Podróż Śladem Don Kichota - Na madryckiej huśtawce



2008-09-28

Swoją wędrówkę po hiszpańskim interiorze zakończyłem kilkudniowym pobytem w stolicy byłej kolonialnej potęgi – Madrycie. Niezwykła włoczęga po Kastylii - Leonie wprawiła mnie w bardzo pozytywny nastrój. Czułem się wyjątkowo spokojny i wyciszony. Dzikie górskie ostępy, prowincjonalne miasteczka, ogrom przepięknych budynków i konstrukcji w Kastylii – Leon chyba tak na mnie wpłynął. Wiem, że stan taki długo trwać nie może, w końcu wjeżdżamy do miasta molochu, kosmopolitycznej mieszanki, przepełnionego tłumami z różnych końców świata, o różnych rysach, porozumiewających się wszystkimi językami, których nazw i genezy nawet największy antropolog, czy lingwista jak kto woli, zapamiętać by nie mógł. Tłumy przewijają się przed oczami z niespotykaną prędkością. Ten wielokulturowy melanż sprawia, że można się tu czuć nieswojo, chyba nie sposób spotkać tu kogoś po raz wtóry. Do tego mieszające się dźwięki, dudnienia, klaksony, głosy - odwracam głowę, choć po co sam nie wiem. Źródeł tych odgłosów i tak nie sposób zidentyfikować. To tak ma wyglądać to słynne “życie jak w Madrycie”? To ja tak nie chcę, wysiadam. Na mnie, chłopaku z prowincjonalnego miasteczka, ceniącym sobie nade wszystko spokój, kontakt z naturą stawiającym ponad wszelkie wygody i atrakcje wielkich metropolii, nie robi to zbyt pozytywnego wrażenia. Ponad godzinę krążymy naszym zielonym cudactwem po zakorkowanych ulicach miasta, wokół tłumy szalonych kierowców o typowym południowym temperamencie za kierownicą, z boku nadciąga masa próbująca przedrzeć się na druga stronę i to nie tylko na zielonym świetle. Przypominają mi się makabryczne sceny z filmów dokumentalnych, gdy stada zebr, bawołów, antylop i innych parzysto i tych nie kopytnych, próbują przedostać się w drodze ku pastwiskom, na drugi brzeg rzeki, będąc pod bacznym krokodylim obstrzałem. Z zamyślenia wyrywają mnie kolejne, trudne do zliczenia klaksony pozostałych krokodyli, tfu...kierowców. Koniec cierpliwości.

Idąc na zasłużony spoczynek, coraz konkretniej zastanawiam się nad opuszczeniem tego miasta, to nie dla mnie, te hałasy, tłumy. Myślę, czy nie lepiej z powrotem uciec na kastylijską prowincję, która tak gościnnie mnie przyjęła i która tak pozytywne piętno na mnie odcisnęła.

Nowy dzień jakby piękniejszy, świadom miejsc, które chcę odwiedzić, planów wędrówki do zrealizowania, nie zwracam już uwagi na wojnę toczącą się tutaj pomiędzy tymi różnymi szmerami, rozmowami, klaksonami i innymi mniej lub bardziej dnia poprzedniego dokazującymi dźwiękami.

Czuję się jak na huśtawce. Wrażenie potęguje, gdy słońce wychodzi coraz wyżej. Stan zwątpienia, zniechęcenia, moje odczucie, zresztą chyba ze wzajemnością, wręcz wrogości do miasta, maleje. Zaczynam dostrzegać, że Madryt jest piękny. Czuję,że huśtawka osiąga coraz wyższy pułap, moje odczucia dotyczące miasta są coraz bardziej pozytywne.

