Niedzielę spędzę w Palermo, będzie to z pewnością spokony dzień.
========================================================
I tak właśnie było. Większość dnia łaziłam odwiedzając znajome miejsca. Szykowałam się na wieczorne święto Rozalii, słyszałam, że miała tam być parada wozów sycylijskich, bardzo się na to nastawiałam. Wcześniej oczywiście zdarłam nogi zaglądając do różnych dzielnic, w tym ubogiej, ale ciekawej La Kalsa.
Wieczorem wybrałam się przed Katedrę, mijając świąteczny tłum, szczególnie od Quattro Canti. Po drodze minęła mnie dziarsko grająca orkiestra, miałam nadzieję na więcej takich pokazów.
Przed katedrą już rano przyglądałam się strojnemu wozowi, przygotowanemu na tę okazję. Myślałam, że teraz będzie w niej siedzieć orkiestra, ale jakoś nic takiego się nie działo. Na balkonie katedry śpiewał, a raczej odbywał próbę chór.
Uroczystość miała się zacząć o 20. O 21 speaker powiedział, że jeszcze z pół godziny... Przyglądałam się ludziom, ale stanie w tłumie w sumie mało było ciekawe. Później, w miarę zapadania zmroku, oczy przykuwała iluminacja, zmieniające się światła i świetlne pokazy na murach katedry.
W końcu zaczęła się uroczystość, jednak nie było to to, na co czekałam. Śpiewał chór, potem śpiewali soliści... Koło 22.30 opuściłam plac, poszłam powoli ulicą Vittorio Emanuele, przyglądając się ludziom. Kupiłam lody, siadłam sobie na krawężniku, to mi się znacznie bardziej podobało.
Na Quattro Canti grała dziecięca orkiestra perkusyjna. W końcu ruszyłam do domu. Żal mi było sycyliskich malowanych wozów, ale nie wydaje mi się, żeby miały one przejechać ulicami. Nastawiałam się też na pokaz fajerwerków, ale do tego czasu z pewnością jeszcze wiele godzin, a ja po przyjściu do domu po prostu padłam spać. W nocy obudził mnie dźwięk sztucznych ogni, ale nie zmusiłam się niestety do tego, żeby wstać, i spojrzeć czy coś widać z mojego balkonu...