Około 15 17 sierpnia wjeżdżamy na prom, zostawiamy rowery na pokładzie samochodowym i dostojnie płyniemy przez Bałtyk do Szwecji.Całkiem nieźle wieje, więc szybko zasypiamy utuleni bujaniem.

  • Promem przez Bałtyk do Szwecji
  • Promem przez Bałtyk do Szwecji

Nastepnego dnia około 13 (po 19 godzinach płynięcia) dobijamy do Nynashamn. Sprawnie zjeżdżamy na ląd i w godzinę dojeżdżamy pociągiem do Sztokholmu. Jesteśmy jeszcze przed godzinami szczytu, więc możemy przewieźć rowery pociągiem. 

 

  • Nasze rowery przed terminalem promowym W Sztokholmie
  • Prom, którym zaraz będziemy płynąć otworzył dziób

Dojeżdżamy do Sztokholmu. Prawie nie gubiąc drogi znajdujemy terminal promowy Viking Line, kupujemy bilety i znów ładujemy się na prom. Przez pierwsze trzy godziny płyniemy jakby kanałem wsród wysp. Tuż przed północą w towarzystwie młodego, samotnego Francuza na rowerze zjeżdżamy z promu do Mariehamn – stolicy Alandów. Szybko znajdujemy camping, rozbijamy się i zasypiamy.

Alandy mają własną autonomię, flagę, parlament, rząd. Niestety Kolumber z urzędu wstawia flagę fińską, co bardzo uraziłoby alandczyków. Zamieszczam flagę alandzką i taka powinna pojawiac się przy każdym z następnych punktów.

 

  • Ze Sztokholmu na Alandy
  • Ze Sztokholmu na Alandy
  • Flaga alandzka

Rano 19 sierpnia budzimy się na campingu w stolicy wysp i jedynym mieście. W miarę szybko się zbieramy zostawiając zwiedzanie na drogę powrotną. Jedziemy na wschód na archipelag.  Jedziemy wzdłuż brzegu Bałtyku najpierw droga rowerową, potem razem z samochodami. Drogi, lekko różowe od koloru miejscowych granitów, kierowcy jeżdżą spokojnie, żadnych szaleństw, bezpiecznie. Bałtyk zupełnie inny niż nasz polski, bardziej przypomina pojezierze. Kamienie ogromne, wygłaskane przez wiatr i wodę. I wszędzie lasy. Bardzo pięknie i spokojnie. 

 

  • Bałtyk
  • nasze rowery

W miarę sprawnie dojeżdżamy do portu w Svino i w pół godziny przepływamy promem do Degerby na wyspie Foglo. Piesi i rowerzyści korzystają z promów bez opłat. Gdy dopływamy do portu wita nas piękny zapach wędzonej ryby, bardzo kuszący. Czujemy głód, ale do campingu jeszcze kawałek, więc pedałujemy. CC camping jest podobno częściowo przeznaczony dla naturystów, ale nie wiemy, w której części – jesteśmy tylko my i Austriacy w camperze. Rano zwinęli się szybciutko i zostaliśmy sami. My też ruszyliśmy do portu na prom linowy i potem przez następne wysepki do portu w Overo. Zadzwoniliśmy wcześniej , by prom po nas skręcił. Mieliśmy szczęście, że mieliśmy tylko rowery, na samochód nie było miejsca. W porcie spotkaliśmy grupę polskiej młodzieży z Bydgoszczy. 