Kolejny dzień madryckiej eskapady zaczynam od pełniącego w przeszłości funkcję rynku Plaza Mayor. To tutaj odbywały się koronacje, tutaj tłumy podziwiały dzielnych torreadorów, tutaj inkwizycja zbierała swoje krwawe żniwo. Obecnie, wyłączony spod ruchu kołowego plac, swoim spokojem, masą kawiarenek, budzi bardzo pozytywne wrażenie. Niedaleko stąd do pełniącego współcześnie funkcję ścisłego centrum Puerta Del Sol. Jest on zupełnym przeciwieństwem Playa Mayor. Tłumy turystów mieszają się z jeszcze większymi tłumami miejscowych, spaliny nadpływające wartkim, o stałym natężeniu strumieniem, nieprzyjemnie nadwyrężają zmysł powonienia, traumatyczne miraże i wizje dnia poprzedniego powracają. Czyżbym zaczął na tej madryckiej huśtawce zjeżdzać w dół ? Uciekam od takich odczuć, nie zamierzając pozostać tu dłużej. Mijając słynny “ kilometr zero”, punkt od którego odmierza się wszystkie odległości w kraju, kieruję się ku położonemu u wyjścia z placu posągowi niedźwiadka zjadającego owoce z drzewa poziomkowego. Stanowi on symbol miasta, w każdym sklepiku można nabyć charakterystyczną, niedźwiadkowatą sylwetkę. Właśnie wokół tego posągu madrilenos, jak zwykło nazywać się mieszkańców stolicy, świętują Nowy Rok, zjadając 12 winogron na szczęście – po jednym na każdy miesiąc nowego roku. Mnie pozostaje, wykorzystując obecność niedźwiadka dla poszukiwań szczęścia, zrobienie kilku fotek. Choć dwanaście to na pewno ich nie wykonałem.

Ruszamy w kierunku Plaza de La Cibelles, jednego z najciekawszych placów miasta. Na jego środku stoi majestatyczna fontanna Kybele - bogini płodności, urodzaju, wiosny i miast obronnych, kolejny z symboli miasta. Mnie kojarzy się głównie z kibicami madryckiego Realu, którzy każde wielkie zwycięstwo zwykli świętować, kąpielą w tejże fontannie. Na uwagę zasługują również, okalające fontannę, budynek poczty Palacio de Communicaciones oraz burżuazyjny Palacio de Linares. Uciekający od jakichkolwiek architektonicznych klasyfikacji i przyporządkowań budynek poczty sprawia, że usta same wydają pomruki, w towarzystwie uważane za oznaki zachwytu. Nie widziałem jeszcze nigdy piękniejszego budynku poczty, a zaręczam że kilka w swoim życiu trochę już ich widziałem.

Będąc w Madrycie, każdy kibic kopanej piłki, nie oprze się magii Santiago Bernabeu, świątyni futbolu, w której swoje walki toczy sam królewski Real. Jako milanista, dla niewtajemniczonych - kibic jedynego i w mych myślach, również i przekonaniu, największego klubu piłkarskiej planety – AC Milan, głoszącego na każdym kroku wielkość i hegemonię tegoż, głośnym słowem wielbiącego jego sukcesy, a umniejszającego jego porażkom, wręcz prę by zobaczyć osławiony stadion jednego z największych rywali Milanu. Już z daleka widać jego majestatyczną konstrukcję. Wykupujemy wycieczkę po stadionie. Nie potrafię zrozumieć, że wstęp na stadion w ramach takiej tylko wycieczki jest trzykrotnie droższy niż wizyta w samym Prado, gdzie wiszą dzieła najwybitniejszych przedstawicieli pędzla (o tym później). Wielcy malarze zapewne w grobie się przewracają na samą myśl, że jedenastu madryckich kopaczy przyciąga więcej admiratorów, niż ich wielowiekowa spuścizna. Niesamowity widok rozpościera się z górnych trybun stadionu na zieloną murawę i niebieskie trybuny. Dumą musi ujmować kibiców Realu również i stadionowe muzeum, gdzie zgromadzono niezliczoną rzeszę różnorakich trofeów, pucharów i odznaczeń, wywalczonych przez miejscowych piłkarzy. Nie czuję konsternacji, mój Milan, jest nie mniej utytułowany. Schodząc ku zielonej murawie, mam okazję zasiąść na ławce rezerwowych Realu. Wybieram miejsce, gdzie w skórzanym foteliku zwykł zasiadać Bernd Schuster, ówczesny, dziś już były, trener królewskich.

