11 września 2014 roku
Dziś opuszczamy Setubal i jedziemy zwiedzać Lizbonę, stolicę Portugalii. Po śniadaniu wychodzę z kawą na patio. Spoglądam w górę, nadciągające ołowiane chmury nie wróżą dobrze naszym dzisiejszym planom. Obok przy stoliku kilku Portugalczyków, znanych mi z widzenia. Prawdopodobnie stanowią zespół obsługujący hotel. Jeden z nich pyta mnie o samopoczucie. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że czuję się świetnie, ale pogoda nie zapowiada się dobrze. Portugalczyk uśmiecha się i mówi, że to zaraz przejdzie, że w Lizbonie często rankiem jest mgła i ciemne chmury zapowiadające deszcz, ale do południa wszystko się zmienia na dobre. Uspokojona takimi zapowiedziami wsiadam do autokaru dzieląc się dobrą nowiną, Niestety na przedmieściach Lizbony zaczyna lać. Wygląda na to, że miły Portugalczyk mówił to co chciałam usłyszeć. W czasie drogi do pierwszego miejsca, które mamy zwiedzać, klasztoru Hieronimitów, ulewa zmienia się w padający deszczyk, a następnie przechodzi w mżawkę.
Lizbona jest stolicą europejską, którą nieprawdopodobnie dotknął los. W 1755 roku podczas trzęsienia ziemi niewyobrażalnie ucierpiała. Podczas pierwszego wstrząsu w dniu Wszystkich Świętych, 1 listopada, w ruinę obróciło się ponad 30 % budynków, wśród nich królewski arsenał i biblioteka licząca ponad 70 tys. tomów oraz galeria sztuki, której podstawą były dzieła Tycjana, Correggia i Rubensa. Jak domki z kart rozpadały się arystokratyczne pałace. Pod ziemią znalazły się najstarsze budowle Lizbony, średniowieczne i wcześniejsze, wzniesione jeszcze przez Rzymian. W czeluściach ziemi zniknęły bezpowrotnie gromadzone od czasów Vasco da Gama dokumenty dotyczące wypraw oraz badań oceanów. Aż 35 z 40 istniejących kościołów uległo całkowitemu zniszczeniu, z 70 klasztorów przetrwało tylko 10. Właśnie w kościołach rozegrał się największy dramat ludności. Ludzie modlący się podczas mszy z zapalonymi świecami zostali przygnieceni pękającymi jak zapałki monumentalnymi kolumnami. Doszło do gigantycznych pożarów. Wstrząsy trwały w różnych dzielnicach od kilku aż do ponad kilkudziesięciu minut. Po ponad półgodzinie od pierwszych wstrząsów Lizbonę zalała ogromna, 10 metrowa fala tsunami, powodując równocześnie wzrost poziomu wód Tagu. Wg najbardziej dramatycznych statystyk mogło zginąć aż 100 tys. ludzi. Ale rządzący wówczas Portugalią król Józef I przeżył. Swoje ocalenie przypisywał poźniej Opatrzności, bo jak nigdy wcześniej, namówiony przez córkę, w godzinach rannych opuścił Lizbonę i udał się do Cascais, które położone nieopodal było ulubionym miejscem wypoczynku rodziny królewskiej.
