2013-04-26 - 2013-05-06

Podróż Jamajka

Typ: Blog z podróży
Po przydługawym oczekiwaniu w końcu doczekaliśmy się upragnionych wakacji. I choć Jamajkę wybraliśmy w myśl zasady "lepszy ćwirek w klatce niż koliber na dachu", to i tak na samą myśl o stołeczkach w basenie tuż przed drink-dajnią dostawaliśmy lekkich dreszczy niecierpliwości. Lot jak łatwo się domyśleć ani krótki ani przyjemny nie był. Ale dał się przeżyć skoro skrzętnie klikam na klawiaturki niniejsze wspominki. Do hotelu docieramy grubo spóźnieni, bo jakaś niezguła zapomniała głównego bagażu…..nie to nie był nasz bagaż, he he. Co w sumie i tak obróciło się na naszą korzyść bo zobaczyliśmy nasz ośrodek przepięknie oświetlony. Z samego rana tradycyjna rundka  co i gdzie i za ile. A na sam początek wykupienie kursu nurkowania. Jamajka robi na mnie specyficzne wrażenie. Z jednej strony bardzo mi się tu podoba, a z drugiej jest tu coś, co sprawia, że żałuję przylotu tutaj. Choć może w znacznej mierze jest to wina tego, że nudzę się jak mops? Prawda jest taka, że nie ma du zbyt dużo rzeczy do zobaczenia. Z dosyć skromnej oferty wybraliśmy kolonialne Kingston, zachód słońca w słynnej Rick's Caffe, świecącą lagunę oraz wodospady na rzece Dunn. No i jako tę przysłowiową wisienkę na torcie kurs nurkowania, który z wielu względów okazał się być porażką, ale o tym później.  Mamuń jako kobicina światowa, pasjami oddająca się swojemu konikowi- zakupom od samego przylotu jak zacięta płyta pytała "kiedy idziemy na zakupy?". Tak więc ulegając mocy daleko wyższej niż nasza jako pierwszą wycieczkę wybraliśmy Rick's Caffe, a to dlatego, że połączone to było z kilkugodzinnymi zakupami w trzech różnych centrach handlowych…. Jakże nisko upadlim. Negril jeszcze kilkadziesiąt lat temu był senną rybacką wioską. Dopiero w latach 70-tych zeszłego wieku hipisi odkryli dziewicze plaże i piękne zatoczki z lazurowym morzem. Na fali rosnącej popularności miejsca, na szczycie skarpy (nieco oddalonej od ówczesnej osady) otwarto słynne Caffe, które szybko z Mekki hipisów stało się snobistycznym przybytkiem dla zblazowanych Amerykanów, którzy tłumnie przybywają tu by bawić się legalnie i mniej legalnie, a potem po pijaku, czekając na autentycznie spektakularny zachód słońca, skakać ze szczytu klifu do morza. Zresztą czy ktoś pali czy nie, to i tak opali się unoszonymi się wszędzie kłębami słodkawego dymu. Miejsce poza tym, że słynie jako jeden z najbardziej odjazdowych barów na świecie (phi!) słynie także jako doskonałe miejsce do podziwiania zachodów słońca. I choć zachód był faktycznie niesamowity, to cała magia momentu umyka przez setkę upalonych i opitych turystów tłoczących się na tarasie. Samo czekanie również do najprzyjemniejszych nie należało. Wszystkie miejsca siedzące przy stolikach zarezerwowane były dla "klientów" restauracji. Co więcej obsługa zwyczajnie przegoni cię z nich jeśli za długo przysiadłeś by choć na chwilę schronić się w cieniu. A że moje pierniki już szybko się męczą, więc trochę czuliśmy się przeganiani z kąta w kąt. W końcu zajęliśmy jeden stolik zamówiliśmy piwa (bo w jak się okazało w Caffe nie było kawy) i tak doczekaliśmy do zachodu. Niestety w tej samej minucie gdy słońce schowało się za horyzontem zaczął się exodus. Jak po sznurki podjeżdżały taksówki jedna za drugą by zebrać towarzycho i porozwozić po hotelach…. A przecież najpiękniejsze kolory zachodu są w zasadzie po zachodzie….a nie w trakcie. Ale co ja będę im tłumaczył? 
  • Img 0513
  • Img 0533
  • Img 0546
  • Img 0569
  • Img 0577
  • Img 0592
  • Img 0596
  • Img 0609
  • Img 0626
  • Img 0695
  • Img 0696
  • Img 0697
  • Img 0699
  • Img 0710
  • Img 0714
  • Img 0720
  • Img 0793