 

  • Bałtyk pomiędzy Svino i Degerby
  • Bałtyk pomiędzy Svino i Degerby
  • CC Camping - nasz namiot pod grzybkiem
  • Droga do portu Overo
  • Overo - czekamy na prom
  • Prom z Overo do Snacko

Pogodę mamy piękną, ciepło, słonecznie, troszkę wieje. Dopływamy do portu Snacko na Kumlinge. Mamy sporo czasu na przejechanie na drugi koniec wyspy do następnego promu. Za radą nauczyciela z Bydgoszczy (wielkie dzięki) przepływamy promem linowym na Seglinge i na drugim końcu wyspy znajdujemy poleconą plażę marzenie. Mała czyściutka przebieralnia, wygłaskane słońcem skały, pomost z drabinką, na morzu wysepki do skakania i nikogo. Rewelacja. Drzemka na rozgrzanych skałkach i powrót na nasza drogę. Po drodze oglądamy kościół i cmentarzyk i docieramy do portu . Tam znów spotykamy grupę z Polski i płyniemy na najdalej wysuniętą na północ część Alandów – Brando. Jeszcze 12 kilometrów pedałowania przez groble i mosty i docieramy do kempingu. Tam o zmierzchu następuje atak komarów. 

 

  • Plaża - cud na Seglinge
  • Plaża - cud na Seglinge
  • Kościół na Kumlinge
  • Okolice portu w Kumlinge
  • Okolice portu w Kumlinge

Brando – chyba najbardziej wysepkowa część Alandów. Ciągle mosty i groble, to z lewej, to z prawej albo z obu stron widzimy morze. Nawet port Torsholma położony jest jakby na środku morza i połączony groblą z następna troszkę większą wysepką. Na Brando spędziliśmy dwie noce i wycieczkę zrobiliśmy bez całego ekwipunku. Pogoda była troszkę gorsza, popołudniu nawet trochę popadało, ale było pięknie. Tylko z chwilą, gdy przychodził zmierzch następował zmasowany atak – moje spodnie z piaskowych robiły się w jednej chwili ciemno szare... Wycieczkę zrobiliśmy na wyspę Korso szukając jakiejś pięknej plaży, ale niestety nie znaleźliśmy. Zamiast tego zupełnie znienacka trafiliśmy na lądowisko helikopterów. Trzeba przyznać, że angielski jest powszechnie znany na wyspach i bez problemu, nawet w wiejskim sklepiku można się dogadać. Alandczycy są bardzo dumni ze swojej małej ojczyzny i w każdej rozmowie podkreślają swoją alandzkość. Następnego dnia zbieramy się wcześnie, wstajemy z budzikiem, żeby zdążyć na prom z Torsholma, którym w 2.5 godziny dopłyniemy do portu Hummelvik na wyspie Vardo. Niestety Brando jest najdalszym punktem naszej podróży i zaczynamy wracać.

  • Kościół w Brando na Brando
  • Lądowisko na Korso
  • Zachód słońca na campingu na Brando
  • Droga na Brando

Podróż, całkiem długa upływa bardzo miło, częściowo na pokładzie wystawiając buzie do słońca, częściowo w saloniku z barem pod pokładem. Płyną głównie Alandczycy, wszyscy się znają, gawędzą, czytają gazety, pracują na laptopach, drzemią.

W miarę szybko przejeżdżamy przez wyspę Vardo, oglądamy kościół na Vardo (tylko z wierzchu, bo akurat trwa msza). W Vargata droga prowadzi przez osadę z większymi domkami, należącymi kiedyś do kapitanów. Jeszcze jedna, druga wyspa, prom pomiędzy nimi, mostek i docieramy do Bomarsund. Przed nami ruiny carskiej twierdzy. Nigdy nie ukończone, zburzone przez wojska francusko-angielskie. Tuż obok camping na którym się rozbijamy. Jest dość wcześnie, więc jeszcze wypożyczamy łódkę (niestety nie było kajaków) i pływamy po Bałtyku. I właśnie ta zatoczka jest najbardziej zachwycająca, klifowe wybrzeże, ciemno różowe skały. Wchodzimy jeszcze na górę i oglądamy panoramę. Drzewa rosną niemal na gołej skale, wystarcza niewielka szparka i już z niej wyrasta rachityczna sosenka.

