Podróż Peru - teraz albo nigdy! - Jequetepeque - wizyta u cioci



2014-04-20
Trochę odpoczęłyśmy  więc dzwonimy do cioci naszej peruwiańskiej koleżanki (kupiłyśmy sobie kartę prepaid więc dzwonimy za grosze). Ciocia nam mówi, że jest super autobus z Trujillo do Pacasmayo o 5 rano i możemy go złapać i do niej przyjechać. Jakoś nie przekonuje nas ten super autobus, przekonuje nas trochę mniej super o 8 z Trujillo. Taksówkę mamy o 6 rano, autobus koło 8, ale brak biletów, to jest jeszcze o 9 tez brak biletów. Jest 9:30. Chyba jednak ten o 5 był naprawdę super. Mamy już nasz autobus, wzbudzamy sensację wśród tubylców, i nawet wśród jednego koguta, który pieje zawzięcie, ale na szczęście jedzie wcześniejszym autobusem, a  na nasze nieszczęście jest overbooking.  Pięć osób ma bilety (a nie ma już miejsc), weszło do autobusu, zablokowało wejście/przejście i ani wte ani wewte. Powiedzieli, że pojadą na leżąco, ale nie wyjdą, kierowca powiedział, że przepisy i nie ma mowy, i tak sobie staliśmy 45 minut. Pasażerowie wrzeszczeli i walili w szyby, mamy bilety, jedziemy, a ci bez foteli też „ok jedziemy”. Policji nie wezwano, przecież mieli bilety, a wrzeszczeli i walili w szyby, ci co siedzieli, w końcu firma podstawiła busa i zabrała pasażerów, pewnie byli wcześniej niż my. Gdyby wysiedli z autobusu, zmusiliby ich do jazdy następnym wolnym autobusem, a taki mógłby być wieczorem.   Ciocia odebrała nas na dworcu w Pacasmayo i jej sąsiad za 1 sola od łebka zabrał nas do ich wioski Jequetepeque, (prawda że Ollantaytambo to pikuś?) czyt. heketepeke. Mieszkamy nad oceanem u cioci na wsi. Wiejski domek gdzieś na końcu świata w Peru. Wieczorem kolacja i mszalne wino, ciocia mocno udziela się w kościele, ale ma chore serce, bierze leki, więc całe białe, słodkie wino mszalne nasze. Dajemy cioci prezenty - łowickie wycinanki, kubeczek tez z motywem łowickim, kabanosy, śliwki w czekoladzie. Kabanosy wygrywają, ciocia wydziela sobie po kawałeczku trzy razy dziennie. Na drugi dzień ciocia zabiera nas na plażę, ale widać jest dobrze poinformowana, że te dwie z Polski to cały czas jakieś ruiny i muzea oglądają. Każe nam wyskakiwać z busika na plażę  i prowadzi nas przez pustkowie do lokalnych ruin. Gdyby wyjęła łopatki i pędzelki, nie zdziwiłabym się. Ciocia powiedziała, że ziemie zostały sprzedane pod uprawy ryżu a tu są skarby i mamy szukać koralików i resztek potłuczonej ceramiki plemion Mochica. Szukamy. Ciocia co chwilę nam pokazuje, że to kawałek garnka, a to zielone to będzie złoto albo miedź ale mamy szukać koralików. Koralik to wiecie taki mały z dziurką, zrobiony z muszli. Wiemy i szukamy. popatrzyłam - pustkowia po horyzont, na końcu ocean ,  gdzie tu jakiegoś  koralika można znaleźć. Można. Koleżanka znalazła, ciocia rzuciła się szukać następnego, żebym ja też miała. Niestety drugiego koralika z przed 5 tys lat nie znalazłyśmy. Ciekawe czy koralik dotarł do Polski i czy nie zginął w bagażach. Ja dowiozłam skorupy garnków i to zielone co ma być złote. Rodzina dziwnie na mnie patrzyła jak im próbowałam wytłumaczyć, że to skarby Mochica. Dotarłyśmy wreszcie do oceanu, nawet się wykąpałyśmy. Na powrót wzięłyśmy przygodnie spotkanych chłopców z czymś co przypominało tuk-tuka. W sumie ten tuk-tuk to zdychał i trochę trzeba było iść pieszo, bo 5 osób dla obudowanego skuterka to dużo. Chłopaki z napiwkiem dostali aż 4 sole. Po powrocie wykończona pracami archeologicznymi i kąpielą w oceanie, zapragnęłam napić się wina czerwonego wytrawnego, które przezornie nabyłam w Trujillo. Poprosiłam ciocię o otwieracz, a ciocia stwierdziła, że takowego to nigdy nie posiadała, poszłam do sąsiadów, potem do sklepiku, potem do winiarni!, potem do drugich sąsiadów i tak sobie pochodziłam z butelką wina po sąsiadach cioci, po całej wsi. Teraz na pewno wiedzą, że ciocia ma zagranicznych gości. Chodzenie po sąsiadach trudne nie było, bo wszyscy sąsiedzi siedzieli przed domami, jedna dziewczyna w końcu stwierdziła, że chyba ma korkociąg (jedno z pierwszych słów, których się nauczyłam po hiszpańsku - sacacorchos) i przyniosła. Oczywiście nie żaden ułatwiający życie, tylko taki normalny, nigdy nie miałam siły, żeby otworzyć wino takim zwykłym, ale ta adrenalina, ta chęć dostania się do tego wina, sprawiła, że otworzyłam to wino jak coca-colę. Uważnie się tylko rozejrzałam czy nie chcą się napić ze mną tego wina. Nikt nie chciał bo było wytrawne i niedobre. Nie wyprowadzałam ich z błędu.   Zaprosiłyśmy ciocię na obiad, w Pacasmayo, do którego zawiózł nas jej inny sąsiad. To że dojechałyśmy, uważam za cud świata, w ogóle nie przypuszczałam, że niektóre resztki wspomnień samochodów mogą się przemieszczać. Ciocię poprosiłyśmy o wskazanie jakieś knajpki, gdzie ten obiad zjemy. Długo szukała, tańszej już nie było, za trzy obiady zapłaciłyśmy mniej niż za 1 obiad w Cuzco. W knajpie nie podawali noży, prawie jak na szkolnej stołówce, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Baraninę szarpałyśmy zębami jak uczestnicy biwaku gdzieś w lesie. Na deser miałyśmy świeży soczek z ananasa. Jak bardzo świeży dowiedziałyśmy się już o 5 rano, kiedy wszystkie trzy spotkałyśmy się w toalecie. Koleżanka stwierdziła, że to zemsta Mochica, za zrabowanie ich skarbów.  
  • Jequetepeque
  • Jequetepeque
  • Jequetepeque
  • Jequetepeque
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo
  • Jequetepeque
  • Jequetepeque
  • Jequetepeque
  • Jequetepeque
  • Pacasmayo
  • Pacasmayo