2017-03-01

Kiedy się obudziłem, świt śmiało zaglądał przez okno, chociaż cała dolina skąpana była w cieniu. Gospodarz już czekał na nas ze śniadaniem, parzył kawę i pilnował, żeby mleko było ciepłe, ale nie wykipiało. Z podziwem obserwowałem jak się krząta po kuchni, ile razy wchodzi po schodach, a właściwie po drabinie na piętro, żeby coś zanieść, albo coś przynieść... Po typowym włoskim śniadaniu – sucharkach z dżemem i latte byłem gotowy do dalszej wędrówki. Na zewnątrz pożegnaliśmy się, wysłuchałem nazw wszystkich widocznych szczytów i ruszyłem w dalszą drogę. Minąłem schronisko Brasca, gdzie dolina zakręca w kierunku północnym, a mój szlak odbijał do lasu i znowu rozpocząłem mozolne wspinanie się przez las świerkowy. W miarę wysokości drzewa stawały się rzadsze, niższe i bardziej powyginane. Oznaczało to, że górna granica lasu jest już blisko. 

 

Tak było, doszedłem na wypłaszczenie, gdzie znajdowały się resztki pasterskiej osady – Averta na wysokości 1957 m. Tutaj zdecydowałem się na pierwszy dłuższy wypoczynek. Pod stopami miałem całą dolinę i widnokrąg zamykały okoliczne trzytysięczniki. Spoglądałem pomiędzy nie, w kierunku wschodnim, gdzie znajduje się pierwsza przełęcz, którą miałem pokonać. 

 

Po kolejnym odcinku, na rozwidleniu szlaków spotkałem Thostena. Wybrał krótszą drogę, prosto do schroniska, ja zdecydowałem się pokonać 2 przełęcze. Wspinaczka na pierwszą z nich – Passo del Oro 2574 m - była dość prosta, ale wyczerpująca. W końcu w ciągu 24 godzin pokonałem prawie 2300 metrów deniwelacji. Gdy stanąłem na przełęczy, rozejrzałem się po okolicznych szczytach, całe zmęczenie poszło w niepamięć. Adrenalina i endorfiny zabulgotały w żyłach, zrobiły swoje i byłem gotowy do dalszej wędrówki. 

 

Niestety musiałem stracić kilkaset metrów wysokości, aby ponownie wspiąć się na 2598 metrów – Passo del Barbacan. Zastanawiałem się czy podjąłem dobrą decyzję, bo Thosten pewnie właśnie przekracza próg schroniska. Wątpliwości szybko uleciały wraz z orzeźwiającym podmuchem wiatru na przełęczy. Pod nogami miałem całą Valle Porceliozzo, a najwyższe szczyty otulone były delikatnymi chmurkami. Dla takich widoków mógłbym się drapać tutaj na czworaka, na szczeście nie było jeszcze takij potrzeby...

 

 

Ciężko było opuszczać to miejsce, ale czas uciekał nieubłagalnie, a czekał mnie najtrudniejszy technicznie odcinek z kilkoma łańcuchami. Pokonałem praktycznie pionowe zejście i znalazłem się w ogromnym cyrku polodowcowym, usianym granitowymi głazami. W oddali dostrzegłem budynek schroniska Gianetti (2534 m). Po godzinie wędrówki przez granitową pustynię zdawało mi się, że budynek jest cały czas tak samo daleko. Czułem w nogach dzisiejsze 1900 metrów podejścia. 

 

Zameldowałem się w schronisku, które było niemal pełne alpinistów i w mniejszej ilości wędrowców. Spotkałem Thostena i poznałem Jeroma z Francji. Spotkaliśmy się na kolacji. Jerom bardzo mnie zaintrygował, był uśmiechniętą, rozgadaną postacią. Z obsługą rozmawiał po włosku, ze Szwajcarami po francusku, a ze swoją dziewczyną po angielsku. Okazało się że Jerome pracuje przez 6 miesięcy w Chamonix jako animator z dziećmi, albo w kuchni w razie potrzeby. Przez kolejne 6 miesięcy jeździ po świecie, albo włóczy się po górach. Jest zakochany w Himalajach i Indiach. Wszystko co najlepsze jest „Indian style” lub "Himalayan style” ;) Kupił jakąś szopę nad Jeziorem Como i od lat szykuje bungalowy dla backpackerów – cena już ustalona 5 euro za noc ;) Jego dziewczyna to Ana z Rosji. Pochodzi z Karelii, poznali się przez internet i jak przyznał Jerome wybrał właśnie ją, bo z takiej dziczy na pewno musi lubić jego „crazy himalayan style”. Sala zrobiła się pusta, więc i my poszliśmy na zasłużony wypoczynek. 

  • Brasciadega
  • Averta
  • Averta
  • Averta
  • W stronę Passo del Oro
  • Passo del Oro 2574 m
  • Passo del Oro 2574 m
  • Widok z przełęczy
  • Passo del Barbacan 2598 m
  • Cyrk polodowcowy Valle Porcelizzo
  • Rif. Gianetti 2534 m