Słyszałem wiele opinii o pokazach delfinów oraz możliwości pływania z nimi. Większość z nich opiewało je jako przygodę życia. I mogę się z tym zgodzić. Dodam do tego, że jest to jeszcze niezła komedia, a w szczególności gdy mamuń jest w wodzie. Musze przyznać, że nawet ona przezwyciężyła strach i bawiła się jak dziecko. Mamuń pływa. Ale w basenie albo na płyciźnie i gdy wie, że ma grunt i uczepiona jest moich lub ojca gaci. Trochę się martwiliśmy jak sobie poradzi. Bądź co bądź było tam dość głęboko. Ale wszyscy mieliśmy kapoki. Jeden z instruktorów czy opiekunów ciągle z nią pływał i wszystko okazało się być łatwe , lekkie i przyjemne.Najpierw dwa delfiny przepłynęły pod naszymi wyciągniętymi rękoma byśmy mogli je poszmyrać je tu i ówdzie. Potem mieliśmy sesję zdjęciową z całującymi nas delfinami. A potem już była dzika jazda bez trzymanki. Byliśmy ciągani (pojedynczo) przez delfiny po całej lagunie, wypychani za stopy z wody, tak, że wyglądało jakbyśmy pruli wodę samymi stopami. Fajnie było! Ich wiecznie uśmiechnięte pyszczki każdego wprawią w zachwyt i dobry humor. Pełnie szczęścia niestety zmąciły fotki i film. W trakcie harców w wodzie robiono nam zdjęcia i kręcono film. Po powrocie do hotelu, wieczorkiem, przed kolacją zrobiliśmy sobie mały seans filmowy. Nasze szczęście nie trwało długo. Wyglądało to tak jakby osoba, która robiła fotki i kręciła film w ogóle nie patrzyła co robi. Pomijam już fakt, że sprzęt którym to robiono był nieco prehistoryczny. Podam Wam kilka przykładów. Gdy delfiny wypchnęły ojca to na filmie widać było tylko szmat wody i w prawym górnym rogu od czasu do czasu przemknęły jego nogi. Gdy jeden z delfinów podpłynął by dać "buzi" mamuniowi to zobaczyliśmy jedynie jej biust i wodę. Od czasu do czasu udało się jej wtrynić w kadr kawałek łokcia. I za to wszystko zapłaciliśmy 100$, co może nie jest kwotą powalającą na nogi, ale z drugiej strony piechotą też nie chodzi. Poza tym zupełnie nie o pieniądze w tym wszystkim chodzi tylko o zrujnowaną niepowtarzalną pamiątkę. Tym bardziej, że nie wolno było robić własnych fotek. W sumie to się nie dziwię. Bo gdybym robił własne, to w życiu nie kupiłbym tego badziewia.

  • 3 way dg
  • Big mitch
  • Bird man
  • Dscf0691
  • Dscf4207
  • Img 0864

Wielokrotnie już powtarzałem, że jesteśmy wczasowiczami o ciągotkach kulturowo-historycznych. Nic więc dziwnego, że chcieliśmy pojechać do Kingston i Spanish Town by zobaczyć kolonialną przeszłość wyspy, by zwiedzić muzeum Boba. Niestety z całego resortu tylko ja i Orszulka się zgłosiliśmy. Reszta towarzystwa zbyt przyklejona do leżaków oraz barów była. A co tam, po co coś zobaczyć? Po co zwiedzić cokolwiek poza pobliskimi klubami? Po co? Jak tu darmowe picie i jedzonko serwują 24h? Nie pierwszy już raz przekonuję się, że zarówno Anglicy jak Amerykanie w gruncie rzeczy nie są ciekawi świata. Wycieczka została odwołana z powodu niewystarczającej obsady. By wyjazd się udał min 4 osoby powinny się zgłosić. Moje pierniki stwierdziły, że jeśli muszą to pojadą, ale długa podróż w upale, w małym samochodziku. Nie miałem sumienia ich ciągnąć. Tak więc koniec końców nie zwiedziłem stolicy. Tak sobie myślę, że podobną przygodę miałem na Dominikanie…..Czyżby coś było z tymi Karaibami?

