Podejście do startu II
Już od rana jesteśmy gotowi do startu po samochody.Zgodnie z obietnicą firmy spedycyjnej dzisiaj już na pewno je odbierzemy. Co prawda pan uprzedza nas, że poniedziałek to dla urzędników pierwszy dzień na oswojenie się ponowne ze swoim biurkiem, ale nadzieje nasze są ogromne. O 8 rano jemy śniadanie. Zwalniamy pokoje i czekamy na wieści z portu. Wieści nie nadchodzą. Telefony milczą a my koczujemy w lobby w hotelu, bo pokoje zwolniliśmy o 10.Wraz z upływem czasu ulatniają się nasze nadzieje. Napięcie będące wynikiem zniecierpliwienia podgrzewało atmosferę. O 14 idziemy na obiad do naszej już sprawdzonej chińskiej knajpki, żeby zadowolić chociaż brzuchy. Przewidujący pan w recepcji informuje nas, że trzyma dla nas pokoje w razie gdyby start się nie odbył. Wykorzystujemy jego przezorność 2 godziny później, wracając do swoich pokoi w hotelu na jeszcze jedną noc. Przez ten czas udaje nam się uzupełnić wpisy w dziennikach i dodać kilka fotek. Przygotowujemy GPS i mapy.
Wieczorem pora rozluźnienia. Na stole ląduje znieczulacz wszystkich trosk scotch whisky w szklankach jakie kiedyś używane były do picia popularnej wody sodowej z saturatora na ulicy w Polsce. Tutaj były kubkami do płukania zębów.. Robert cierpiący na ból brzucha ratuje się jakimś tutejszym trunkiem smakującym jak wzmocnione spirytusem krople nasercowe. Ohyda, ale pomagają. Za godzinę idziemy do Burger Kinga na cholesterol w wersji XXL. Potem jeszcze krótki pożegnalny spacer po ulicy San Martin. Gdyby to miasto było przyjaźniejsze pewnie nie dokuczała by nam tak bardzo ta stanica. A tak nie można w pełni się nim cieszyć wciąż uważając na pobliskie wcale nie blade twarze.
O 21 wracamy do hotelu. Zmiana czasu wciąż trzyma nas w swoich szponach. Trzeba się wyspać. Jutro o 11 odbieramy samochody i wyjeżdżamy w trasę. Pierwsza dawka 700km.