Podróż Jamajka
Dolphin Cove 2013-04-29
Słyszałem wiele opinii o pokazach delfinów oraz możliwości pływania z nimi. Większość z nich opiewało je jako przygodę życia. I mogę się z tym zgodzić. Dodam do tego, że jest to jeszcze niezła komedia, a w szczególności gdy mamuń jest w wodzie. Musze przyznać, że nawet ona przezwyciężyła strach i bawiła się jak dziecko. Mamuń pływa. Ale w basenie albo na płyciźnie i gdy wie, że ma grunt i uczepiona jest moich lub ojca gaci. Trochę się martwiliśmy jak sobie poradzi. Bądź co bądź było tam dość głęboko. Ale wszyscy mieliśmy kapoki. Jeden z instruktorów czy opiekunów ciągle z nią pływał i wszystko okazało się być łatwe , lekkie i przyjemne.Najpierw dwa delfiny przepłynęły pod naszymi wyciągniętymi rękoma byśmy mogli je poszmyrać je tu i ówdzie. Potem mieliśmy sesję zdjęciową z całującymi nas delfinami. A potem już była dzika jazda bez trzymanki. Byliśmy ciągani (pojedynczo) przez delfiny po całej lagunie, wypychani za stopy z wody, tak, że wyglądało jakbyśmy pruli wodę samymi stopami. Fajnie było! Ich wiecznie uśmiechnięte pyszczki każdego wprawią w zachwyt i dobry humor. Pełnie szczęścia niestety zmąciły fotki i film. W trakcie harców w wodzie robiono nam zdjęcia i kręcono film. Po powrocie do hotelu, wieczorkiem, przed kolacją zrobiliśmy sobie mały seans filmowy. Nasze szczęście nie trwało długo. Wyglądało to tak jakby osoba, która robiła fotki i kręciła film w ogóle nie patrzyła co robi. Pomijam już fakt, że sprzęt którym to robiono był nieco prehistoryczny. Podam Wam kilka przykładów. Gdy delfiny wypchnęły ojca to na filmie widać było tylko szmat wody i w prawym górnym rogu od czasu do czasu przemknęły jego nogi. Gdy jeden z delfinów podpłynął by dać "buzi" mamuniowi to zobaczyliśmy jedynie jej biust i wodę. Od czasu do czasu udało się jej wtrynić w kadr kawałek łokcia. I za to wszystko zapłaciliśmy 100$, co może nie jest kwotą powalającą na nogi, ale z drugiej strony piechotą też nie chodzi. Poza tym zupełnie nie o pieniądze w tym wszystkim chodzi tylko o zrujnowaną niepowtarzalną pamiątkę. Tym bardziej, że nie wolno było robić własnych fotek. W sumie to się nie dziwię. Bo gdybym robił własne, to w życiu nie kupiłbym tego badziewia.
Martha Brae Rafting 2013-05-03
Wielokrotnie już powtarzałem, że jesteśmy wczasowiczami o ciągotkach kulturowo-historycznych. Nic więc dziwnego, że chcieliśmy pojechać do Kingston i Spanish Town by zobaczyć kolonialną przeszłość wyspy, by zwiedzić muzeum Boba. Niestety z całego resortu tylko ja i Orszulka się zgłosiliśmy. Reszta towarzystwa zbyt przyklejona do leżaków oraz barów była. A co tam, po co coś zobaczyć? Po co zwiedzić cokolwiek poza pobliskimi klubami? Po co? Jak tu darmowe picie i jedzonko serwują 24h? Nie pierwszy już raz przekonuję się, że zarówno Anglicy jak Amerykanie w gruncie rzeczy nie są ciekawi świata. Wycieczka została odwołana z powodu niewystarczającej obsady. By wyjazd się udał min 4 osoby powinny się zgłosić. Moje pierniki stwierdziły, że jeśli muszą to pojadą, ale długa podróż w upale, w małym samochodziku. Nie miałem sumienia ich ciągnąć. Tak więc koniec końców nie zwiedziłem stolicy. Tak sobie myślę, że podobną przygodę miałem na Dominikanie…..Czyżby coś było z tymi Karaibami?
W związku z tym przełożyliśmy wyjazd do wodospadów by mieć ostatnie dni na odpoczynek i błogie lenistwo. I jak się okazało wycieczka okazała się strzałem w dziesiątkę. Po krótkiej, około godzinnej jeździe szosą ciągnącą się wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża Jamajki dotarliśmy do dość niepozornego miejsca. Tak pośrodku niczego. Znaleźliśmy się pośrodku prawdziwego lasu deszczowego. Otaczająca nas zieleń nieomal kapała. Było chłodniej niż na wybrzeżu. Aby dopełnić me szczęście powsadzano nam na łby kapoki i parami puszczono na rozklekotane bambusowe tratwy, którymi mieliśmy spłynąć leniwą tropikalną rzeką. Stoję ci ja nabrzeżu, patrzę jak kolejne pary "wskakują" na tratwy i płyną. Wszystko się kiwa. Myślę, nie ma bata nie wsiądę. Tym bardziej, że wodoszczelny aparat zostawiłem w sejfie, a przy sobie miałem moje ostatnie cudeńko. mowy nie było bym naraził mojego pieszczoszka na kąpiel nawet w tak uroczej i leniwej rzeczce. Kolejka nieubłaganie się zbliża. U mnie burza w mózgu "co robić?". Z jednej strony aż mi się tyłek sam trzęsie by się walnąć na tratwę a z drugiej aż mnie cofa na samą myśl o pieszczochu. Nasza "opiekunka" chyba się skapnęła o co chodzi bo mówi, że spokojnie możemy płynąć z aparatem, rzeka ma mieć kilka stóp głębokości, gdzieniegdzie tylko głębiej, ale nie ma szybkiego nurtu, nie ma niebezpieczeństw, więc spokojnie możemy wziąć pieszczocha na przejażdżkę. Jak można to można.
