Podróż Patagonia - Dzień 2 Buenos Aires ZOO



2011-08-08

Dzień  drugi , sobota 06/08/2011

 

   Wstajemy rano, jeżeli godzinę 9 można tak nazwać. Śniadanko kontynentalne i w drogę. Jedziemy metrem, niezapomniane chwile, brud , smród i ubustwo. Dobrze że to tylko 7 przystanków. Następny etap tej wyprawy pokonujemy autobusem. Jedzimy około godziny , podziwiająć okolicę. Dobrze że mieszkamy w Polsce, chyba przyzwyczailiśmy się do innego życia i widoków za oknem. Docieramy na miejsce razem z piękną pogodą.

   Wchodzimy do Temaiken zoo. Organizacja ogrodu zupełnie inna niż w tych które znamy. Zwierzęta wylegują się lub spacerują na dużych wybiegach, bez żadnych krat i drutów kolczastych, odgrodzone od zwiedzających jedynie niewielką fosą i płotem z bali do wysokości około 1,5 metra. Na początek witają nas różowe flemigi, bajecznie wyglądają na tle błękitnej wody. Druga stacja to też ptaszki, takie, takie tam małeństwa, .......he,he wielkie pelikany, kilka pięknych sztuk. Mamy szczęście jeden akurat zabrał się za jedzenie, super widok. Po tej uczcie wrażeń idziemy dalej. Wybieg antylop imponujący, leżą leniwie i wcinają poranne sianko. Kilkanście metrów dalej cieszymy się ,że jest głęboka fosa , dwa olbrzymie tygrysy wylegują się leniwie. Dobrze że są po obiedzie. Po tych mrożących krew w żyłach chwilach wchodzimy do wielkiej sztucznej groty. Spokojnie nie było żadnych smoków, to tylko jedno wielkie akwarium. Chodzimy około godziny podziwiając różne gatunki ryb, od małych, maluśienikich po wielkie rekiny, oczywiście za szkłem. Teraz jest czas na krótki lunch, nic wielkiego hoddoog i piwko . Najedzeni idziemy dalej. Wchodzimy w królestwo ptaków małych i średnich ale bardzo ruchliwych. Nasz zachwyt budzą tukany kolorowe i dumne, jak na życzenie wykonujące loty nad naszymi głowami. Mnóstwo rodzimych papug jak zwykle głośnych i domagających się uwagi. Ibisy i jakieś duże czarne bocianowate ptaki z pomarańczowymi głowami pozujące chętnie do zdjęć z turystami. Potem odwiedzamy wybieg z małpami. Piękny i okazały z plątaniną gałęzi i sznurów, ale niestetyty pusty. Ciekawe gdzie się podziały. Szukamy, ale sukcesu brak.

Z niecerpilowścią szukamy natomiast króla Juliana. Robert nie może doczekać się już spotkania ze swoim idolem oko w oko. Idol jak prawdziwa gwiazda urzęduje wśród ptactwa patagonskiej laguny na wyspie dumnie krocząc z zadartym ogonem. Robert jest zadowolony. Foty zrobione. Idziemy dalej w poszukiwaniu bohaterów Madagaskaru. Tuż obok na wybiegu leży ogromny hipopotam. Mieliśmy nadzieję spotkać tam stadko, ale jak widać ogromny Moto Moto musi wystarczyć. Patrzymy na jego zrelaksowaną minę. Właściwie nas to nie dziwi, bo mając tak relaksującą i spokojną muzykę płynacą delikatnie z głoników sami chętnie położylibyśmy się obok.

Wogóle muzyka towarzyszyła nam w całym zoo, w każdej części inna. Fajny pomysł.

Mimo starań nie znaleźliśmy Melmana, co nas badzo zmartwiło. Widocznie razem z Glorią i Aleksem kręcą nowe odcinki.

Trochę zmęczeni powoli idziemy do wyjścia. Po drodze jeszcze kolejne ptaszarnie grupujące ptaki wg kontynentów. Afryka spalona słoncem z rudą ziemią, euroazja z naszymi rodzimymi gęsiami i bocianami. Trafiliśmy super słoneczną pogodę. Wracamy opaleni. Zoo jak prawdziwy park rodzinny dał nam również zaobserwować tutejsze rodziny. W dużej części mające po 3-4 dzieci. Jedynaki to bardzo nieliczne wyjątki.

Zmęczeni z przyjemnością wsiadamy do autobusu. Ostani raz w zoo byliśmy wiele lat temu i teraz była to przyjemna powtórka. W metrze mamy próbkę argentyńskiej ulicy. Taktyczny tłok przy wyjsciu i nasza koleżanka zostaje bez telefony, który ukradł pan wcześniej ustępujący nam miejsca. Wiedzieliśmy, że trzeba uważać, ale trudno jest się ustrzec profesjonalistów.

Idziemy na kolację do pobliskiej restauracji koło hotelu. Pizza okazuje się grubym plackiem z mnóstweom smarzonej cebuli, a spagetti z beszamelem rozgotowanymi kluskami z mlekiem i pieczarkami. Ohyda. Tak naprawdę, najlepiej jest tu jeść grilowane i pieczone mieso tzw.horizo z argentyńskiego wołu. Na szczęcie jako starter podają zawsze bagietki  i masło, więc głodnym się nie wyjdzie.

Patrząc natomiast na to jak tłusto jedzą tubylcy, nie dziwimy się, że nadwaga jest tu powszechna. Następnym razem zamówimy rybę talugę z grila. Będzie bezpieczniej.

Po drodze do hotelu podziwiamy tańczone na ulicy prawdziwe argentyńskie tango. Uwieczniliśmy na kamerze. Będzie co ćwiczyć wg najlepszych wzorców już w Polsce.

Podziwiamy na chodznikach rękodzieło etmiczne wyprodukowane przez tutejszych artystów i handlarzy sprzedających chińskie szmatki. Dotarli i tu.

Zmęczeni idziemy spać. Jurto wypływamy promem do Montevideo- stolicy Urugwaju.  

  • Dsc 0109
  • Dsc 0119
  • Dsc 0120
  • Dsc 0157
  • Dsc 0208
  • Dsc 0223
  • Dsc 0230
  • Dsc 0283
  • Dsc 0301
  • Dsc 0309
  • Dsc 0315