Główną atrakcją i tym, co przyciąga do Lanckorony turystów (na pewno tych, którzy nie wiedzą o huśtawce), jest słynna XIX-wieczna zabudowa. Drewniane domy na marmurowych podmurówkach (często kryjących sklepione piwnice) mają charakterystyczne podcienie, czyli mocno wysunięte okapy. Niegdyś chroniły one przed słońcem i deszczem miejscowych kupców (co jest logiczne, bo chyba żaden kupiec nie lubi zmoknąć, a następnie zbytnio się opalić). Dziś pragmatyzm ustąpił miejsca promocji, a podcienie stały się znakiem rozpoznawczym Lanckorony. Większość domów spłonęła wprawdzie podczas ogromnego pożaru w 1869 r., lecz dzięki temu, że odbudowano je w tradycyjnym stylu (i do tego w błyskawicznym tempie, co każe wyrobić sobie pewien pogląd na temat mieszkańców), wciąż tworzą zwarty architektonicznie zespół.
Niegdyś przez wysokie bramy pośrodku (a czasem z boku) frontowych ścian domów wjeżdżały wozy. Dziś szkapiny zastąpiły konie mechaniczne, a drewniane wrota zmieniły swoją funkcję. Na dawnych klepiskach zasadzono słoneczniki i malwy, miętę, melisę i lubczyk. Malwy wystrzeliły w niebo i tak powstały tajemnicze ogrody za tajemniczymi drzwiami. Uwaga: można wejść i powtykać nos w nie swoje kwiaty.
Najlepiej zachowane domy stoją przy wschodniej pierzei rynku oraz na ulicach Świętokrzyskiej, Zamkowej, Krakowskiej i Piłsudskiego.