Podróż, całkiem długa upływa bardzo miło, częściowo na pokładzie wystawiając buzie do słońca, częściowo w saloniku z barem pod pokładem. Płyną głównie Alandczycy, wszyscy się znają, gawędzą, czytają gazety, pracują na laptopach, drzemią.
W miarę szybko przejeżdżamy przez wyspę Vardo, oglądamy kościół na Vardo (tylko z wierzchu, bo akurat trwa msza). W Vargata droga prowadzi przez osadę z większymi domkami, należącymi kiedyś do kapitanów. Jeszcze jedna, druga wyspa, prom pomiędzy nimi, mostek i docieramy do Bomarsund. Przed nami ruiny carskiej twierdzy. Nigdy nie ukończone, zburzone przez wojska francusko-angielskie. Tuż obok camping na którym się rozbijamy. Jest dość wcześnie, więc jeszcze wypożyczamy łódkę (niestety nie było kajaków) i pływamy po Bałtyku. I właśnie ta zatoczka jest najbardziej zachwycająca, klifowe wybrzeże, ciemno różowe skały. Wchodzimy jeszcze na górę i oglądamy panoramę. Drzewa rosną niemal na gołej skale, wystarcza niewielka szparka i już z niej wyrasta rachityczna sosenka.