Epidaurus opuszczamy o zmroku. Jadąc przez góry mijamy w kilku miejscach elektrownie wiatrowe. Rzędu wiatraków, które wcześniej widzieliśmy z samolotu teraz oglądamy z bliska - na szczytach pasm górskich wśród których wije się droga.
Spetsai (lub Spetses) - cel naszej podróży - to mała wysepka 1,5 kilometra od brzegów Peloponezu. Korzystanie z samochodów jest na niej zabronione, dlatego parkujemy nieopodal miejscowości Kosta przy nabrzeżu, z którego kursują taksówki wodne. Po kilku minutach na morzu, biedniejsi o 15 albo 20 Euro jesteśmy na wyspie.
Głównym problemem jaki przed nami stoi jest znalezienie noclegu. Martwi nas to, że miejscowość jest zupełnie wyludniona. Jedyny hotel, który jest otwarty wygląda tak dobrze, że aż boje się pytać o ceny. Przez godzinę włóczymy się po miasteczku szukając kwater prywatnych.
To, że na Spetsai nie wolno poruszać się samochodami, nie zmniejsza poziomu motoryzacji ludności. Prawdopodobnie każdy mieszkaniec posiada skuter. Pokonanie nawet niewielkiej odległości wymaga jazdy na skuterze, jazdy przez duże J. Im szybciej i głośniej tym lepiej. O kaskach nikt jeszcze nie słyszał. Nieliczni mieszkańcy, których widzimy pędzą na tych skuterach po wąskich uliczkach.
Wkrótce my też korzystamy z ulubionych środków komunikacji Spetsaiczyków. Ze sklepu, który sprzedawał gadżety jak na haloween, świetnie mówiąca po angielsku Greczynka dzwoni do znajomego, który wynajmuje apartamenty. Okazuje się, że mamy sporo szczęścia - za dwa dni na Spetsai będzie festiwal i pokoje czekają już na gości. Chwilę później sympatyczny właściciel domu i jego brat wiozą nas na skuterach. Formalności nie ma praktycznie żadnych, za 25 euro dostajemy klucze do pokoju z łazienką w całkiem dużym domu, w którym w sezonie mieści się pewnie z 15 do 20 osób. W tej chwili jesteśmy sami. Drzwi wejściowe do całego domu są otwarte i nikt nie przejmuje się tym. Opuszczając pokój mamy zostawić klucze w drzwiach - właściciel okazuje się rybakiem i rano będzie na morzu.
Porzucamy bagaże i idziemy na kolację. Tawerny, takie do jakiej trafiliśmy na Spetsai lubię najbardziej. Niewielka rodzinna restauracyjka, w której właściciel a zarazem kucharz siedzi przez większość czasu przy sąsiednim stoliku ze znajomymi jest gwarancją smacznego jedzenia. Zachwyceni jedzeniem pytamy o składniki potraw. Szczególnie interesują mnie Tzatzyki, które często robię w Polsce, ale czegoś im brakuje (i nie jest to tylko odpowiedni jogurt). Właściwy przepis brzmi - 2 ogórki, kubek jogurtu (cokolwiek by to znaczyło), główka czosnku, pieprz, sól, oliwa i ocet winny. Ostatniego składnika mi brakowało.
Następnego dnia budzi nas odgłos deszczu. Pogoda jest fatalna i nic nie zapowiada zmiany. Markotni idziemy na śniadanie. Kawa poprawia nam humory. Grecja jest jednym z tych krajów gdzie ceni się dobrą, mocną kawę. Espresso, podawane w maleńkich filiżankach, dodaje energii na długie godziny. Jest to także jeden z najtańszych dostępnych napojów.
Po wyjściu z kawiarni nie mogę się powstrzymać przed sfotografowaniem rzędu skuterów, które przed nią stoją w ilości odpowiadającej liczbie klientów w środku.
Kamienistą plażą idziemy do portu rybackiego. W zatoce głęboko wcinającej się w wyspę po obu stronach stoją dziesiątki mniejszych i większych łodzi rybackich i kilka jachtów. Obchodząc zatokę dookoła dochodzimy do położonych na przeciwległym brzegu zakładów szkutniczych. Niestety - w taką pogodę nikt nie pracuje i możemy oglądać jedynie szkielety łodzi, które kiedyś wypłyną na połów.
Wzdłuż wybrzeża stoją charakterystyczne białe domy podobne do tych znanych z pocztówek przedstawiających Hydrę. Architektura wysp zatoki Sarońskiej (m. in. Hydry, Poros i Spetsai) jest nieco inna niż bardziej znana architektura cykladów z błekitnymi kopulastymi dachami. Tutaj domy mają czterospadowe dachy z ciemnopomarańczową dachówką. Niewiele domów wyróżnia się innym kolorem ścian niż biały. Malowniczości dodają niebieskie drzwi, okna i mozaiki przed wejściem.
Wracając do centrum miasteczka zwracamy uwagę na wysokie mury osłaniające gdzieniegdzie domy od strony zatoki. W kilku miejscach widać wyraźnie ślady starych fortyfikacji. Na placach wystawione są XIX wieczne armaty. To wspomnienie historycznej roli jaką Spetsai odegrała w czasie wojny o niepodległość. Kupcy z tej wyspy wystawili w pierwszym okresie wojny sporą flotę, później - na cześć wyspy nazwano kilka okrętów greckiej marynarki wojennej. Obecnie nazwę Spetsai nosi jedna z greckich fregat.
Uciekając przed wzmagającym się deszczem zabieramy bagaże i wracamy na stały ląd.
Na Spetsai można dotrzeć wynajętym samochodem trasą jaką my pokonaliśmy - z Aten przez Korynt do Kosty. W dzień można skorzystać z promu samochodowego odpływającego z centrum miasteczka (samochód należy oczywiście zostawić w porcie - prom przewozi jedynie samochody z zezwoleniem, np. przewożące zaopatrzenie). Jest to opcja najtańsza przy małej ilości osób.
Można również skorzystać z taksówek wodnych, które kursują przez całą dobę. Koszt 15-20 Euro. Maksymalna ilość osób zabieranych na pokład - 12. Przystań taksówek wodnych znajduje się kilka kilometrów za miejscowością Kosta.
Bezpośrednio z Aten (Pireusu) na Spetsai pływa (lata?) kilka razy dziennie wodolot. Podróż , z przystankami na Poros i Hydrze zajmuje dwie godziny i 10 minut. Koszt - 39 euro od osoby.
Podróż Peloponez nieco inaczej - Spétsai (dzień 1 i 2)
2007-02-15