)
pozdrawiam... -
Nie mogłam Tomku, niczemu poświęcić czasu ani mniej ani więcej niż było w programie ułożonym przez biuro. To była część objazdówki po Hiszpanii. Do Portugalii jeszcze wrócę, może w przyszłym roku i Twoja relacja będzie wytyczała główne punkty do zobaczenia. Batalha na pewno, Tomar też i Porto.
-
Ja bylem w Portugalii w sierpniu i piekna pogoda przeplatala sie z deszczami i pochmurna aura pol na pol. Jak na 3 dni mozna powiedziec, ze widzialas duzo, ale szkoda, ze poswiecilas tak malo czasu na w sumie dosc znaczna czesc Portugalii, wiec duza porcje czasu zuzylas na przemieszczanie sie z miejsca w miejsce.
Bylem we wszystkich wspomnianych i sfotografowanych przez Ciebie miejscach wiec z przyjemnoscia odnotowalem Twoje kroki i mysle, ze kiedys powinnas wrocic i poswiecic na Portugalie wiecej czasu :-)
Zawsze z przyjemnoscia czytam Twoje teksty, ktore nie dosc, ze mile sie czyta to sa bardzo ksztalcace.
Pozdrowienia :-) -
Jolu, w późniejszej części relacji pisałaś o drodze do Indii, natomiast tego skrótu użyłaś opisując Klasztor Hieronimitów, że "był kościołem wotywnym za szczęśliwą podróż Vasco da Gama w wyniku której odkrył on Indie...". I chodziło mi o ten passus. Jeszcze raz pozdrawiam. :))
-
Teraz zobaczyłam, ze napisałam o drodze, a więc jednak bez skrótu:)
-
Dzięki Leszku:) Rzeczywiście skrót myślowy. A mój syn tyle razy mi powtarzał: Im mniej skrótów tym mniej błędów:)
-
Bardzo ciekawa i świetnie opisana podróż. Szkoda, że towarzyszył Ci deszcz, ale czasem tak bywa. Proponowałbym jedynie wprowadzić drobniutką korektę do niemal perfekcyjnego opisu, w miejscu, w którym piszesz o Vasco da Gamie. Otóż, odkrył on nie tyle Indie (które Europejczykom były znane), ile morską drogę do nich (o czym zresztą piszesz dalej). Rozumiem, że był to pewien skrót myślowy, i wybacz, że się może czepiam, ale z pewnością relacja na takiej korekcie zyska. Pozdrawiam serdecznie. :)
-
Portugalia zupełnie nie kojarzy mi się z deszczem,a ze słońcem.
Bardzo ciekawie i starannie opisujesz swoją podróż,przyjemnie się czyta.
Serdecznie pozdrawiam-) -
Zaczalem juz z Toba wspolna podroz...
-
Z tą pogodą to rzeczywiście miałaś pecha, ale mimo to wycieczka ciekawa.