 

 

W związku z tym przełożyliśmy wyjazd do wodospadów by mieć ostatnie dni na odpoczynek i błogie lenistwo. I jak się okazało wycieczka okazała się strzałem w dziesiątkę. Po krótkiej, około godzinnej jeździe szosą ciągnącą się wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża Jamajki dotarliśmy do dość niepozornego miejsca. Tak pośrodku niczego. Znaleźliśmy się pośrodku prawdziwego lasu deszczowego. Otaczająca nas zieleń nieomal kapała. Było chłodniej niż na wybrzeżu. Aby dopełnić me szczęście powsadzano nam na łby kapoki i parami puszczono na rozklekotane bambusowe tratwy, którymi mieliśmy spłynąć leniwą tropikalną rzeką. Stoję ci ja nabrzeżu, patrzę jak kolejne pary "wskakują" na tratwy i płyną. Wszystko się kiwa. Myślę, nie ma bata nie wsiądę. Tym bardziej, że wodoszczelny aparat zostawiłem w sejfie, a przy sobie miałem moje ostatnie cudeńko. mowy nie było bym naraził mojego pieszczoszka na kąpiel nawet w tak uroczej i leniwej rzeczce. Kolejka nieubłaganie się zbliża. U mnie burza w mózgu "co robić?". Z jednej strony aż mi się tyłek sam trzęsie by się walnąć na tratwę a z drugiej aż mnie cofa na samą myśl o pieszczochu. Nasza "opiekunka" chyba się skapnęła o co chodzi bo mówi, że spokojnie możemy płynąć z aparatem, rzeka ma mieć kilka stóp głębokości, gdzieniegdzie tylko głębiej, ale nie ma szybkiego nurtu, nie ma niebezpieczeństw, więc spokojnie możemy wziąć pieszczocha na przejażdżkę. Jak można to można. 

 

 

W kapoku było niemiłosiernie gorąco i niewygodnie. Więc go ściągnąłem i podłożyłem sobie pod nogi. Siedzieliśmy na miękkich poduchach z tyłkami gdzieś na poziomie wody. Jest cudnie. Zielone wody rzeki leniwie, bardzo leniwie serpentyną ciągną się pomiędzy lasem deszczowym. Wszędzie dookoła słychać trele niewidocznych ptaków. Co chwila owiewa nas chłodny wiatr. Nic, tylko relaksować się i cieszyć się każdą minutą. Gdzieniegdzie woda była tak płytka, że wydawało się, że tratwa w każdej chwili zacznie trzeć o kamieniste dno. Po obu stronach rzeki ściany zielonych pnączy. Nad wodą egzotyczne rośliny zwane ze względu na wielkość oraz kształt liści "słoniowymi uszami".

 

 

