Podróż Patagonia - Dzień 26 – środa 31/08/2011



2011-09-09

Rio Grande- Ushuaia

Dystans: 240 km

Z Rio Grande będziemy pamiętać na pewno recepcjonistę;) Uśmiech

Teraz pędzimy do Ushuai. Po drodze mamy jeszcze chęć podjechać nad widokowe  jezioro Lago Escondido. Tam trasa offroadowa ma nam dostarczyć dodatkowych atrakcji. Po drodze na posterunku policjant pyta czy mamy łańcuchy na koła. Zapowiada się ciekawie. Śniegu na drodze nie ma. Ośnieżone górskie szczyty w oddali zobaczymy.

Dojeżdżamy do miejsca zjazdu nad jezioro. Leśna droga pokryta szczelnie śniegiem. Lekko zadzierająca się w górę. Chwila namysłu i jazda. Roberto już dostaje swojego „śwunga”. Gaz i tylko tylni napęd dokańczają dzieła. Samochód pnie się w górę wykonując zarzuty biodrami jak tancerka. Zakręty, podjazdy, trawersy, wszystkie atrakcje zapewnione.  Oczywiście jak zawsze pierwsi w przeszkodach offroadowych wpadamy na kamienisty brzeg jeziora. Teraz Roberto z lubością czeka na resztę. Dumny z wyższości Patrola nad Toyotą rozkoszuje się widokiem i robi zdjęcia. W głowie układa już oczywiście kolejne występy w drodze powrotnej, bo podjazdy były strome, ale zjazdy są dopiero zabawą. Na wniosek jednak swojego pilota włącza w drodze wielkiej łaski z drodze powrotnej napęd 4X4. I tak jest ciekawie;)

Żeby ochłonąć po emocjach robimy nad łagodniejszym brzegiem z dobrym dojazdem piknik obiady. Chińska zupka nie wchodzi ani mnie ani Roberto. To ostatnia zupka z w tym sezonie na pewno. Potem kręta droga nad przepaściami ciągnąca się wzdłuż jeziora i jesteśmy w Ushuai. Brama miasta z ogromnymi napisami wita przybyszów. Są zdjęcia a nawet szampan.

Ukończyliśmy ostatni odcinek trasy. Na liczniku 11 400 km. Szkoda.

Dojeżdżamy do hotelu. Spędzimy w nim 3 noce.

Po południu ustalamy plan na jutro. Muzea, statek, stancja, lodowiec, narty  ? Ze względu na pochmurną pogodę i brak możliwości robienia zdjęć padło na zwiedzanie muzeum więziennego. Dziwne. To jedyne muzeum w Ushuai do którego chętnie chcą pójść wszyscy nasi faceci J.

Wieczorem kolacja w najstarszej restauracji opisywanej w przewodniku National Geografic czyli w Tia Elvira. Ogromny krab królewski straszy na ścianie pośród zdjęć Indian. Chyba chodziło o stworzenie charakteru patyny. Udało się średnio. Zamawiamy ja rybę melurozę – pycha. Roberto grillowane lomo. Najedzeni, powłócząc nogami wracamy do hotelu. Pod górę mamy siedem przecznic. Będzie gdzie spalić chociaż część kolacji.