Jako, że było już całkiem późno więc po szybkim obiedzie w burger kingu udaliśmy się do kulminacyjnego punktu naszej wycieczki. Zabawa zapowiadała się przednia. Wodospady (nazwa nieco na wyrost śmiem twierdzić) można było doświadczyć w dwojaki sposób. Można albo kulturalnie brzegiem gdzie przygotowana była specjalna drużka i platformy ze stolikami skąd można było podziwiać to miniaturowe cudo natury. Drugim sposobem było zejście do samej plaży gdzie rzeka wpadała do morza i wbrew nurtowi wspinać się po kaskadach i śliskich kamlotach. Muszę przyznać, że patrząc na odważnych, którzy zdecydowali się na ten sposób dostania się na górę, wydawało się być niezłą zabawą. Same wodospady przypominają mi te w chorwackiej Krze. Tyle, że tutaj rzeczka była dosyć wąska, ukryta pośród deszczowego lasu. A kaskady i baseny nie tak duże.
Czy ja już wspomniałem, że Orszulka to indywiduum specjalistyczne? W rodzinnych annałach słynie z niezliczonych przygód. Jeśli na murku będzie jedno tylko miejsce z ostami to możemy być więcej niż pewni, że Orszulka wybierze to właśnie miejsce by przysiąść i odpocząć. Spacer płycizną? (woda po kostki), czemu nie. Orszulka ni z tego ni z owego fika koziołka. Nic więc dziwnego, że traktowana jest nieco jak porcelanowy bibelot z babcinej etażerki. Wracając do tematu, jako że pogoda była cudna, wszędzie zielono, pełno najdziwniejszych kwiatów i odgłosów, rzeczka fajnie płynie…. Więc nic dziwniejszego, że paniusia zapragnęła sesji zdjęciowej. A to na pochylonym pniu drzewa, a to tuż pod wodospadem na śliskich skałach. A, że na drugim brzegu rosły kolorowe kwiatki więc bez zaskoczenia domyślamy się, że wcześniej czy później pstrokacizna przyciągnie wzrok modelki. I jakże. Nie trzeba było długo czekać. Ale tak jak szybko zeszła nad brzeg by sie ustawić do zdjęcia tak jeszcze szybciej wróciła z krzykiem. Się okazało, że pajączki wielkości pięści dziecka postanowiły tam zapolować…. Obśmiałem się jak norka.