Chan Chan już nas tak nie cieszy. Całe miasto, domy i pałac ulepione z gliny suszonej na słońcu, żaden dach się nie zachował więc wędrujemy w pełnym słońcu. Gorąca patelnia, sępy nad nami krążą, czekając aż padniemy. Mamy jeszcze tyle do zwiedzenia, że padnięcie w tym miejscu nie wchodzi w rachubę. Wracamy do siebie taksówką. Po drodze widzimy cmentarz, prosimy taksówkarza o postój, zdziwniony naszymi zainteresowaniami pokazuje nam jeszcze jeden cmentarz ale prywatny i bardzo luksusowy czyli po prostu drogi.
W Huanchaco oprócz super przystojnych surferów na deskach, są rybacy na trzcinowych łódkach totora. Nadal do połowów używają tradycyjnych słomianych łódek trochę przypominających deski z zadartym dziobem. Łódki wyglądają też trochę jak pół łódki z jeziora Titicaca.