W kapoku było niemiłosiernie gorąco i niewygodnie. Więc go ściągnąłem i podłożyłem sobie pod nogi. Siedzieliśmy na miękkich poduchach z tyłkami gdzieś na poziomie wody. Jest cudnie. Zielone wody rzeki leniwie, bardzo leniwie serpentyną ciągną się pomiędzy lasem deszczowym. Wszędzie dookoła słychać trele niewidocznych ptaków. Co chwila owiewa nas chłodny wiatr. Nic, tylko relaksować się i cieszyć się każdą minutą. Gdzieniegdzie woda była tak płytka, że wydawało się, że tratwa w każdej chwili zacznie trzeć o kamieniste dno. Po obu stronach rzeki ściany zielonych pnączy. Nad wodą egzotyczne rośliny zwane ze względu na wielkość oraz kształt liści "słoniowymi uszami".
Nie wiem czy to moje szczęście, czy tak już mam ale nigdy nie ma lekko. Na Jamajkę wybrałem się nie tylko z pienikami ale również z Orszulką. A że jest to dziewczę o ułańskiej wręcz fantazyji i szczęściu (lub pechu)- to akurat zależy od opowiadającego i własnej interpretacji. Więc i tym razem bez przygód się nie obeszło. Płyniemy sobie, rozkoszując się egzotyczną przyrodą i ciszą gdy za zakrętem na brzegu ukazał się miejscowy "handlarz pamiątek". Już go prawie minęliśmy. Już byliśmy prawie bezpieczni. Aż tu ci on niespodziewanie czymś rzuca w Orszulkę i woła, że to dla pięknej pani. A jak z kobitkami jest wszyscy wiemy. Kupił ją bez reszty komplimentem i do tego jeszcze prezentem, którym okazała się być całkiem zmyślna miniaturka naszej tratwy. Nie bardzo co prawda wiem po co ona jej miała być? By się bawić w domu w wannie? Mniejsza. Fajne ci to było i w dodatku darmo. Orszulka tak się rozochociła, że postanowiła coś za nią dać naszemu flisakowi, by ten przekazał to naszemu "sprzedawcy". O kobieca naiwności. Dobrze tego jeszcze ze mną nie zdążyła przedyskutować gdy spostrzegliśmy jak sprzedawca za nami na rowerku brzegiem dybie. Dwa razy nawet nie mrygnęliśmy gdy już był przy naszej tratwie i wyceniwszy swe rękodzieło na 5$ czekał na zapłatę. Tak tym Orszulkę rozbawił, że dała mu je. Po pewnym czasie nasz flisak również postanowił coś na nas zarobić. Minąwszy rosnące nad brzegiem drzewo z owocami jak kokosy zaczął tyradę jak to w deszczowe dni flisacy wybierają się w góry by zbierać te owoce by potem z ich łupin wykonywać różniaste przedmioty. Nam dostały się przepięknie cyzelowane ni to puchary ni to wazony. Drogie ci to było, ale przynajmniej mamy pewność, że to autentyczne a nie "made in china".
Discovery Bay 2013-05-03
Kolejnym przystankiem na naszej dzisiejszej trasie był Park Kolumba. Zawieszony nad cichą zatoczką tuż przy głównej "autostradzie". Jak się okazało było to Zatoka Odkrycia- Discovery Bay. Nazwę zawdzięcza temu, że to właśnie tutaj Kolumb przybił do brzegu nowo odkrytego lądu. W parku porozstawiane były różne dziwaczne przedmioty i machiny związane z historią Jamajki. Między innymi była przedpotopowa parowa ciuchcia, która woziła bele trzciny na miejscowej plantacji. Była gigantyczna waga do ważenia bel trzciny, była zmyślna machina do schładzania wody. Wszystko pokazywał nam miejscowy rozkoszny staruszek, który (było to widać) robił to raczej z miłości do historii niż z chęci zarobku na turystach. Oczywiście na koniec trzeba było zostawić jakiś napiwek, ale i tak warto było.
