Wczoraj zawitaliśmy do Kioto bladym świtem, zostawiliśmy rzeczy w hostelu i ruszyliśmy na spacer w kierunku centrum. Żeby spacer był ciekawszy, wybraliśmy trasę wzdłuż rzeki i tak sobie idąc zobaczyliśmy kamienne ławki. Postanowiliśmy zjeść śniadanie i kiedy już usiedliśmy, wyciągnąłem jogurt i nagle jogurt wyskoczył mi z reki, obryzgując swoja kaktusowa zawartością plecak, kurtkę i pół ławki.
Wciąż w szoku spojrzeliśmy wzdłuż trajektorii plastikowego pudelka po jogurcie i okazało się, ze jogurt wytraciło mi z reki jakiś wielkie ptaszysko przypominające jastrzębia. Ptaszysko to siedziało na latarni na brzegu rzeki i czyhało na piknikowiczów. Na szczęście miał dobre oko i trafił dokładnie w wieczko jogurtu, wiec nie odniosłem obrażeń fizycznych, jedynie psychiczne i do wieczora spoglądałem nieufnie w niebo. Poza tym naraziłem się na nieprzyjemne spojrzenia Japończyków, kiedy tak sobie maszerowałem z plecakiem całym w białych plamach śmierdzących
skisło-owocowo.
Każdy dzień może być tym ostatnim.