Podróż Patagonia - Dzień 6 – środa 10/08/2011



2011-08-23

Trasa: Region La Platta. Federacion - Laguna Iberia – San Ignacio Misiones

Dystans planowany 700 km.

 

Wstajemy o 6 rano. O 8 konie na start. Szybko organizujemy przestrzeń w samochodzie. Kuchnia i jadalnia będzie w szufladach i drzwiach w tyle samochodu. Sypialnia to miejsce od tylnich drzwi do siedzeń przednim i salon na przednich kanapach, gdzie zamiast telewizora znajdzie się centrum nawigacji i obserwacji. W tak zorganizowanej przestrzeni wyruszamy zobaczyć na własne oczy piękno Ameryki i porządek cywilizacyjny zaprowadzony przez białych na ziemiach Indian.

Nasz cel to Laguna Iberia gdzie mamy spojrzeć w oczy wiszącym na wodzie kajmanom i spotkać 20 centymetrowe żaby. A nóż któraś okaże się księżniczką spełniającą życzenia jak złota rybka. Potem w planie mamy miasto misjonarzy San Ignatio Misiones, gdzie Jezuici pokazywali Indianom z plemienia  Guarani czym jest chrześcijaństwo.

Wyjeżdżamy na trasę. Wreszcie możemy nasycić oczy krajobrazem pampy. Bezkresne  pastwiska. Mnóstwo tu pasących się krów na ogromnych połaciach ziemi. Urzekają nas swoją odmiennością budowy i umaszczenia. I tym, że są kudłate. Mają zmierzwione włosy jak prawdziwa sierść. Patrząc na nie mamy wizję jak Alex z Madagaskaru, który widział wszędzie w amoku głodu steki. My patrząc na nie widzimy Surasco czyli gruby płat mięsa z argentyńskiej krowy usmażony na grillu, uważany za tutejszy przysmak, ale którego jeszcze nie spróbowaliśmy wybierając wciąż mniej agresywne dania. Aż szkoda, bo gdyby krowie mogło się wymarzyć krowie niebo to mogłoby wyglądać ono właśnie tak. Mnóstwo trawy. Małe bagienne jeziorka dla ochłody i zażycia kąpieli w upalny dzień. Żadnych łańcuchów ograniczających swobodę konwersacji z sąsiadkami. Stół szwedzki do dyspozycji cały dzień.

 Tylko niepotrzebny ten dumny człowiek na koniu zwany gauczo ( najczęściej potomek osiedleńców z Hiszpanii), który co jakiś czas spędza stado do zagrody w celu przeglądu zasobów. Gauczo mieszka w estanci . Jest twardy i honorowy i zajmuje się głównie hodowlą. Ich niezłomną zasadą jest oferowanie pomocy nie oczekując niczego w zamian. Jeden z nich stał się nawet lokalnym świętym w tzw. Katolicyzmie ludowym. Są idealizowani przez Agrentyńczyków stanowiąc system wartości sam w sobie. Do posesji gauczo często posiadającej własną nazwę,  przez wielką bramę za którą znajduje się droga prowadząca do domu schowanego w odległej części posesji. Surowe warunki prawie stepowe oznaczają twarde życie. Ale mimo wszystko dziwi nas widok padłych przy drodze koni pozostawionych tam ot tak sobie, a na pastwiskach padłych krów na których żerują drapieżne ptaki.

Przejeżdżamy przez Laguna Iberia. Ścieżka prowadzi przez środek jeziora. Szukamy miejsca na dojazd do jeziora. Niestety. Okazuje się, że wszystko ogrodzone. Stajemy w krzakach w których na pewno było krowie pastwisko. Obiad skracamy do minimum. Zupka chińska to wszystko co w takich okolicznościach przyrody jesteśmy w stanie przełknąć. Aromat zupy zabija wszystkie okoliczne.

Spodziewaliśmy się spotkać  tu wiele zwierząt. Niestety spotkaliśmy tylko kapibary. Gryzoń podobny do nutrii tylko na wyższych nogach.  Cała rodzinka wyszła na drogę. Obfotografowane zostały przez wszystkich. Żab nie spotkaliśmy. Kajmanów też. Okazuje się, ze żeby zwiedzić rezerwat trzeba wynająć łódź i opłynąć jezioro. Niestety nie mamy tyle czasu. Z żalem opuszczamy rezerwat. Po drodze miląc drogę trafiamy na indiański cmentarz. Małe groby w kształcie chatek, ozdobione wstążkami, kwiatkami i wiatraczkami. Wszystko kolorowe i wesołe. Zdjęcia zrobione;)Nie tak dostojne jak u nas. Wreszcie trafiamy na właściwą drogę teraz do Jezuitów.

Jedziemy dalej pampą. Drogi pylą niemożliwie. Największą radość wywołuje w nas widok strusi i pasących się między stadami krów. Jak się okazuje to pan struś wyprowadza na spacer swój harem. Roberto z uznaniem liczy panie. Chyba 6. Ma facet krzepę. Jak pozostała część męska grupy pewnie marzy w skrytości o podobnym układzie. Jadąc wypatrujemy jeżdżących na koniach gauczo. Mamy szczęście. Na drodze trafiamy jednego pędzącego przed sobą 4 krowy i wiozący na koniu przewieszonego przed sobą cielaka. Jest młody, ciemne włosy, kapelusz. Krowy są trochę zdezorientowane  naszym pojawieniem, więc rozbiegają się w różne strony. Żeby je zagonić w jednym kierunku wykonuje przez naszym samochodem serię manewrów. Nagrane wszystko;) Ruszamy w dalszą drogę. Przy drodze w krzakach spotykamy guanako. Tutejszy rodzaj sarny. Robimy zdjęcia ptakom siedzącym dumnie na pniu drzewa. Argentyna na 340 gatunków ptaków. Jest co obserwować.

O godzinie 21 wjeżdżamy do San Ignacio Misjones. Okazuje się, że u Jezuitów nie ma miejsca. Decydujemy się jechać dalej. Pozostawienie samochodów na ulicy wśród tej biedoty, której domy pachną stęchlizną to spore ryzyko. Jedziemy na drugi camping. Po krótkich negocjacjach związanych z barkiem naszej zgody na pozostawienie samochodów na parkingu przed budynkiem wjeżdżamy na teren . Wynajmujemy jeden pokój aby w spokoju wszyscy mogli się wykąpać. W trakcie imprezy integracyjnej co chwilę znika ktoś aby wziąć prysznic. Między czasie okazuje się, że do naszego pokoju mają też klucz inni ludzie, którzy między czasie też biorą prysznic. Wpadamy na to kiedy robimy przerwę w naszej sztafecie ai pod prysznic wchodzi jakaś obca kobieta. Mimo to, wszystkim udało się umyć. Rano ktoś kradnie klucz z nasze skrytki. Z porannego mycia nici. Pewnie to był taki sposób na dodatkowy zarobek dla recepcjonisty.