Podróż Patagonia - Dzień 20 – czwartek 25/08/2011



2011-08-25

Trasa: Zapala – San Carlos de Bariloche

Dystans 500 km

Dzień zaczęliśmy na wolnych obrotach. Randka z mechanico radiatores o 8.30 spowolniła nasz start. Przedłużona doba hotelowa pozwoli mi jeszcze trochę popisać. W Chile było trzęsienie ziemi, my kompletnie o tym nie wiemy. Zdala od mediów życie płynie spokojniej.

Chłodnica jest gotowa o 11. Wyruszamy w trasę 11.30. Z powodu opóźnienia  będzie dzisiaj o jeden park mniej. Mieliśmy w nim podziwiać wiele gatunków ptactwa w tym cechę charakterystyczną, łabędzia czarno szyjnego. Trudno. Jakoś musimy przełknąć tę gorzką pigułę. Łyka ja z nami cała grupa. Tak to jest w zespołowych dyscyplinach sportu. Jedziemy, więc monotonną pampą. Kępiaste trawy, żółte, popielate jakby pokryte szronem. Mnóstwo bydła wyjada przysmaki z tej osobliwej łąki. Droga wiedzie też przez górki. Kolorowe, niebieskie, czerwone, ale to już nie robi na nas wrażenia. Nie po tylu niesamowitych widokach. W dodatku mamy pochmurny dzień i słonce jest za olbrzymimi chmurami. Wszystko jest bez energii, jakieś śpiące. Nawet zdjęć nie mam ochoty robić. Maestro mówi, ze to bez sensu i będę tylko zła, ze się napracuję a efekt będzie mierny. Robię więc tylko zdjęcia dokumentacyjne, żeby pamiętać czym różniły się poszczególne prowincje. Powoli zaczynają się ośnieżone szczyty Andów. Wszystko w tonacji biało-szaro –czarnej. Typowa zimowa szarówka widokowa jak u nas. Roberto ożywia się na widok tych gór. Instynkt narciarza bierze górę. Rozgląda się za wyciągami. Ale chętnych do jazdy na nartach nie ma wśród nas. Napotkane po drodze miejscowości coraz bardziej przypominają nasze Podhale. Chaty ze spadzistymi dachami. Drewniane szyldy na sklepach i restauracjach. Mnóstwo hoteli. Owce na pastwiskach. Widać kompletną zmianę charakteru regionu i kasę jaka tu jest zostawiana przez turystów.

 Jedziemy rutą 40. 230 km przed Bariloche skręcamy na drogę 234.Naszym celem jest Parku „siedmiu jezior” . Dojazd do parku prowadzi drogą między pastwiskami i małymi wioskami nawet złożonymi tylko z 4 domów. Zatrzymuje nas czarna owca karmiąca swoje jagnię na prawym pasie. Zdziwiona wstaje i schodzi z drogi. Dobrze, że zdążyliśmy się zatrzymać tą naszą kolumną;) Wreszcie dojeżdżamy. Drzewa z woalami z zielono- popielatych pnączy. Żółte roślinki wyglądające jak nasza jemioła opanowały mnóstwo drzew tworząc na nich duże kule. Największe wrażenie robią strzeliste pióropusze tutejszych paproci, rosnących nawet do 1,5 m. wysokości. Im wyżej jedziemy tym więcej pojawia się na drzewach i ziemi popielatego pyłu tworzącego wręcz miejscami dodatkową warstwę gleby. Erupcja wulkany w Chile około 3 tygodnie temu dała straszny efekt. Najpierw warstwa miała grubość 2-3 cm. Ale wjeżdżając wyżej okazuje się, że 10 cm to też możliwa grubość. Las zaczyna wyglądać jak z katastroficznego filmu. Smutny, szary jakby umierał stojąc. Brak liści na drzewach, a miejscami brak także gałęzi i sterczą same konary jak inwalidzkie kikuty. I pomyśleć, że to jest turystyczna perełka Argentyny. Dojeżdżamy do pierwszego jeziora. Niebieska wręcz lazurowa woda pogłębia efekt katastrofy i grozy jaka miała tu miejsce. Jak pięknie musiało tu być jak wszystko było zielone i nieskazitelnie czyste. Robimy zdjęcia, mimo iż kropi deszcz i chmury na niebie. Zatrzymujemy ten obraz – fotoreportaż z klęski. Jedziemy dalej nad kolejne jeziora. Nad jednym z nich na brzegu schronisko zasypane popiołem. Zamknięte. Jest w najpiękniejszym miejscu linii brzegowej jeziora. Samounicestwienie natury przez siebie samą. Żal. Długie lata będą potrzebne, żeby wszystko wróciło do dawnej świetności. Na drodze mijamy spychacze i robotników z łopatami zbierającymi pył z wierzchnich warstw ziemi, zbierając je w duże hałdy. Sezon w tym rejonie już trwa, ale może lato da się w części uratować dla turystów. Na zboczach gór ładne nowe domy i  mnóstwo hoteli. Klęską dla turystyki jest to co się stało. Przydałby się ulewny deszcz, żeby spłukać pył. Ale wtedy jeziora słynące z wędkarstwa muchowego umrą. Już pływa na nich spora warstwa błota unosząca się na powierzchni.

