Edynburg, jak mało które miasto, zasługuje na określenie go świątynią nauki, kultury i sztuki. To właśnie tutaj odbywa się największy festiwal na świecie. Washington Post wręcz stwierdził na swoich łamach, że w czasie odbywającego się tutaj w sierpniu Międzynarodowego Festiwalu Edynburskiego, miasto jest “najwspanialszym miejscem na świecie”. Swoje pięć minut mają tutaj wszelkiej maści połykacze ognia, żonglerzy, wróżbici, dudziarze, klauni, uliczni aktorzy i satyrycy. Pomimo, że nie było mi dane uczestnić w owych festiwalowych uroczystościach, co zresztą sumiennie obiecuję sobie wynagrodzić, doświadczyłem, zapewne na mniejszą skalę, ich obecności każdego powszedniego dnia. Idąc uliczkami wokół Royal Mile już z dala rozbrzmiewa piękna, pobudzająca krew do szybszego krążenia, melodia charakterystycznych szkockich dud. Wszelkiego rodzaju trupy próbują wciągnąć piechura w rozmaite zabawy, skecze i widowiska. Co kawałek natrafić można na, otoczonego słuchającymi z zapartym tchem widzami, bajarza snującego nieprawdopodobne historie. Stare miasto wszelkimi możliwymi sposobami roztacza swą średniowieczną aurę. Warto choć na moment przystanąć, przenieść się w czasy średniowiecza, wciągnąć w wir zabawy, zapomnieć o codziennym dniu.
Edynburg słynie również ze wspaniałych, w dodatku miłych dla portfela (bo darmowych), muzeów i galerii. Na szczególne polecenie zasługują mieszczące się w parku Princes Street Gardens dwie galerie sztuki. Royal Scotish Academy organizuje ekspozycje czasowe, zwłaszcza sztuki współczesnej. Mnie szczególnie ujęły zbiory National Gallery of Scotland. Znajdują się tu dzieła takich mistrzów jak Rubens, El Greco, Tycjan, Goya, a zwłaszcza moich ulubionych impresjonistów – Monet'a, Degas , Cezanne'a czy Renoir'a. Swój punkt zapatrywania ukazują prace mistrzów brytyjskich – Turner'a, Ramsay'a i Raeburn'a. Dostojny wystrój wnętrz i bogactwo dzieł tu zgromadzonych sprawiają, że miejscowa galeria może spokojnie stawać w szranki z tak sławnymi i wcześniej przeze mnie wizytowanymi galeriami jak londyńska National Gallery, folrenckie Ufizzi, czy też madrycka Prado.
Komu mało byłoby doznań artystycznych, kto znaczniej zapragnąłby nasycić umysł żądny wiedzy z zakresu kultury i sztuki, ten koniecznie winien skierować swe kroki w kierunku dwóch innych muzeów. Royal Museum przedstawia imponującą, eklektyczną kolekcję zdobyczy XIX w. techniki, eksponatów z zakresu historii naturalnej. Można tu m.in. dostrzec szczątki owieczki Dolly, pierwszego w historii sklonowanego ssaka.
Sąsiednie Museum of Scotland, jak zresztą nazwa wskazuje, przybliża historię i współczesność Szkocji, eksponując zwłaszcza skarby i pamiątki narodowe.
To najbardziej znane z edynburskich muzeów, niemniej ich liczba jest znacznie okazalsza. Każdy miłośnik znajdzie tu swój własny kąt, swoje własne miejsce fascynacji. Ani niespostrzeże się, że zachwyt nad wszechobecnym tu bogactwem i różnorodnością wytworów ludzkiej myśli sprawi, że został “zubożony” o kilka godzin, choć moim zdaniem nie jest to właściwe słowo.
Nie było mi danym gościć, choć z różnych źródeł zapewniano mnie o konieczności odwiedzenia, w Royal Botanic Garden, obejmującym ogromne połacie egzotycznych drzew, wrzosowisk, rododendronów, alpinarów i szklarni. Zapewne warto odwiedzić również edynburskie zoo (Zoological Garden), szczycące się największym na świecie wybiegiem dla pingwinów. Moją uwagę przykuwa również potrzeba wizytacji peryferyjnego, wspaniałego Edinburgh Butterfly and Insect's World, skupiska zwłaszcza motyli z całego świata. Na wzmiankę zasługuje też Writer's Museum dedykowane pamięci trzech wielkich szkockich wirtuozów słowa pisanego - Walter'a Scott'a, Roberta Burns'a i Roberta Louisa Stevensona. Miłośników marynistyki w swoje podwoje zaprasza słynny Royal Yacht “Brittania”. Podejrzeć również można proces produkcji eksportowych szkockich towarów, jak whiskey (w Scotch Whiskey Heritage Centre), czy też tartanu (Scotish Tartans Museum).
Jak widać, miejsc wartych peregrynacji jest bez liku i choćby wyłącznie dla nich warto uznać Edynburg za miasto stworzone dla permanentnych odwiedzin. Przynajmniej w mojej świadomości na tyle głeboko ono zapadło.