 

  • Promem z Brando na Vardo
  • Promem z Brando na Vardo
  • Promem z Brando na Vardo
  • Kościół na Vardo
  • Stare krzyże na cmentarzu koło kościoła na Vardo
  • Domki kapitańskie w Vargata
  • Alandzkie "winnice" - sady jabłkowe
  • Most w Bomarsund
  • Łodzią przez Bałtyk
  • Ruiny carskiej twierdzy w Bomarsund
  • Bomarsund - sosenka wyrastająca ze skały
  • Bomarsund - widok na klif
  • Bomarsund - my

Dziś najdłuższy etap i najbardziej lądowy. Z Bomarsund przemieszczamy się z powrotem do Mariehamn. Rano jeszcze parę zdjęć na klifie, trochę chlapania się w morzu i ruszamy. Pierwszy przystanek do skansen Jan Karlsgården i jedyny zamek na Alandach - Kastelholm. W skansenie zabudowa podobna do tego co widzimy przez całą podróż, proste domy, w kolorze bordowo-brązowym, z dwuspadowymi dachami, białe wykończenia. Architektura ta sama, niezależnie, czy to dom, czy garaż, tylko wielkość inna. Ale jest w tym jakiś urok prostoty, skromność. Zamek z XIVw , pamiątka po szwedzkim panowaniu - no cóż w porównaniu z zamkami włoskimi, francuskimi taki sobie, ale jako jedyny w okolicy robi wrażenie. Zwiedzamy z przyjemnością. Dalej pedałujemy w kierunku Godby, gdzie wspinamy się na drewnianą wieżę widokową i podziwiamy Alandy z góry – lasy, lasy i morze. Ten dzień jest chyba najcięższy, w górę i w dół (w końcu to krajobraz polodowcowy) lekki wiatr w twarz. Jeszcze oglądamy kościół w Jomala – skromny jak wszystkie. Wokół kościoła cmentarzyk – taki jak cała okolica, prosty, żadnych „wypasionych" nagrobków. Wieczorem dojeżdżamy na znany już camping w Mariehamn. Następnego dnia mieliśmy płynąć do Szwecji, ale tak nam dobrze, że przedłużamy pobyt o jeden dzień a skracamy czas pobytu w Sztokholmie. Jest to jeszcze jedna zaleta jechania bez samochodu – mamy bilety typu open –zawsze z rowerami się zmieścimy. Jeżdżenie rowerem po Alandach to sama przyjemność, równiusieńkie drogi dla rowerów, na zwykłych drogach żadnej dziury, kierowcy jeżdżą bardzo kulturalnie i rower ma pierwszeństwo nie tylko na papierze.

 

  • Zamek szwedzki w Kastelholm
  • Godby - punkt widokowy
  • Godby - punkt widokowy
  • Godby - wieża widokowa

Ostatnie półtora dnia na Alandach. Zaczynamy od pływania w Bałtyku, woda nawet nie taka zimna, ale wieje wiatr, więc gdy tylko się wynurzymy, robi się chłodno. Potem jeszcze wycieczka na południe na Jarso. Wracając zatrzymujemy się na kawę w małym urokliwym domku, w którym jednocześnie sprzedają miejscowe rękodzieło. Na mnie największe wrażenie robią kolory wełen. Wiszące bajecznie kolorowe motki. Teraz, gdy myślę o Alandach widzę te kolory. Po powrocie do Mariehamn zwiedzamy jeszcze zakotwiczony w porcie zachodnim żaglowiec muzeum Pommern. Jest to największy zachowany żaglowiec handlowy do przewozu zboża. Alandzcy armatorzy byli potęgą w tego rodzaju przewozach. Statek woził zboże z Australii do Europy i cały rejs trwał rok. Spacerujemy jeszcze po stolicy. Nie ma żadnych wieżowców, domy jedno, dwupiętrowe, często drewniane, kolorowe. Wszystko niewielkie. W porcie mnóstwo jachtów, statków, wyraźnie widać jak bardzo alandczycy są związani z morzem. Następnego dnia chmurzy się potem zaczyna padać. Zwiedzamy jeszcze Muzeum Morskie i Muzeum Alandzkie, potem dla przyjaciół w Polsce kupujemy przepyszny czarny chleb alandzki. No cóż, do sakw rowerowych muszą jeszcze się zmieścić wielkie bochenki. Na mężu wrażenie robią samochody. Podobno mają największy średni wiek samochodów w Unii Europejskiej. 