Wysiadamy z autokaru w oblepiającą mżawkę. Może nie jest tak dotkliwa jak polska, bo jest bardzo ciepło. To co widzimy po przeciwnej stronie ulicy jest ogromne i bardzo piękne. Klasztor Hieronimitów (Mosteiro dos Jerónimos) swą nazwę zawdzięcza św. Hieronimowi patronowi zakonu, który aż do lat trzydziestych ub. wieku opiekował się klasztorem. Wybudowany za czasów Króla Manuela I zwanego Szczęśliwym lub Wielkim, łączący elementy późnego gotyku i wczesnego renesansu, był kościołem wotywnym za szczęśliwą podróż Vasco da Gama w wyniku której odkrył on drogę do Indii, a przywiezione przez niego nowinki - korzenie i przyprawy zasiliły w sposób znaczący skarbiec państwa. Klasztor został ufundowany z części wpływów za towary płynące do nowego imperium szeroką rzeką. Najbardziej ozdobny jest portal południowy na którym umieszczono wiele postaci, wśród 12 apostołów w centralnym miejscu Matka Boska z Dzieciątkiem. Wewnątrz wspaniałe monumentalne kolumny splecione z lin i oplecione wodorostami i koralowcami strzegą spokoju wiecznego Manuela Szczęśliwego i jego żony Marii Aragońskiej oraz ich następcy króla Jana III i jego żony Katarzyny Habsburżanki. Spoczywają tu również odkrywca drogi do Indii Vasco da Gama i narodowy poeta Luís Vaz de Camões. Wnętrze dorównuje pięknem i mistrzostwem wykonania zewnętrznej elewacji. Ściany i filary pokryte są gęstymi reliefami z motywami ryb, żółwi, syren i potworów morskich o których od czasu wypraw geograficznych krążyły legendy. Karawele, liny i kotwice zapełniają każdy cm kw. ścian. Jestem pod ogromnym wrażeniem piękna klasztoru i myślę, że nazwanie stylu w jakim został wybudowany manuelińskim jest najlepszym wspomnieniem króla Manuela.
Z klasztoru mającego swe miejsce w dzielnicy Belem (co tłumaczy się jako Betlejemska Dzielnica na upamiętnienie udziału Portugalczyków w krucjatach)udajemy się w coraz mocniejszym deszczu nad Tag. Znajduje się tu Pomnik Odkrywców oddany w 1960 roku. Betonowa konstrukcja góruje nad brzegiem rzeki u podnóża mając posadzkę na której pokazano odkrycia geograficzne Portugalczyków. Stojac na płytkach pokazujących odkrycie Brazylii i odkrycie Madagaskaru zastanawiam się czy to były odkrycia czy raczej podboje, które zapewniły Portugalii pozycję wielkiego imperium na długie lata?
Prawdziwą perełką jest prześliczna wieża Belem (Torre de Belem), która teraz stoi na brzegu, ale przed największym kataklizmem w 1755 roku ustawiona była pośrodku rzeki. Jest to maleńka forteca będąca kolejnym przykładem stylu manuelińskiego. Jeszcze tylko rzut oka na most Vasco da Gama (Ponte Vasco da Gama) i przechodzimy w coraz gęściej padającym deszczu do katedry Najświętszej Marii Panny.
Katedra Najświętszej Marii Panny (Sé de Lisboa ) powstała na miejscu meczetu po odbiciu z rąk Maurów Lizbony w czasie II krucjaty. Budowla została wzniesiona zarówno w celach kultu, co podkreślać miało nowe porządki w mieście jak i w celach obronnych, bo zagrożenie ze strony Maurów, osiadłych tuż za granicą było olbrzymie. Początkowo wybudowana w stylu romańskim ma 2 obronne blankowane wieże. O romańskim rodowodzie świątyni świadczy kolebkowe sklepienie oraz chrzcielnica w której ochrzczony został św. Antoni bardziej kojarzony z Padwą. W połowie 14 wieku kiedy zagrożenie inwazją Maurów zmalało, król Alfons IV polecił przebudować kościół mając zamiar uczynić z niego panteon dla siebie i rodziny królewskiej. W architekturze katedry można więc dostrzec elementy stylu romańskiego i gotyckiego, ale i rokoko w jakim wykonano wnętrze. Zajęta oglądaniem szczegółów architektonicznych nie zauważam, że grupa z którą zwiedzam Lizbonę opuściła katedrę. Wychodzę na ulicę i sprawdza