Uff… oglądanie pod wieloma kątami pobielonych wapnem lub szalowanych deskami ścian potrafi zmęczyć niejednego badacza. Głodne? I to jak! I jak szczęśliwe, gdy okazuje się, że w Lanckoronie jest tylko jedna kawiarnia („Cafe Pensjonat”) i jedna restauracja (pamiętająca czasy towarzysza Gierka „Sielanka”). Żegnaj klątwo kapitalizmu z tysiącem knajp, spośród których człowiek nie umie wybrać, a gdy już się zdecyduje, jest tak głodny, że ostatecznie idzie do najbliższej. Witaj zupo lanckorońska (z ogromną ilością mielonego mięsa) i wielka szklanko soku bananowego z wiśniówką (w której z trudem doszukuję się soku. Zakup napitku przebiega w przyjaznej atmosferze i przy pełnej akceptacji ze strony autochtonów. Mimo to nie decyduję się na wypicie setki "na raz" przy barze.). Jak to zwykle bywa z monopolistami – ceny szokują. W Krakowie tak TANIO nie zjecie.
p.s. Emilia każe mi napisać o krokietach. Podobno to najlepsze, jakie w życiu jadła. Piszę zatem: ludzie, jedzta „sielankowe” krokiety!