Nie wiem czy to moje szczęście, czy tak już mam ale nigdy nie ma lekko. Na Jamajkę wybrałem się nie tylko z pienikami ale również z Orszulką. A że jest to dziewczę o ułańskiej wręcz fantazyji i szczęściu (lub pechu)- to akurat zależy od opowiadającego i własnej interpretacji. Więc i tym razem bez przygód się nie obeszło. Płyniemy sobie, rozkoszując się egzotyczną przyrodą i ciszą gdy za zakrętem na brzegu ukazał się miejscowy "handlarz pamiątek". Już go prawie minęliśmy. Już byliśmy prawie bezpieczni. Aż tu ci on niespodziewanie czymś rzuca w Orszulkę i woła, że to dla pięknej pani. A jak z kobitkami jest wszyscy wiemy. Kupił ją bez reszty komplimentem i do tego jeszcze prezentem, którym okazała się być całkiem zmyślna miniaturka naszej tratwy. Nie bardzo co prawda wiem po co ona jej miała być? By się bawić w domu w wannie? Mniejsza. Fajne ci to było i w dodatku darmo. Orszulka tak się rozochociła, że postanowiła coś za nią dać naszemu flisakowi, by ten przekazał to naszemu "sprzedawcy". O kobieca naiwności. Dobrze tego jeszcze ze mną nie zdążyła przedyskutować gdy  spostrzegliśmy jak sprzedawca za nami na rowerku brzegiem dybie. Dwa razy nawet nie mrygnęliśmy gdy już był przy naszej tratwie i wyceniwszy swe rękodzieło na 5$ czekał na zapłatę. Tak tym Orszulkę rozbawił, że dała mu je. Po pewnym czasie nasz flisak również postanowił coś na nas zarobić. Minąwszy rosnące nad brzegiem drzewo z owocami jak kokosy zaczął tyradę jak to w deszczowe dni flisacy wybierają się w góry by zbierać te owoce by potem z ich łupin wykonywać różniaste przedmioty. Nam dostały się przepięknie cyzelowane ni to puchary ni to wazony. Drogie ci to było, ale przynajmniej mamy pewność, że to autentyczne a nie "made in china". 

  • Img 1053
  • Img 1058
  • Img 1060
  • Img 1063
  • Img 1065
  • Img 1074
  • Img 1076
  • Img 1081
  • Img 1086
  • Img 1090
  • Img 1092
  • Img 1095

Kolejnym przystankiem na naszej dzisiejszej trasie był Park Kolumba. Zawieszony nad cichą zatoczką tuż przy głównej "autostradzie". Jak się okazało było to Zatoka Odkrycia- Discovery Bay. Nazwę zawdzięcza temu, że to właśnie tutaj Kolumb przybił do brzegu nowo odkrytego lądu. W parku porozstawiane były różne dziwaczne przedmioty i machiny związane z historią Jamajki. Między innymi była przedpotopowa parowa ciuchcia, która woziła bele trzciny na miejscowej plantacji. Była gigantyczna waga do ważenia bel trzciny, była zmyślna machina do schładzania wody. Wszystko pokazywał nam miejscowy rozkoszny staruszek, który (było to widać) robił to raczej z miłości do historii niż z chęci zarobku na turystach. Oczywiście na koniec trzeba było zostawić jakiś napiwek, ale i tak warto było. 

  • Img 1114

Jako, że było już całkiem późno więc po szybkim obiedzie w burger kingu udaliśmy się do kulminacyjnego punktu naszej wycieczki. Zabawa zapowiadała się przednia. Wodospady (nazwa nieco na wyrost śmiem twierdzić) można było doświadczyć w dwojaki sposób. Można albo kulturalnie brzegiem gdzie przygotowana była specjalna drużka i platformy ze stolikami skąd można było podziwiać to miniaturowe cudo natury. Drugim sposobem było zejście do samej plaży gdzie rzeka wpadała do morza i wbrew nurtowi wspinać się po kaskadach i śliskich kamlotach. Muszę przyznać, że patrząc na odważnych, którzy zdecydowali się na ten sposób dostania się na górę, wydawało się być niezłą zabawą. Same wodospady przypominają mi te w chorwackiej Krze. Tyle, że tutaj rzeczka była dosyć wąska, ukryta pośród deszczowego lasu. A kaskady i baseny nie tak duże. 

 

 

Czy ja już wspomniałem, że Orszulka to indywiduum specjalistyczne? W rodzinnych annałach słynie z niezliczonych przygód. Jeśli na murku będzie jedno tylko miejsce z ostami to możemy być więcej niż pewni, że Orszulka wybierze to właśnie miejsce by przysiąść i odpocząć. Spacer płycizną? (woda po kostki), czemu nie. Orszulka ni z tego ni z owego fika koziołka. Nic więc dziwnego, że traktowana jest nieco jak porcelanowy bibelot z babcinej etażerki. Wracając do tematu, jako że pogoda była cudna, wszędzie zielono, pełno najdziwniejszych kwiatów i odgłosów, rzeczka fajnie płynie…. Więc nic dziwniejszego, że paniusia zapragnęła sesji zdjęciowej. A to na pochylonym pniu drzewa, a to tuż pod wodospadem na śliskich skałach. A, że na drugim brzegu rosły kolorowe kwiatki więc bez zaskoczenia domyślamy się, że wcześniej czy później pstrokacizna przyciągnie wzrok modelki. I jakże. Nie trzeba było długo czekać. Ale tak jak szybko zeszła nad brzeg by sie ustawić do zdjęcia tak jeszcze szybciej wróciła z krzykiem. Się okazało, że pajączki wielkości pięści dziecka postanowiły tam zapolować…. Obśmiałem się jak norka. 

