Wstaliśmy zaskakująco późno, bo po 8, i nie wiedzieliśmy co ze sobą począć. Możliwości były 3:
- spróbować wejsć na Monte Perdido i nocować w Refugio de Goriz
- pójść dalej w kierunku Bielsy
- opieprzać się caly dzień, a na wieczór zejść do Goriz, żeby się lepiej następnego dnia atakowało Monte Perdido
Wierzchołek Monte Perdido co chwila znikał w przewalających się chmurach, aby się po chwili znów pojawić, co nie ułatwiało decyzji. Ostatecznie ruszyliśmy do Refugie de Goriz, gdzie padła szybka decyzja - w górę!
Podejście wpierw po kamieniach, potem po skałach, a na końcu morderczo strome piarżysko, ale po jakichś 2.5 godziny udało nam się stanąć na szczycie. Widoków nie było absolutnie żadnych, bo już od połowy drogi szliśmy w chmurze.
Pozostało tylko zbiec na dół, rozbić namiot możliwie z dala od tej zgrai oryginałów w schronisku i zjeść obiad. Podczas przedłużającej sie konsumpcji ponad nami stado owiec trawersowało zbocze Monte Perdido co pewien czas zrzucając kamienie. W końcu, znalazłszy zejście, z ogromną szybkością rozlały sie po tarasie poniżej.