Do ścisłego centrum wracamy inną drogą, kierując się ku pałacowi królewskiemu – Palacio Real. Mijam Plaza de Espana, gdzie stoi pomnik Miguela Cervantesa. Spogląda on z góry na bohaterów swego opus magnum, sławetnych Don Kichota i Sanczo Pansę. Na twarzy pojawia się niewymuszony uśmiech na samo wspomnienie przygód bohaterów spłodzonych piórem Cervantesa. Zza rogu wyłania się już sylwetka pałacu. Sam rzut oka na pałac pozwala stwierdzić, że jego mecenasami musieli być, znacznie bardziej fantazyjni od surowych Habsburgów, Burbonowie. Ponoć po spuściźnie, pozostawionej by cieszyć oko potomnych, poznać można wielkość władców. Muszę skonstatować, że ten imperialistyczny pałac stanowi dowód majestatu Burbonów. Barokowa rezydencja, gdzie nie popatrzeć lśni złotem. Dostrzegam również, znany mi z Toskanii, jakże piękny i szeroko tam stosowany w ornamentyce, marmur z Carrary. W środku znajduje się niezwykła kolekcja obrazów ( m.in. Goya, Velazquez, czy Caravaggio). Mnie jednak bardziej intryguje królewska zbrojownia, gdzie można podziwiać relikty pokonkwistadorskie, zwłaszcza miecz samego Corteza. By odpocząć po całodziennym zwiedzaniu, udajemy się ku ogrodom królewskim Jardines de Sabatini, a zwłaszcza Campo Moro. By wielkość królewska, a co za tym idzie także i potęga kraju przez nich władanego, była dostrzegana przez świat, Burbonowie wielką wagę przykładali także do aranżacji ogrodów. Nie dziwić może więc wręcz przesyt labiryntów, fontann, altan i innych ogrodowych upiększaczy. Nasza wyprawa zamyka się w pierścień, po dotarciu na powrót do Puerta del Sol.    