się system TOUR GUIDE! Co prawda nie widzę nikogo ze znajomych, ale słyszę przewodniczkę informującą, że idziemy z górę ulicą po której jeździ najbardziej popularny wśród turystów tramwaj linii 28 i która doprowadzi nas do zamku św. Jerzego (Castelo de São Jorge). Pniemy się pod górę, ulicą zjeżdża tramwaj nr 28, który ma bardzo atrakcyjną nie tylko trasę, tę doceniają turyści, a tych z kolei bardzo cenią kieszonkowcy, co sprawia, ze podróż tramwajem może okazać się obfitująca nie tylko w doznania estetyczne, ale i wrażenia z grupy mało przyjemnych. celem nszego spaceru jest zamek św. Jerzego (Castelo de São Jorge). Jego początków należy szukać w zamierzchlej przeszłości, jeszcze przed Maurami. Na fundamentach poprzedniej budowli obronnej Maurowie (Castelo de São Jorge) zbudowali twierdzę w 12 wieku wykorzystując naturalne ukształtowanie terenu. Zdobyta w czasie II wyprawy krzyżowej została rozbudowana i zamieniona na zamek przez portugalskich krolów katolickich. Przez ponad 2 wieki był siedzibą dworu królewskiego, ale po wybudowaniu przez Manuela I zamku nad Tagiem zaczął podupadać i tracić znaczenie, by służyć jako koszary i więzienie podczas panowania Habsburgów. O ostatecznym upadku zdecydowało trzęsienie ziemi z 1755 roku. Zamek upodobały sobie pawie, które w normalnych warunkach przechadzają się dostojnie po dziedzińcu. Niestety leje tak bardzo, że i pawie szukają schronienia przycupując w wnękach okien i chowając się pod stolikami kawiarni. Z zamku roztacza się przepiękny widok na Lizbonę. Stanowi on osobliwy taras widokowy. Przeczekujemy na zamku deszcz i gdy tylko zmniejsza się schodzimy krętymi i wąskimi uliczkami Alfamy szczęśliwie oszczędzonej przez trzęsienie ziemi i tsunami. Czuć tu dawny klimat miasta, to taka arabska medina. Za oknami mieszkań na sznurach długości równej szerokości okien suszy się (w tym deszczu!) pranie. Gdzieniegdzie widać portugalskie płytki azulejos, czasem pojedyncze czasem zdobiące całe fasady kamieniczek. Ceramiczne kafelki sprowadzili tutaj Maurowie. Własne azulejos (z arab. gładkie kamienie) Portugalczycy zaczęli produkować w 16 wieku, ale nie musieli wzorować się na tych mauretańskich, które zdobione były pięknymi co prawda, ale tylko wzorami geometrycznymi i roślinnymi, ze względu na zakaz używania wizerunku człowieka i zwierząt w islamie. Najpiękniejsze płytki to te niebiesko - białe, są szalenie eleganckie, a do tego tworzone są z nich całe scenki obyczajowe. Poza niezwykle ważną rolą dekoracyjną płytki pełnią równie ważną rolę higieniczną : są bardzo łatwe w utrzymaniu czystości, latem chronią przed upałem, a zimą przed chłodem i wilgocią. Malownicze uliczki nie są w stanie jednak ukryć widocznej przy bardziej krytycznym spojrzeniu biedy i wynikającego z niej zaniedbania. Gdzieniegdzie odchodzi tynk, tu i ówdzie zniszczone są całe połacie ścian. Przydałby się gruntowny remont, ale najwyraźniej brak na niego funduszy. Nie sposób jednak nie zauważyć piękna i osobliwego klimatu tej dzielnicy. W jej charakter świetnie wpisują się wielkie graffiti poświęcone muzyce fado, która narodziła się właśnie tutaj, w najbiedniejszych zaułkach miast portugalskich z tęsknoty za lepszym życiem.
Dochodzimy do centralnego placu Lizbony zwanego popularnie Rossio, choć jego oficjalna nazwa to Plac Piotra IV (Praça de D. Pedro IV). Na środku placu wyłożonego kostką w falisty wzór sprawiający wrażenie chodzenia po grzbietach fal wziesiono kolumnę na szczycie której ustawiono pomnik Piotra IV lub I (Coluna de D.Pedro IV) w zależności czy chcemy widzieć w nim króla Portugalii czy cesarza Brazylii. A i tak do konca nie wiadomo, kto stoi na pięknej kolumnie.
