Dziś od rana ganiamy po mieście. Niestety byliśmy zbyt zmęczeni, by wstać na poranne zbieranie danin przez mnichów z tak licznych tutaj klasztorów. Jednak w czasie naszej podróży widziałam to wielokrotnie, a zmęczenie swoje prawa ma :)
Po południu jedziemy do położonych około 20 km od Luang wodospadów Quang xi - największych w tym kraju. Miejsce przeurocze. Wodospady prócz głównego uskoku tworzą serie kaskad, z których kilka udostępnionych jest do kąpieli.
Gdy wyjeżdżamy z parkingu w drodze powrotnej mamy mały wypadek. Marek odruchowo usiłował jechać lewą stroną, a z naprzeciwka jechał Laotańczyk na skuterku. Marek tym bardziej ucieka do lewej, a on ( jadąc nam naprzeciw) do prawej, czyli w tą samą stronę...no i zdarzyło sie nieuchronne. Na szczęście obyło się bez ofiar i 100 dolarów wręczone Laotańczykowi rozwiązało sprawę naprawienia szkód ( przy zwrocie naszego motocykla musieliśmy dopłacić jeszcze 20 dol, za naprawę naszego). Niemiła to przygoda...Laos był jednak na naszej trasie pierwszym krajem z ruchem prawostronnym. Niestety -prowadząc nie mozna sobie pozwolic nawet na najmniejszą chwilę nieuwagi.Wieczorem chodzimy po nocnym targu, urządzonym na głównej ulicy miasta, próbujemy róznych bardziej i mniej egzotycznych potraw.Następnego dnia od rana wyruszamy poza Luang - do jaskiń Pak Ou. Po drodze odwiedzamy parę wiosek - pierwsza znana z wyrobu szali i chust jedwabnych. Jesteśmy jedynymi turystami, wiec to ułatwia negocjacje...kupuję kilka ślicznych szali.Jedziemy dalej. Po drodzy widzimy, że ktoś w wodach Mekongu szoruje słonia. Z uwagi na porę mokrą, rzeki mają barwę żółto-brunatną, gdyż niosą dużo wody, która wyrywa z ziemi drobiny ilów. Szkoda! ...w porze suchej dopływy Mekongu mają ponoć piękną, modrą barwę. Tymczasem zajeżdżamy do następnej wioski. Ta znana jest z wyrobów mocnych trunków. Towar przed kupnem można spróbować...na każdym ze stoisk :) Oczywiście również kupujemy.W końcu docieramy do wioski przy grotach. By się do nich dostać, musimy przepłynąć rzekę...a to do tanich nie należy. Dalej jedziemy w zasadzie w nieznane. Nie mamy mapy na tyle dokładnej, by mogła dać nam jakiekolwiek wskazówki jaki kierunek najlepiej obrać. Jedziemy przed siebie przez góry i wzdłuż wypełnionych wezbranymi rzekami dolin. Rozkoszujemy się wschodnimi , dalekimi "przedmurzami' Himalajów, włócząc się beztrosko bez sprecyzowanego celu.Wieczorem ponownie lądujemy na targu i degustacji miejscowych specjałów kulinarnych. Wieczór kończymy wcześnie - jutro wyruszamy w drogę powrotną.