Pozostał nam już tylko poranek dnia ostatniego. Tym razem na wschód słońca nie można było narzekać. Słońce wschodziło za wydmami, więc długo trwało, zanim się pojawiło w pełnej krasie. Ale przed słońcem pojawiły się ptaki. Sznury i klucze.
Szliśmy i szliśmy w stronę słońca, aż po paru kilometrach zaczęło wychodzić za wydm. Wpatrywałam się, robiłam zdjęcia, aż usłyszałam: patrz... Wraz ze wschodem słońca na plaże wbiegły morsy, zaczęły się rozbierać i hyc do wody. Stałam i nie wierzyłam własnym oczom. Było minus 15 stopni C, zsunięcie na chwilę rękawiczki powodowało potworne szczypanie palców, a oni w samej bieliźnie weszli do wody. Szok. Zawróciliśmy w drugą stronę. Nie mogliśmy się napatrzeć na otaczający nas świat, tym bardziej że dodatkowo pojawiły się tańczące duszki nad wodą. Czyli trafiliśmy na zjawisko parującej wody w Bałtyku. rzeba było się żegnać z morzem, pustą plażą ... hm właściwie nie pustą, znów trafiamy na ludzi kąpiących się w morzu. Skąd ich tylu? Ja bym nie była wstanie się rozebrać w zimę i wejść do wody. Dla mnie Bałtyk jest za zimny nawet w lato. A tu proszę ... Cóż chciałam zobaczyć foki z bliska, zobaczyłam morsy :)