 

  • Bałtyk na Jarso
  • Plaża w Mariehamn
  • Żaglowiec Pommern
  • Żaglowiec Pommern
  • Alandczycy jeżdżą najstarszymi samochodami w Europie
  • Nasze rowery przed informacją turystyczną w Mariehamn
  • Alandczycy jeżdżą najstarszymi samochodami w Europie

Na deser pobytu na Alandach rozpadało się. Ukryci pod daszkiem w porcie obserwujemy manewrujące wielkie promy. Obracają się te kolosy w miejscu, rufą dobijając do nabrzeża. Nieliczne samochody zjeżdżają i zaraz się zapala zielone światło i jako pierwsi (samochody dopiero za nami) wjeżdżamy długa rampą na pokład. Jeszcze patrzymy na deszczowe, mgliste Alandy, żegna nas Kobba Klintar. Wysepka, na której urzędowali piloci wprowadzający statki przez szkiery do portu. W folderze nazywają to Marienhamską Statuą Wolności – popatrzcie sami. Z czasem pogoda poprawia się. Na promie idziemy na Viking Bufet. Wyżerka, która powinna być prawnie zakazana. Chyba ze sto rodzajów przekąsek i dań, wszystko (no, prawie wszystko) pyszne. Nawet, jeżeli każdego chce się spróbować po ciut, ciut to... potem ciężko wstać od stołu. Pycha. Od strony Sztokholmu nadciąga burza, ale i ona przemija i parę godzin później Sztokholm wita nas słońcem. Do campingu mamy 12km. Po pobycie na spokojnych Alandach ścieżki rowerowe w wielkim mieście wydają się horrorem. Wszyscy pędzą, nie sposób się zatrzymać, bo ci z tyłu mogą nie wyhamować, co chwila skrzyżowania ścieżek z drogowskazami, na których nazwy nic nie mówią. Ale dojeżdżamy i nawet udaje nam się znaleźć miejsce na namiot. Uff.

 

  • Manewrujace promy w porcie w Mariehamn
  • Kobba Klintar
  • I deszcz i słońce - na szczęście
  • Promem z Alandów do Sztokholmu
  • Pływająca latarnia morska w Sztokholmie

Ostatnie pół dnia przed podróżą do Polski spędzamy w Sztokholmie. Wracamy do centrum i jedziemy do Muzeum Okrętu Waza. Trzeba przyznać, że robi na nas wrażenie. Okręt zbudowany w 1628r zatonął zaraz po wypłynięciu w dziewiczy rejs i został wydobyty w 1961r. Teraz stoi w specjalnie zbudowanym muzeum, ogląda się go, od dołu do góry chodząc po siedmiu poziomach galerii. Robi niesamowite wrażenie, zarówno sam statek, jak i organizacja ekspozycji. Rewelacja. Niedawno zrekonstruowano kolorystykę, jaka w oryginale miał okręt. Wymalowany bajecznymi kolorami, z aniołkami i gałązkami oliwnymi, a jednocześnie uzbrojony po zęby.

Wracamy na Gamla Stan – sztokholmska starówkę, krótki spacer zatłoczonymi uliczkami i wsiadamy do pociągu do Nynashamn.

W Nynashamn zjadamy w porcie rybki, krewetki i wsiadamy na prom do Polski. Tym razem mniej wieje, świeci słońce. I na tym kończy się nasza podróż.

 

  • Ratusz
  • Model okrętu Waza - kolorystyka
  • Okręt Waza
  • Napotkana przypadkowo na starówce panienka

Posumowanie.

