chaos, czyli o wyższej formie porządku, czyli jak to strzeliłam w łeb jednemu... ;p
złapałyśmy pusty autobus, który jechał do arabii saudyjskiej. prócz kierowcy jechało nim jeszcze dwóch... oczywiście mężczyzn. byli bardzo sympatyczni, koniecznie chcieli z nami rozmawiać, a najlepiej to przyjechać do polski ;)
trochę się obawiałyśmy, czy dojedziemy - nie tylko ze względu na stan techniczny pojazdu, ale także na szaloną wprost jazdę kierowcy (nie lubił hamować i stosował taktykę "no zobaczymy, kto jest większym twardzielem", co oznacza jazdę pod prąd i to, że gdy wyprzedzał, to samochody jadące z naprzeciwka w końcu zjeżdżały na pobocze!). widać było, że facet niczego się nie boi i obchodzą go tylko piękne hurysy w al-dżannie, które podadzą mu wino...
rozklekotany saudyjski autobusik, wysadził nas na obrzeżach damaszku. na szczęście jeden z towarzyszy - ten największy i najbardziej zdesperowany, by konwersować z nami na migi - postanowił wziąć z nami taksówkę do centrum i odstawić do hotelu, jaki sobie wylosowałyśmy z przewodnika. po długim błądzeniu i kręceniu się w kółko taksówkarz w końcu dał za wygraną. nic dziwnego, że nie wiedział, gdzie znajduje się nasz hotel - uliczka była zbyt wąska i zamknięta dla ruchu samochodowego. w to nam graj ;)