Zjeżdżamy w dół przez miejscowości przypominające austriackie i włoskie kurorty narciarskie. Mnóstwo tu luksusowych ośrodków z basenami i hotelami. Z zewnątrz bardzo dobry standard. Fotografuję tutejszego górala, który wita swoja postacią wjeżdżających turystów. Wszędzie na dachach domów samochodach warstwa pyłu. Dziwimy się, ze tego jeszcze nie posprzątali. Dojeżdżamy do Bariloche. Pierwsze wrażenie Krynica tylko nad jeziorem. Wcześniejsze miejscowości sprawiały zdecydowanie lepsze wrażenie .Bardziej zielone, kurortowe, klimatyczne, przytulne. Tutaj czuje się charakter miasta nie kurortu. Szukamy noclegu. Udaje nam się go zdobyć w bungalowach. Domek ma 3 pokoje, ciepłe i komfortowe. Damy radę odpocząć. Rzucamy rzeczy i idziemy do hotelu nieopodal na kolację. Straszne SA te posiłki o 21;) Chłopaki próbują jelenia z frytkami. Roberto i ja zamawiamy coś pod tytułem gigot w sosie curry. Dostajemy danie z zasmażanymi ziemniakami. Roberto zachwycony. Wreszcie jak u mamy( nie mylić z mamusią, bo to oznacza teściową). Dla mnie mięso jest twarde i żylaste. Ma dziwny posmak. Trochę jak mięso rosołowe. Staram się nie myśleć jakie zwierzę zjadam, bo na nic „ normalnego” to niestety nie wygląda. Notuję w telefonie nazwę po hiszpańsku CORDERO. Potem postaram się dotrzeć do prawdy jakie zwierze padło moją ofiarą. Sos super, chociaż wygląda na to, że kucharka poszła na skróty i podała jeden sos jako szafranowy i jako curry. Żeby zabić smak mięsa pozostający w ustach zjadam szarlotkę z lodami. Ciasto pyszne, delikatne, kruche. Lody tłuste i niemiłosiernie słodkie. Udaje się. Już nie czuje w ustach gigota. Roberto natomiast chwali, ze było to najlepsze mięso jakie tutaj jadł. Kończymy ucztę około 22. Na koniec wychodzi do nas kucharka. Cała ubrana na czarno. Na głowie czarna chustka. Duże okulary w ciemnych oprawach.  Kelnerka jest w podobnym nakryciu głowy. Śmiejemy się, ze to jakaś sekta. Hotelik i restauracja jest chyba własnością Holendrów. Nazywa się stary młyn lub wiatrak. Ikeowski , wiejski trochę styl urządzenia wnętrza w kolorze niebiesko- białym poduszki falbanki. Na korytarzu stoją narty gości. Roberto obrzuca je wzrokiem. W Europie już się na takich nie jeździ. Faktycznie jedne z nich przypominają mi moje stare narty sprzed 20 laty.

Idziemy spać. Zadowoleni, najedzeni. Trochę zaczynam tęsknic za domem, dziewczynami. Spoglądam na kalendarz. Jeszcze tydzień jazdy. Potem samolot do Buenos, Mardytu, Berlina i już dom. Do przejechania jeszcze około 3 tys. km.