Następny dzień zostawiłem sobie na największą chyba madrycką atrakcję – ulicę Paseo Del Prado, słynącą z umiejscowionych tu aż trzech, sławnych z racji posiadanych zbiorów, muzeów. Najbardziej z nich znane – Museo del Prado gromadzi kolekcję około pięciu tysięcy dzieł najwybitniejszych malarzy wszystkich epok. Najszerzej reprezentowane są tutaj, rzecz jasna, szkoła hiszpańska (Goya, El Greco, Murillo, Ribery, Zurbarana, Velazquez i inni) oraz, co wynika z powiązań historycznych z Hiszpanią, szkoła holenderska (Rubens, Rembrandt, Breughel, Bosch). Wybitnych przedstawicieli pędzla mają tutaj także szkoła włoska ( m. in. Caravaggio, Tycjan, Rafael) oraz francuska ( Poussin). Ogrom arcydzieł przytłacza. Można by tu spędzić cały dzień, ciągle nie osiągając drzwi wyjściowych. Kilkugodzinna wyprawa przez poszczególne sale galerii, podziwianie przedstawicieli różnych myśli i stylów malarskich, gdzie przed oczyma przewija się niezliczona liczba arcydzieł, wymagających poświęcenia każdemu z nich dłuższej chwili refleksji, potrafi zmęczyć. Zgromadzenie tak ogromnej liczby najwybitniejszych wytworów ludzkiego nadgarstka, nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem. Każde z tych dzieł zasługuje na znalezienie mu w głowie, swojej własnej komórki, własnego pokoiku, w którym może być zachowane w pamięci. Z uwagi na wielość tych dzieł w Prado, jest to proces chyba niemożliwy do przeprowadzenia. Opuszczając galerię zauważam zupełny mętlik w głowie, obrazy przedstawiające poszczególne arcydzieła tłoczą się przed oczyma, w walce o palmę pierwszeństwa, o uznanie któregoś z nich tym naj. Nie umiem dokonać jednoznacznej oceny, chyba nikt nie umie. Ciężko w końcu wybrać pomiędzy, wymieniając li tylko najsławniejsze, takimi arcydziełami jak : Rubensowskie – Trzy gracje, Sąd Parysa czy Przybycie Trzech Króli, Artemiza sławnego Rembrandta, Las Meninas Velazqueza, Danae i portrety królewskie włoskiego Tycjana, Święta rodzina czy Adoracja pasterzy El Greca, David i Goliat Caravaggia, autoportret Durera, Maja naga i Maja ubrana Goya'i i wielu, wielu równie sławnych, których enumeratywne wyliczanie nie miałoby sensu, w obawie przed pominięciem któregoś z nich. Na mnie, prawdopodobnie z uwagi na atmosferę miejsca, ale chyba i również z uwagi na skojarzenia z dzieciństwa, największy zachwyt wzbudziły dzieła Francisco Goya'i. Wychodząc zza rogu do kolejnej z jakże licznych tu sal, konkretnie sali nr 39, zauważam przygaszone światło, ma to prawdopodobnie na celu przyciągnięcie adoratorów na dłuższą chwilę w to miejsce. Zabieg kustoszy i całego zespołu muzealnego ma służyć zwróceniu uwagi na znajdującą się tutaj najwspanialszą kolekcję dzieł sławnego malarza królewskiego Francisco Goya'i. Przelatują mi przed oczami stronice podręczników do historii ze szkoły podstawowej, gdzie przedstawiano, oczywiście w zupełnie innej skali oraz pozbawione pradowskiej magii miejsca, dzieło Goya'i – Rozstrzelanie powstańców madryckich 3 maja 1808 . Równie wielkimi należy uznać tzw. “czarne obrazy” twórcy, a wśród nich zwłaszcza - Saturn pożerający jedno ze swoich dzieci. Kolejne z sal poświęconych malarstwu Francisco Goya'i “obwieszone” są, wspominanymi już, niemniej znanymi dziełami, takimi jak - Maja naga i Maja ubrana. Drugim z twórców którego dzieła znalazły w mojej głowie ten swój własny pokoik, którego drzwi szeroko otwierają się na samo wspomnienie Prado, jest holenderski artysta Hieronim Bosch. Zasłynął on zwłaszcza ze swoich tryptyków, tj. trzyczęściowych obrazów, z których najsłynniejszy to - Ogród ziemskich rozkoszy, przedstawiający raj z Adamem i Ewą pośród fantastycznych zwierząt na lewym panelu, rozkosze ziemskie w części środkowej i samo piekło z różnorodnymi narzędziami tortur dla grzeszników na panelu prawym. W podobnej religijnej konwencji utrzymane jest inne z wielkich dzieł malarza, a mianowicie – Siedem grzechów głównych. Malowidło wykonane jest w technice olejnej na desce, będącej blatem stołu. Ponieważ obraz był przeznaczony do oglądania ze wszystkich stron, część scen została namalowana "do góry nogami". Na malowidło składa się seria mniejszych obrazów w formie okręgów : cztery małe ukazujące śmierć, sąd ostateczny, piekło oraz niebo otaczają większy, na którym przedstawione są grzechy główne. W centrum dużego okręgu znajduje się mniejszy, symbolizujący oko Boga, na którym Bosch przedstawił zmartwychwstałego Jezusa. Poniżej wizerunku Chrystusa znajduje się łacińska inskrypcja: Cave Cave Deus Videt (Strzeż się, strzeż się, Bóg widzi) mająca przypominać, że żaden grzech nie pozostaje niezauważony. Orientuję się, że do wyjścia z muzeum długa droga, przed oczyma przewijać się będzie jeszcze niezliczona liczba dzieł, a ja ujęty zwłaszcza prostotą i tematyką dzieł Boscha spędziłem tu znacznie dłuższą niż zwykle chwilę.

Największe z dzieł Pabla Picasso – Guernica, o dziwo znajduje się nie w Prado, a w położonym na tej samej ulicy, kolejnym ze wspaniałych madryckich muzeów – Centro de Arte Reina Sofia. Z uwagi na brak czasu, spowodowany przedłużonym pobytem w Prado, ale głównie ze względu na marazm w mej głowie wywołany przetaczającymi się wciąż w pamięci pradowskimi arcydziełami, odpuszczamy sobie wizytę w tym wspaniałym muzeum. Podobnie ma się rzecz z trzecim z wielkiej madryckiej trójcy muzeów – Museo Thyssen – Bornemisza. Wrażenie wywołane wizytą w Prado jest tak ogromne, że chyba nie byłbym już w stanie obiektywnie poddać ocenie dzieła zgromadzone w obu tych muzeach.

