Wreszcie dogoniła i nas. Dopadła i zatopiła w sercach swój zatruty pazur. Nostalgia. Nie pomaga to, ze jesteśmy w stolicy Laosu, Vientiane. Deszcz stuka w szyby, płynie strumieniami po ulicach zaganiając wszystkich do domów i barów, gdzie po drugim piwie świat nie wydaje się bardziej różowy i przyjazny, a dochodzące z głośnika smuty tylko potęgują poczucie pustki. W głowie szumi, a przed oczami przewijają się obrazy z ostatnich dni.
Laos, jeden z piękniejszych krajów jaki widzieliśmy do tej pory. Malownicze krajobrazy, romantyzm wielkiego Mekongu i uśmiechnięci, pogodzeni ze światem i historia mieszkańcy. Laos, wciąż jeden z najbardziej zaminowanych krajów na świecie, gdzie wykopane przez dzieci i dorosłych bomby (których wciąż pełno w południowej i wschodniej części kraju) służą za doniczki, dzwony, ploty albo po prostu sprzedaje się je jako najzwyklejszy kawałek żelaza. Laos, w którym pokaleczone przez niewypały społeczeństwo, mimo całego dramatyzmu sytuacji w jakiej z nie własnej winy się znalazło, próbuje żyć i cieszyć się każdym dniem nie winiąc nikogo za nic, dziwnie kluje w serce i zmusza to tego typu wynurzeń co bardziej wrażliwego falang (czyli obcokrajowca).
Wreszcie Laos, chyba najbiedniejszy kraj w jakim byliśmy do tej pory jest tez jednym z najbogatszych.