Po dziesięciu kilometrach 'bagna', statek znów wpływa do Kanału, którego koryto w tym miejscu biegnie jakieś dwa metry wyżej, niż otaczające go pola!
W końcu, po kolejnych kilku kilometrach, docieramy do pierwszej pochylni - Całuny Nowe. Pierwotny projekt Kanału zakładał w tym miejscu pięć śluz na przewyższeniu czternastu metrów. Daje to pewien obraz, jak mógłby wyglądać szlak, którego całkowita różnica poziomów wynosi sto metrów na odcinku zaledwie dziewięciu kilometrów - gdyby nie pomysł Steenke'go. Śluz musiałoby tu być dziesiątki, a ich napełnianie/opróżnianie zajmowałoby absurdalnie dużo czasu.
Śluzy w Całunach funkcjonowały tylko kilka lat. W 1881 roku zastąpiła je najmłodsza i najmniejsza z pięciu pochylni.
Zasada działania pochylni jest bajecznie prosta! Poprzez rurociąg, woda z Kanału napędza koło wodne, którego każda łopata przyjmuje na raz tonę (!!!) wody. Koło pracuje w systemie... uwaga, uwaga - uwielbiam to określenie... podsiębiernym - zasięrzutnym. Ruch koła napędza bęben przewijający stalowe liny, które ciągną dwa wagony-platformy w górę i w dół pochylni jednocześnie. A na platformie, w górę lub w dół, wędruje wielki statek (tudzież mniejsze jednostki). Elegancko, po zielonej, upstrzonej kolorowymi kwiatami górce.
System nie wymaga absolutnie żadnych dodatkowych źródeł energii oprócz wody z kolejnych odcinków Kanału. Jej ubytki są natomiast uzupełniane z położonych wyżej jezior, w których poziom wody reguluje się zupełnie naturalnie przez opady, cieki, źródła, itp. 'Na samym dole' woda wpada do Jeziora Drużno, a stąd, przez Rzekę Elbląg i Zalew Wiślany do Bałtyku. 100% ekologii!
Zgodnie z tym schematem można również spuścić wodę z każdego z odcinków kanału pomiędzy pochylniami. Zabieg taki przeprowadza się co prawda rzadko - głównie przy dużych pracach konserwacyjnych. Jest to jednak niezbędna 'furtka bezpieczeństwa', bo sztuczne koryta Kanału może uszkodzić choćby... kret.
Kolejne cztery pochylnie są w zasadzie identyczne (w Całunach budowanych kilka lat później zastosowano kilka drobnych usprawnień). Różni je jedynie wysokość pokonywana w pionie i długość 'odcinka lądowego'. Najbardziej ekstremalna jest pod tym względem Oleśnica. Na odcinku zaledwie 350. metrów pokonuje się wysokość 24,5 metra. Podobno, ale może to tylko historyjka dla turystów, kilka razy w roku platformy ze statkami spadają tu z szyn. Lewarowanie kilkudziesięciu (a może kilkuset?) ton żelastwa z powrotem na właściwe miejsce, zajmuje wiele godzin i skutecznie korkuje ruchliwą trasę.
Przy ostatniej pochylni, na Buczyńcu, znajduje się niewielkie muzeum. Można tu obejrzeć stare fotografie Kanału, oryginalne plany jego budowy, a na strychu drewniane modele urządzeń maszynowni, z których później wykonywano formy odlewów. Jeśli ktoś dysponuje nadmiarem czasu, nie spieszy się akurat na jedyny powrotny autobus, albo nie moknie na deszczu, może też zajrzeć do działającej maszynowni.