Od czterech lat, czyli od czasu gdy corocznie wędrujemy latem przez Bieszczady każdy wyjazd musi zawierać nocne wejście. Nazwaliśmy to „kinem pod gwiazdami”.
Raz spektakl jest ciekawszy innym razem nieco mniej. Często oglądaliśmy spadające gwiazdy, które zupełnie inaczej wyglądają, gdy patrzymy na nie z połoniny. W nocy można spotkać wiele zwierząt. Widzieliśmy salamandry, ropuchy, lisy, nawet jelenie. Raz nawet koleżanka słyszała misia. Ale nikt jej nie uwierzył. Jednak najważniejsze to oczekiwanie. Docieramy na górę w nocy i od trzeciej mamy długometrażowy film. Najpierw niebo rozjaśnia się powoli i z jednej strony, później coraz gwałtowniej nabiera kolorów, od jasnej szarości do pomarańczy. I wreszcie wybucha słońce. A my najczęściej zmarznięci zaczynamy schodzić w poszukiwaniu aut i po kilku godzinach jesteśmy w domu. Naprawdę warto. W tym roku wyruszyliśmy z Ustrzyk Górnych, nad ranem byliśmy na Wielkiej Rawce. A na ósmą rano zeszliśmy na przełęcz Wyżniańską.
Muszę dodać, że na nocną wycieczkę trzeba iść albo dobrze znanym (za dnia) szlakiem, albo koniecznie z GPS. W nocy wszystko jest inne...