Ledwo zmrużyłem oko, a już słyszałem budziki alpinistów, którzy wstawali w środku nocy.Z czołówkami na głowach krzątali się po Sali, pakowali cały szpej i w pośpiechu opuszczali ciepłe schronisko. W większości ich celem był słynny Pizzo Badile 3305 m – mekka wielu wspinaczy. W głębi duszy trochę im zazdrościłem takiego "namacalnego" sposobu obcowania z górami... Ja bez zbędnego pośpiechu wstałem, gdy szczyty skąpane były już w słońcu.
Tego dnia czekał mnie najtrudniejszy technicznie odcinek z aż 4 przełęczami, ale za to bez tak dużej ilości podejść. Tempo miałem bardzo spacerowe, bo zamiast patrzeć pod nogi, nie mogłem oderwać wzroku od granitowych iglic. Wkrótce dogonił mnie Jerome z Aną i praktycznie wędrowaliśmy razem. Z jednej strony kłóciło się to z moją koncepcją samotnego przeżywania gór, ale dobrze czułem się w ich towarzystwie. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że może lepiej nie być całkiem sam na tych łańcuchach…
Wspólnie pokonaliśmy pierwszą przełęcz – Passo del Camerozzo 2765 m. Przewodniki rozpisują się, że jest to najtrudniejszy odcinek na szlaku i rzeczywiście szlak jest bardzo eksponowany i bez uprzęży kolana mogą się nie raz zatrząść.
Kolejne przełęcze, które pokonaliśmy to Passo Qualido 2647 m, Passo dell’Averta 2540 m i bezimienna na wysokości 2339 m. Zejście z ostatniej przełęczy było największym zaskoczeniem. Praktycznie pionowa skała, a haki mocujące łańcuchy były umieszczone rzadko, przez co należało jeszcze bardziej uważać.
Szczęśliwie dotarliśmy do schroniska Allievi 2385 m. Czym prędzej się zameldowałem, aby zrzucić plecak i zażyć rozkoszy prysznica. Jerome wybrał „crazy himalayan style” i postanowił rozbić namiot jak tylko zrobi się ciemno. Tak czy inaczej wieczór spędziliśmy razem. Do kolacji każdy po kolei zamówił "mezzo litro", dzięki czemu języki rozwiązały się, a przyjaźń zacieśniała.
Następnego dnia miałem pokonać ostatni odcinek szlaku i zejść do San Martino. Na wieść o moich planach, Jerome bardzo się ucieszył, bo oni mieli takie same. Stwierdził, że nie ma potrzeby żebym szukał noclegu, bo możemy znaleźć zaciszne miejsce pod jakimś krzakiem, zrobić ognisko i spędzić fantastyczny wieczór. Dostałem zapewnienie, że w razie deszczu ja również zmieszczę się w ich namiocie. Grzecznie podziękowałem, ale zdecydowałem się dokończyć moją wędrówkę w samotności.