Podróż Patagonia - Dzień 8 – piątek 12/08/2011



2011-08-23

San Ignatio  Misioness – Corientes w prowicji Salta aż pod granicę z Boliwią

Dystans 1000 km

Wstajemy 6.30. Sami zaczynamy się zastanawiać czy ten urlop to nie cięższa praca niż na codzień w Polsce. Nie dosypiamy. Wciąż w drodze i wciąż do przodu. Wpadamy do łazienki. Tym razem pilnujemy klucza całą noc. O 9 już jesteśmy na terenie ruin misji. Indianie dopiero rozkładają swoje kramy i stoliki przy barach. Pewnie autokary przyjeżdżają później. Na ulicach dyżurują bose dzieci żebrzące o cokolwiek. O grosz, o cukierek, o długopis. Roberto daje kilka peso chłopcu który oferuje się przypilnować samochód na czas zwiedzania. Znane z Polski odruchy zadziałały. Tyle trzeba wiedzieć o zwyczajach swoich klientów, żeby prowadzić biznes.:) Wchodzimy do budynku wyglądającego jak stara plebania. Wewnątrz eksponaty z czasów nawracania Indian Guarani, bo to oni zamieszkują ten obszar. Potem wchodzimy na teren misji. Za budynkiem na planie prostokąta rozlokowane były po bokach czworaki dla Indian w  centrum w oddali brama kościoła i część zakonna, gdzie mieszkali braciszkowie. Zachowała się ozdobna brama kościelna z kolumnami i wizerunkami dwóch świętych. Dalej cele braciszków. Robimy zdjęcia ozdobnym murom, które jeszcze tu zostały. Przechodzimy po ogrodzie. Zamiast jabłoni znajduję drzewo pomarańczy. Ten owoc też nadaje się do kuszenia Roberto. Powoli opuszczamy ruiny. Przy wyjściu Czekają na nas dzieciaki z czymś dziwnym w rękach. Brązowy półpłaski twór brązowy i zimny, a z niego wyrasta stożek, który ma kształt szyszki i kwitnie na żółto. Co to jest nie mamy pojęcia. Kupujemy zostawiając maluchom pieniądze.

Wsiadamy do samochodu z mieszanymi uczuciami. Powinni wszystkich białych od razu utylizować, zaraz jak się pojawiali, żeby nie mieli szansy powrotu do swoich krajów i rozpowiadania głupot. Ze smutkiem ogląda się tą biedę wszechobecną w tej populacji. Większość bo około 90%  Indian wymarło z powodu chorób które przywieźli biali, a których szamanie nie potrafili leczyć. Resztkę dobili niewolniczą pracą. Teraz Indianie to najbiedniejsza warstwa społeczna. Wciąż istnieją rezerwaty Indian w Argentynie.

Wyjeżdżamy z miasta. Teraz kierunek Boliwia. Jak najdalej do granicy. Jak się uda mamy do przejechania jeszcze 520 km.

Jedziemy prawie do godziny 1. Zrobiliśmy łącznie 940 km. Roberto nie wykazuje zmęczenia, ale po raz pierwszy nasz rumak zaczął wyłączać Klimę, podczas kiedy silnik był bardziej nagrzany. Trochę to zaniepokoiło Roberta, ale przy mniejszej szybkości czyli 110 km wszystko wraca do normy.

Ponieważ okazało się, że do campingu najbliższego mamy 300 km, rozbijamy obóz w krzakach, trawie i kaktusach przy równoległej do szosy drodze w okolicach Laguny Yemy. Oj nici dzisiaj z kąpieli. W dodatku tabuny komarów krążą nad naszymi głowami. Malaron musi pójść w ruch.

Dzisiaj zakończyliśmy pierwszy etap wyprawy. Przejechane 2559 km przez La Platę, międzyrzecze i ostatnie Grand Chaco, którym jechaliśmy dzisiaj.

 

  • Dsc 1150
  • Dsc 1171
  • Dsc 1192
  • Dsc 1201
  • Dsc 1203
  • Dsc 1204
  • Dsc 1206
  • Dsc 1207
  • Dsc 1215
  • Dsc 1216
  • Dsc 1220
  • Dsc 1226
  • Dsc 1228