Nasza podróż trwała 11 dni – jak zawsze trochę zbyt krótko i paru rzeczy nie udało nam się zrealizować (nie dojechaliśmy na niektóre wyspy, nie popłynęliśmy na focze safari, nie popływaliśmy kajakiem po Bałtyku. Niestety czystej podróży w jedną stronę jest 30 godzin, co zjada trochę cennego czasu. Podróż była cudowna, było ciepło akurat na rowery, (20-21° w dzień, 14-15°w nocy) Teren jest pagórkowaty, zawsze jest albo w górę, albo w dół (ale zdecydowanie częściej w górę), w końcu to krajobraz polodowcowy. Nie są to wzniesienia straszne i okrutne. Przejechaliśmy 270 km.- nie jest to jakoś specjalnie dużo, ale nie pojechaliśmy bić rekordów tylko po to by cieszyć się wakacjami. Można je pokonać. Zgodnie z tym, co czytaliśmy są to słoneczne wyspy Bałtyku- prawie cały czas mieliśmy słońce.

Wracając zachwyceni Alandami, zastanawialiśmy się nad polecaniem wysp znajomym. To nie są wyspy dla wszystkich. Jeśli ktoś lubi kurorty, deptaki, dyskoteki i drinki z parasolką – to nie tam. Tam (poza Mariehamn) nie ma prawie nic – tzn. jest pięknie, czysto, zielono i niebiesko i to wszystko. Nam takie klimaty bardzo leżą, ale wiemy, że to nie dla wszystkich.

Czuliśmy się w ciągu podróży bezpiecznie. Często zostawialiśmy rowery z całym dobytkiem nieprzypięte. Mieliśmy wrażenie, że przypinając je wykazywalibyśmy brak zaufania mieszkańcom.

(Uwaga dla specjalistów fotografików: nasze zdjęcia są amatorskim zapisem podróży, zrobione tak jak je zobaczył i zapamiętał nasz stary Pentax. Nie były modyfikowane w Photoshopie :-)).

Mieszkańcy wysp są bardzo mili, uprzejmi i dumni ze swojej „alandzkości”. Częstokroć w rozmowach podkreślali swoją odrębność i świadomość piękna archipelagu. Wszyscy mówią po angielsku, nawet w wiejskim sklepiku na wysepce nie ma problemu z dogadaniem się.

Chcielibyśmy jeszcze wrócić na Alandy i latem i zimą, zobaczyć je w innej krasie.

I ostatnie: dzięki naszej wyprawie wzrosła znajomość geografii wśród naszych znajomych. Nikt nie wiedział, gdzie są Alandy, choć to w sumie tak blisko, na Bałtyku. Iwonie i Krzyśkowi bardzo dziękujemy, to dzięki nim, dowiedzieliśmy się o takim ładnym miejscu. 

 


 

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. rainbow6
    rainbow6 (29.01.2010 13:14) +1
    podoba mi sie relacja z wyprawy, chcialbym kiedys odwiedzic Skandynawie jak i wiele innych miejsc :)
  2. city_hopper
    city_hopper (19.12.2009 0:29)
    Świetna relacja i kolejny argument, by zobaczyć te wyspy :-) - no i przyjemność pobytu wśród cywilizowanych i skrajnie uczciwych mieszkańców (to co lubię w Skandynawii) :-) Duży plus :-)
  3. iwonka55h
    iwonka55h (15.12.2009 12:57)
    ładne i ciekawe wyspy, znam z opowiadań i fotek siostry.
  4. sagnes80
    sagnes80 (14.12.2009 18:25)
    mi też się bardzo podoba :)
  5. lmichorowski
    lmichorowski (10.12.2009 14:53) +1
    Interesujący kierunek i fajna relacja.
  6. rebel.girl
    rebel.girl (09.12.2009 1:29) +1
    bardzo fajnie było rozprostować kości w waszym towarzystwie ;) nie wiem, czy kiedyś trafię akurat na alandy, ale od teraz wiem, że warto taką opcję rozważyć ;) no a jeśli nie trafię - widziałam nieco waszymi oczami. dzięki ;)