powiadają, że to zakochana para - bazaltowa twierdza i rzymski amfiteatr. mijają wieki, przewalają się armie, sprytni złodziejaszkowie podkradają kamienne bloki - a oni trwają w objęciach. niewzruszenie ;)
ta wyjątkowa budowla - czy też budowle - robi imponujące wrażenie. jej ogrom. i piękno. przestałyśmy liczyć czas - tylko cień robił się coraz głębszy. wielkim zaskoczeniem było dla nas zachowanie jednej z syryjskich rodzinek, która przyszła z... piłką! jakby nigdy nic rozegrali rodzinny mecz na antycznej scenie. może tak ma być? może dzięki temu to miejsce wciąż żyje?
dla pewności także odśpiewałyśmy po piosence. boskie uczucie znaleźć się na takiej scenie! ;)
u stóp twierdzy rozciaga się zupełnie niezwykłe bazaltowe stare miasto. wciąż zamieszkane! tu i tam wśród ruin bieliły się ściany domostw, chowały małe drzwiczki, kwiaty sterczały zza ogrodzenia... olga zniknęła w którejś uliczce, zostałam sama. niesamowite - zagubić się wśród tych żyjących ruin. spacerować w promieniach zachodzącego słońca, przy dźwiękach muezinów nawołujących do zakończenia całodziennego postu. holy moment.
no i ludzie. z uśmiechem odpowiadający na moje salam. skinieniem ręki zapraszający do siebie na iftar... niestety. gdzieś była tu olga, musiałam ją znaleźć. zanim mi się to udało, zapadła noc, a mnie znalazł dość przystojny młodzieniec: pokazał mi jeszcze kilka miejsc, które przeoczyłam. za wieczorne spotkanie jednak podziękowałam ;) z którejść z uliczek wyłoniła się olga.
w nocy spędzonej na świeżym powietrzu pogryzły nas komary.