Dochodząc do końca muzealnej ulicy Paseo Del Prado, zauważam, wręcz proszącą się o bliższe zapoznanie, konstrukcję budynku, który z zewnątrz sprawia wrażenie pomieszczenia majestatycznego, muszącego gromadzić wewnątrz równie bogate zasoby ludzkiej myśli i nieważne czy to rzeźbiarskiej, malarskiej, architektonicznej czy jakiejkolwiek innej. Moją ciekawość wzbudza fakt, że ogromna rzesza ludzi przewija się wokół budynku. I my postanawiamy w tym kierunku skierować swoje kroki. Po otwarciu drzwi, zdziwienie wyraźnie maluje mi się na twarzy, podobnie ma się rzecz i z moim towarzyszem wyprawy. Nigdy w życiu stan totalnego zaskoczenia, połączonego z prawdziwym rozkoszowaniem się zjawiskowością miejsca, również admiracją twórców tego dzieła, nie utrzymywał się na moim obliczu, przez tak długi wycinek czasu. Ktoś powie – dworzec kolejowy. Toż to najwspanialszy dworzec kolejowy, jaki moje oczy, miały okazję spatrzyć. Umiejętnie połączono tu nowatorskie, modernistyczne rozwiązania ze starymi, tworzącymi tenże zjawiskowy klimat, niezwykle gustownymi elementami starego dworca, który to uważany był za arcydzieło XIX w. architektury kolejowej. W głównym holu urządzono cudowny tropikalny ogród z palmami bijącymi w górę aż pod sam dach. Stworzono szereg sadzawek pełnych żółwi, które obsadzono nieogarniętą ilością kwiatów, roślin i krzaczków (ponoć ok. 400 gatunków roślin), a całość poprzecinano licznymi deptakami, pozwalającymi usiąść oczekującym na pociąg w tym magicznym miejscu na ławeczkach umiejscowionych wprost pod palmami. Wrażenie potęguje widok z góry, z ruchomych schodów, zjeżdzających spod samej kopuły na dół, ku temu wspaniałemu miejscu.

I taki chyba jest cały Madryt, zaskakujący przyciągający, pozwalający cieszyć się zupełną swobodą ludziom wielu nacji i wielu języków, będący mieszanką majestatyczności ze swojskością, rozwiązań modernistycznych z typowo konserwatywnymi, pozwalający na spotkanie zarówno nowoczesnego metroseksualnego mężczyzny, jak i przedwojennego, noszącego kapelusz i chełpiącego się nienagannymi manierami hidalga. Madryt nie pozwoli się znudzić, nie pozwoli na bezzachwytowe kosztowanie się jego urokiem, nie pozwoli się zapomnieć. Madryt niczym na huśtawce potęguje wrażenia, sprawiając,że raz jest się na dole, choć częściej i to zdecydowanie na górze. I choćby dla takich ambiwalentnych odczuć, dla poczucia grawitacji tej madryckiej huśtawki, warto umieścić to miasto w notatniku miejsc wartych odwiedzenia.

  • Plaza Mayor w Madrycie
  • Filip III dumnie stoi na Plaza Mayor
  • kolorowe, pełne fresków oblicze Casa de la Panaderia
  • zielona murawka Santiago Bernabeu
  • wyjątkowo pusty Santiago Bernabeu
  • herb królewskiego Realu
  • autor szukał szczęścia u niedźwiadka
  • ruchliwa Gran Via
  • madrycka ulica
  • pomnik Cervantesa na Plaza Espana
  • Palacio Real od strony ogrodów
  • przyogrodowy monument
  • Palacio Real od strony frontowej
  • widok spod Palcio Real
  • świątynia franciszkanów
  • widok spod kościoła na pałac królewski
  • potężne drzwi świątynne
  • we wnętrzu klasztoru franciszkanów
  • kult Świętych w Hiszpanii zdaje się nie zanikać
  • Palacio de Communicaciones
  • Plaza de la Cibelles
  • Fontanna Kybele w Madrycie
  • wcale nie tak szaro w Madrycie
  • widok z okien hotelu na tę samą ulicę rano
  • widok na wejście do Prado
  • Pomnik Velazqueza u wejścia do Prado
  • Dworzec Atocha w Madrycie
  • nowoczesne oblicze madryckiego dworca