Kiedy w połowie XIX w. Henry Mahout przemierzając indochińskie dżungle w poszukiwaniu nowych okazów flory, natrafił na kamienne ruiny świątyń, nie przypuszczał pewnie, ze będzie tym, który pozwoli przywrócić świetność zaginionemu miastu i ze zaledwie 150 lat później Angkor stanie się znów stolica państwa Khmerów. Ba, nie wierzył nawet, ze świątynie Angkor byli w stanie stworzyć półbarbarzyńcy, których widział w mieszkańcach dzisiejszej Kambodży. A jednak!
Od IX do XIII wieku Khmerowie stworzyli wielkie imperium, które rozciągało się od Indii do Chin. Imperium musi posiadać godną rozmiarów stolice, która będzie ośrodkiem życia militarnego, gospodarczego, a przede wszystkim religijnego. Miasto Angkor wybudowane za panowania 3 khmerskich władców, było największą przednowoczesna metropolia świata, zdolna pomieścić milion mieszkańców. Większość obywateli miasta stanowili mnisi i kapłani, i buddyjscy, i hinduscy, bo religia państwowa zmieniała się w zależności od natchnienia kolejnego władcy. Na 3000 km kwadratowych wybudowano ponad tysiąc świątyń, a najważniejsza z nich, Angkor Wat, wznosiło 50 tys. robotników przez ponad 30 lat. Angkor oczywiście nie jest już oficjalnie stolica Kambodży.
Opuszczony w XV wieku na pastwę dżungli i odkryty dla masowej turystycznej widowni przez wspomnianego francuskiego podróżnika, jest stolica ekonomiczna, przynoszącą zawrotne zyski przede wszystkim dla firmy zarządzającej tą sporą nieruchomością, ale tez dla całego zaplecza turystycznego w pobliskim mieście Siem Reap. Rocznie kompleks odwiedza ok 2 miliony turystów, którzy słono płacą za bilety i gadżety. Odwiedzenie ósmego cudu świata - bezcenne. Za wszystko inne można zapłacić w dolarach.
Z miasta pozostały świątynie, niektóre tylko jako fundamenty z kamienia wulkanicznego, utrudniające uprawę ryżu, a inne jako zapierające dech ruiny, strome sklepienia, posągi i mury, trzymające się razem dzięki oplatającym je korzeniom drzew. Dzięki funduszom UNESCO i zaangażowaniu poszczególnych krajów (Japonia, Niemcy, Indie), świątynie są powoli restaurowane.
Spędziliśmy 2 dni jeżdżąc od jednej świątyni do drugiej, podziwiając rozmach, oryginalność każdej z nich i obłąkańczo-dewocyjne wizje każdego z rządców khmerskiego imperium. W tych oddalonych od głównego szlaku mogliśmy się poczuć jak odkrywcy tajemniczego zaginionego świata.