Następnego dnia pojechaliśmy do Gdańska. Zaczęliśmy szwędanie od jedynego miejsca, które zachowało w tym mieście niemiecką nazwę. Westerplatte. Co prawda dwójką, ani czwórką i nie zawsze prosto - szliśmy przez półwysep otoczeni błękitem nieba i morza. Trudno było uwierzyć, że na początku XX wieku był tam miejski kurort na miarę Sopotu. Bo przecież prosto do nieba ... szli Oni, o których każdy słyszał od dziecka. Czasem splot historii powoduję, że miejsce i ludzie przechodzą do zbiorowej pamięci jako symbol, mit jeszcze za swego życia. Od razu. Natychmiast. Gdańsk tak właśnie ma, przydarzyło mu się to nie jeden raz. Ruszyliśmy na dalszy podbój Gdańska, poprzez Twierdzę Wisłoujście, promem do Nowego Portu, przez Stocznie Gdańską i Starówkę. Nie znaleźliśmy kry, tylko kilka sopli i przyprószonych szronem krzewów. Pomimo mroźnej, wyżowej aury przez cały dzień w Gdańsku nie mieliśmy okazji na znalezienie tytułowej kry. Nie zrażeni tym o północy poszliśmy jej szukać na plaży w Sobieszewie. A nuż pojawi się wraz z Nowym Rokiem? Trafiliśmy na nowy A.D. 2016 - ale kry jak nie było, tak nie było. Następnego dnia udaliśmy się na drugi koniec wyspy.
Podróż Jak szukałam kry na Bałtyku. - Gdański etap pod czas szukania kry
2015-12-31