Wodospady Dunn 2013-05-03
Jako, że było już całkiem późno więc po szybkim obiedzie w burger kingu udaliśmy się do kulminacyjnego punktu naszej wycieczki. Zabawa zapowiadała się przednia. Wodospady (nazwa nieco na wyrost śmiem twierdzić) można było doświadczyć w dwojaki sposób. Można albo kulturalnie brzegiem gdzie przygotowana była specjalna drużka i platformy ze stolikami skąd można było podziwiać to miniaturowe cudo natury. Drugim sposobem było zejście do samej plaży gdzie rzeka wpadała do morza i wbrew nurtowi wspinać się po kaskadach i śliskich kamlotach. Muszę przyznać, że patrząc na odważnych, którzy zdecydowali się na ten sposób dostania się na górę, wydawało się być niezłą zabawą. Same wodospady przypominają mi te w chorwackiej Krze. Tyle, że tutaj rzeczka była dosyć wąska, ukryta pośród deszczowego lasu. A kaskady i baseny nie tak duże.
Czy ja już wspomniałem, że Orszulka to indywiduum specjalistyczne? W rodzinnych annałach słynie z niezliczonych przygód. Jeśli na murku będzie jedno tylko miejsce z ostami to możemy być więcej niż pewni, że Orszulka wybierze to właśnie miejsce by przysiąść i odpocząć. Spacer płycizną? (woda po kostki), czemu nie. Orszulka ni z tego ni z owego fika koziołka. Nic więc dziwnego, że traktowana jest nieco jak porcelanowy bibelot z babcinej etażerki. Wracając do tematu, jako że pogoda była cudna, wszędzie zielono, pełno najdziwniejszych kwiatów i odgłosów, rzeczka fajnie płynie…. Więc nic dziwniejszego, że paniusia zapragnęła sesji zdjęciowej. A to na pochylonym pniu drzewa, a to tuż pod wodospadem na śliskich skałach. A, że na drugim brzegu rosły kolorowe kwiatki więc bez zaskoczenia domyślamy się, że wcześniej czy później pstrokacizna przyciągnie wzrok modelki. I jakże. Nie trzeba było długo czekać. Ale tak jak szybko zeszła nad brzeg by sie ustawić do zdjęcia tak jeszcze szybciej wróciła z krzykiem. Się okazało, że pajączki wielkości pięści dziecka postanowiły tam zapolować…. Obśmiałem się jak norka.
Świecąca Laguna 2013-05-06
Naszym ostatnim wypadem poza luksusowe mury resortu była rzecz niezwykła. Przeczytałem o tym w internecie przygotowując się do urlopu. Nasz reprezentant nawet słowem się nie zająknął o możliwości wybrania się tam. I w sumie trochę się zdziwił gdy spytaliśmy o to. "Świecące wody", bo tam się wybraliśmy, są moim skromnym zdaniem jednym z najciekawszych miejsc jakie odwiedziłem w swoich dotychczasowych podróżach. Po zapadnięciu zmroku powsadzano nas na łodzie i rozpłynęliśmy się po całej lagunie. W pewnym momencie nasza łódka zatrzymała się i chętni mogli się iść kąpać w ciepłych wodach zatoki. I dopiero wtedy zobaczyliśmy całą niezwykłość tego miejsca. Spokojna dotąd woda zatoki poruszona ciałami kąpiących się zaczęła świecić. Ten niesamowity efekt woda bierze z żyjących "żelowych żyjątek", które jeśli dzień jest słoneczny magazynują światło słoneczne a w nocy pod wpływem ruchu zaczynają się jarzyć. Takich miejsc na świecie jest ponoć tylko trzy. Tu na Jamajce w Puerto Rico oraz gdzieś w Indonezji. Gdy wszyscy powrócili do łodzi światła pogasły i chwilę unosiliśmy się w całkowitych ciemnościach. Znienacka tu i ówdzie pojawiały się smugi światła. Przewodnik wyjaśnił nam, że to przepływające ryby, które od czasu do czasu wypływają na powierzchnię. Niestety fenomen wód podziwiać można jedynie w bardzo słoneczne dni oraz w deszczowe. W nocy po pochmurnym dniu wody będą się jarzyć na granicy widzialności.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Gratuluje wspaniałej podróży na Karaiby:) Jutro wrócę doczytać i obejrzeć.
-
Dziekuje za podróż na wyspe Boba
-
Nie byłem na Jamajce - ale Kuba wydaje się tutaj nie do pobicia. Kingston pewnie bym zobaczył jeśli byłaby na to szansa ...
-
Racja. Moze gdyby mi sie udalo jednak dotrzec do Kingston to byloby inaczej?
-
Masz rację miejsce na pewno ma swój urok ale ... chyba są "w okolicy" ładniejsze i ciekawsze (np. Kuba). Chyba jednak nie za dużo udało Ci się tym razem zwiedzić - na mnie największe wrażenie zrobiły widoki w trakcie spływu w którym wziąłeś udział...
Ja pływałem z delfinami na Dominikanie - jak dla mnie była to jednak przyjemność nie do końca warta swojej wysokiej ceny. -
W czasach gdy radio codziennie nadawało "Słońce Jamajki " ,wyspa była obiektem westchnień, ale nierealnym.Dziś radio zapomniało o tym przeboju,ale za to wyspa jest o wiele bliżej od Polski.Pozdrawiam