Bo jak głosi legenda jest to posąg cesarza Meksyku - Maksymiliana Ferdynarda Habsburga, który miał wyekspediowany statkiem z Marsylii miał dotrzeć do Meksyku. Do portu w Lizbonie wpłynął, razem z wieściami o wykonaniu wyroku na Maksymilianie. Nieszczęsnego cesarza, marionetkę w ręku Francuzów, któremu odmówili oni poparcia po tym jak poparł liberalne reformy najniższego w historii polityki prezydenta Benito Juareza, rozstrzelano. Radni Lizbony, którym brakowało pieniędzy zwietrzyli interes i za marne grosze postanowili odkupić nikomu niepotrzebny już pomnik. Postanowiono więc dokonać lekkiego retuszu i postawić pomnik Piotrowi IV wykorzystując statuę o wysokość kolumny 23 metry. Przecież i tak nie widać twarzy władcy.
Nie jest to zresztą najbardziej nieprzyjemna historia związana z placem Rossio. Tutaj miał pałac wielki inkwizytor, który z okien swoich salonów spoglądał na rozpalany raz na 3 lata wielki stos wokół którego przywiązani łańcuchami do żelaznych krzeseł siedzieli nieszczęśnicy uznani za heretyków. Autodafe czyli uroczyste wykonanie wyroku skazującego przez spalenie na stosie stosowano w tym miejscu od połowy wieku 16. Po raz pierwszy w 1540 roku uroczystą procesją rozpoczęto proces przyjmowania bądź odrzucania religii katolickiej przez przyłapane na nieprawomyślności osoby. I mimo, ze wiele umęczonych istot chciało przyjąć jedynie słuszną religię, to nie miało to już znaczenia dla inkwizytorow. Większość została skazana na spalenie, w dowód łaski wcześniej uduszono ich. Palono tu również książki uznane za heretyckie lub napisane przez pisarzy uznawanych za heretyków.
Błądzimy po pobliskich uliczkach. Bezproblemowo trafiamy do kościoła dominikanów pw. Św. Dominika ( de São Domingos), który spalony w czasie pożaru nigdy nie został odbudowany do końca. Odnowiono przepiękne romańskie, kolebkowe sklepienie w bardzo alegoryczny sposób. Położono bowiem na nim warstwę farby w kolorze brunatno - pomarańczowym ze smugami szarości. Tak jakby smugi dymu pełzały po stropie. Kolumny i nisze w nawach są wypalone. Wypalony kamień bezgłośnie przypomina o pożarze z 1959 roku w którym spłonęły chusteczki przechowywane w kościele jako pamiątki po Łucji Santos oraz Hacinty Marto. Używały ich one będąc dziećmi w czasie objawień w Fatimie. Wychodzimy z kościoła który przez wiele lat po przebudowie w stylu barokowym uchodził za wzór barokowej budowli dla innych świątyń na Plac Dominikański (Largo São Domingos), który był świadkiem pogromu Żydów w 1506 roku. Dla upamiętnienia tego wydarzenia wybudowano tu ciekawy architektonicznie, choć bardzo skromny pomnik. Ma on formę ściany na której w 34 różnych językach, jest i po polsku, napisano „Lizbona. Miasto Tolerancji” (Lisboa. Cidade de Tolerância). Jest to miejsce w którym widzieliśmy siedzących na murku bardzo wielu obcokrajowców ubranych w etniczne stroje. Na pewno pochodzili z Afryki.
Spacerujemy po uliczkach, ja z głową w chmurach, bo zawsze oglądam ulice patrząc w górę. Przysiadamy nieopodal Teatru Eden (Eden Teatro) w pobliżu dworca Rossio (Estação Rossio) w kafejce, aby napić się soku ze świeżych pomarańczy. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Wracając na plac Rossio spoglądamy w stronę klasztoru karmelitów (Convento do Carmo). Podobnie jak kościół św. Dominika, tak i ruiny klasztoru zapadają w pamięć, to jeden z najbardziej przejmujących widoków. Jeszcze tylko rzut oka na Łuk Triumfalny (Arco Rua Augusta) i żegnamy się z Lizboną.