  • Img 1123
  • Img 1124
  • Img 1138
  • Img 1159
  • Img 1182
  • Img 1185

Naszym ostatnim wypadem poza luksusowe mury resortu była rzecz niezwykła. Przeczytałem o tym w internecie przygotowując się do urlopu. Nasz reprezentant nawet słowem się nie zająknął o możliwości wybrania się tam. I w sumie trochę się zdziwił gdy spytaliśmy o to. "Świecące wody", bo tam się wybraliśmy, są moim skromnym zdaniem jednym z najciekawszych miejsc jakie odwiedziłem w swoich dotychczasowych podróżach. Po zapadnięciu zmroku powsadzano nas na łodzie i rozpłynęliśmy się po całej lagunie. W pewnym momencie nasza łódka zatrzymała się i chętni mogli się iść kąpać w ciepłych wodach zatoki. I dopiero wtedy zobaczyliśmy całą niezwykłość tego miejsca. Spokojna dotąd woda zatoki poruszona ciałami kąpiących się zaczęła świecić. Ten niesamowity efekt woda bierze z żyjących "żelowych żyjątek", które jeśli dzień jest słoneczny magazynują światło słoneczne a w nocy pod wpływem ruchu zaczynają się jarzyć. Takich miejsc na świecie jest ponoć tylko trzy. Tu na Jamajce w Puerto Rico oraz gdzieś w Indonezji. Gdy wszyscy powrócili do łodzi światła pogasły i chwilę unosiliśmy się w całkowitych ciemnościach. Znienacka tu i ówdzie pojawiały się smugi światła. Przewodnik wyjaśnił nam, że to przepływające ryby, które od czasu do czasu wypływają na powierzchnię. Niestety fenomen wód podziwiać można jedynie w bardzo słoneczne dni oraz w deszczowe. W nocy po pochmurnym dniu wody będą się jarzyć na granicy widzialności. 

  • Img 1272
  • Img 1288
  • Img 1294

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. adaola
    adaola (05.06.2013 21:00) +1
    Gratuluje wspaniałej podróży na Karaiby:) Jutro wrócę doczytać i obejrzeć.
  2. kahlan77
    kahlan77 (05.06.2013 16:01) +1
    Dziekuje za podróż na wyspe Boba
  3. adamp54
    adamp54 (05.06.2013 15:35) +1
    Nie byłem na Jamajce - ale Kuba wydaje się tutaj nie do pobicia. Kingston pewnie bym zobaczył jeśli byłaby na to szansa ...
  4. syrokomla8
    syrokomla8 (05.06.2013 15:33) +1
    Racja. Moze gdyby mi sie udalo jednak dotrzec do Kingston to byloby inaczej?
  5. adamp54
    adamp54 (05.06.2013 14:30) +1
    Masz rację miejsce na pewno ma swój urok ale ... chyba są "w okolicy" ładniejsze i ciekawsze (np. Kuba). Chyba jednak nie za dużo udało Ci się tym razem zwiedzić - na mnie największe wrażenie zrobiły widoki w trakcie spływu w którym wziąłeś udział...

    Ja pływałem z delfinami na Dominikanie - jak dla mnie była to jednak przyjemność nie do końca warta swojej wysokiej ceny.
  6. przedpole
    przedpole (04.06.2013 18:19) +3
    W czasach gdy radio codziennie nadawało "Słońce Jamajki " ,wyspa była obiektem westchnień, ale nierealnym.Dziś radio zapomniało o tym przeboju,ale za to wyspa jest o wiele bliżej od Polski.Pozdrawiam