Kuala Lumpur (a właściwie Kel Ej) w przeciwieństwie do na wskroś przesiąkniętych historią Penangu,a zwłaszcza Malakki, nie szczyci się wiekową spuścizną historyczną i kulturową. Byłoby zresztą o to ciężko, skoro miasto liczy sobie raptem 1,5 wieku. Ekspedycja 87 chińskich górników założyła w 1857 roku w zbiegu rzek Klang i Gombak kopalnię cyny, w otoczeniu której ulokowano natępnie miasto Kuala Lumpur – dosłownie błotniste ujście rzeki. Dziś błotnistych śladów historii miasta szukać nie sposób. Bardziej znamiennym jest raczej zadzieranie głowy do góry i to bynajmniej nie dla zamanifestowania butnej i aroganckiej postawy. Kuala Lumpur niebywale rozrosło się do góry. To miasto wieżowców, szklanych drapaczy chmur, światłej myśli i nowoczesnych trendów architektonicznych. Samo Kuala Lumpur nie jest duże, spokojnie można je obejść z buta. Czasem wydaje się, że większym jest ku górze niż na szerokość. Nawet nie wiadomo kiedy opuszcza się dzielnicę chińską, dalej hinduską, by wreszcie wkroczyć w ścisłe centrum KL, sławne Golden Triangle.
Miałem sposobność być w malezyjskiej stolicy trzykrotnie w trakcie mojej włóczęgi po tym kraju. Pierwotne zafascynowanie miastem, wyrażające się podziwem dla jego nowoczesności, układu urbanizacyjnego, wrażenia ładu i porządku, poczęło wraz z każdą kolejną wizytą gasnąć i zanikać. Po pewnym czasie nowoczesność, cywilizacyjny modernizm miasta zaczyna przytłaczać, sprawiać że człowiek poczyna się w mieście dusić i pragnie jak najrychlej je opuścić. Zupełnie inaczej niż choćby w Bangkoku, który po początkowym szoku cywilizacyjnym z biegiem czasu zaczyna fascynować, wciągać, ukazując swą niezwykłą, pełną egzotyki, intrygującej pretensjonalności i sprzeczności, twarz.
Symbole miasta, swego czasu najwyższe na świecie, ośmiokątne wieże Petronas Tower (452 metry), owszem przyciagają oko, ale zaciekawienie im towarzyszące wynika bardziej z rozbrzmiałej ich sławy, niźli zachwytu nad ich architektoniczną kompozycją. Moja nonkonformistyczna postawa w stosunku do współczesnych upodobań architektonicznych przejawia się tym, że okres spędzony w towarzystwie owych rozsławionych drapaczy chmur nie jest zbytnio wydłużającym się. Miast w szaleńczym tempie i po długim oczekiwaniu w kolejkach, zaliczać punkt widokowy udostepniony dla turystycznej braci na tarasie widokowym na wysokości 170 metrów, lepiej udać się ku KL Tower. Ta jedna z najwyższych wież telewizyjnych świata daje sposobność spoglądania na krainę wieżowców ze znacznie wyższego pułapu, bo aż z 288 metrów. Las wieżowców, wyrastających z każdej strony budzi podziw, zwłaszcza dla przenikliwości procesów myślowych u autorów koncepcji tychże drapaczów. Czyż jednak nie byłby przyjemniejszym widok na zielony las deszczowy, pełen życia, wilgotności i żywotności, wolny od wielkomiejskich przywar jak smog, smród spalin, czy hałas. Namiastką takiego odczucia może być spacer po położonym pod wieżą skrawku takiego dziewiczego lasu. To swoisty fenomen, że na terenie zindustrializowanego, tchnącego wszelkimi przejawami nowoczesności, miasta, udało się zachować malutką, ale jednak oazę dzikiej natury z jej niesamowitą florą i fauną.
Zdecydowanie przyjemniej prezentują się połóżone już poza Golden Triangle, choć w odległości spacerowej, dzielnice Little India czy Chinatown. Tutaj, nietylko z uwagi na widok azjatyckich rysów twarzy, można poczuć trochę azjatyckości malajskiej stolicy. Wymieszany, wielokulturowy tłum prowadzi swoje własne, pełne gwaru i intensywności życie. Tutaj można rozsmakować się w świetnej malajskiej kuchni, wymienić poglądy z przedstawicielem każej praktycznie dalekowschodniej nacji, czy też zakupić każdy wyimaginowanych produkt. Targ na Petalling Street oferuje wszystko czego dusza zapragnie, od ciuchów najsłynniejszych włoskich domów mody, przez chińskie latawce, nowoczesną elektronikę, aż po maski plemion Sarawaku. Umiejętność targowania się jest wskazana, a prawdziwy specjalista w tym językowym rzemiośle może nabyć towary po cenach śmiesznie nierelatywnych w porównaniu do Europy. Nie dziwota więc, że swoje kolejne wizyty w malezyjskiej stolicy ograniczałem właściwie do tego terytorium, wtapiając się w barwny tłum, zaspokajając pragnienia żółądkowe i obserwując fascynujący świat azjatyckiej przedsiębiorczości i handlowej kreatywności.