Znowu plany się zmieniły ot tak, po prostu. Planowaliśmy wstać na wschód słońca [co nie jest wyczynem, bo wschód jest ok. 8.00], ale obudził nas huk silnego wiatru i niebo zasnute chmurami. Nie było sensu iść, bo szans na wschód słońca nie było. Zatem postanowione: czeka nas wyprawa do pozostałych miast Trójmiasta.
W gdyńskim Porcie Prezydenckim mogliśmy odczuć jakie chmurne i wietrzne może mieć oblicze bałtycka zima. W ciągu 10 minut od wyjścia z samochodu przemarzłam na kość, palce u rąk mi zesztywniały i ledwo mogłam ustać na nogach, nie mówiąc już o utrzymaniu nieruchomo aparatu. Fale szalały, rozbujane z impetem uderzały w falochron. Szans wejścia po oblodzonych schodach nie było. Trzeba przyznać, że poszukiwanie zimowego Bałtyku w Gdyni było łatwiejsze niż w Gdańsku. Ale kry tu też nie było. Przystań Rybacka w Orłowie przywitała nas przedzierającym się przez chmury słońcem, ale zimno nadal było okrutnie douczające. To dla mnie najpiękniejsze miejsce. Klif jest nadzwyczajny. Urzeka.Tym razem też pozwoliliśmy się rozgrzać daniom rybnym: zupie i zapiekance rybnej. Na chwilę zajechaliśmy do Sopotu, ale tam jak zwykle tłumy. Śladu po zimie nie było widać.
Minął kolejny fantastyczny dzień, pozostał nam już tylko poranek dnia następnego.