Podróż Moja dżungla białowieska - Nielot



2010-05-23

Wstawanie skoro świt to dla mnie nadludzki wysiłek. Niestety dla fotografa przyrody jest to konieczność. Szansa na wykonanie najlepszych zdjęć jest największa w ciągu godziny przed świtem i godzinę po, ponieważ właśnie wtedy jest "najlepsze światło". To sformułowanie jest jak zaklęcie w kręgach fotograficznych.

Niektórzy twierdzą że światło zachodu słońca jest równie dobre,ale moim zdaniem brakuje mu owej świetlistości i delikatności. Gdy do tego dodać snujące się poranne mgły zdjęcia właściwie "robią się same." Poza tym świtem w przyrodzie dzieje się wiele rzeczy, których próżno szukać o zachodzie. Co może sie równać z porannymi  ptasimi koncertami, z iskrzeniem tysięcy kropelek rosy na trawach i pajęczynach? Rankiem mamy również największą szansę spotkać dzikie zwierzęta, które po nocnym żerowaniu udają się do swoich legowisk.

Więc lubię czy nie, jeśli chcę zrobić fajne zdjęcie przyrodnicze muszę wstać co najmniej godzinę przed świtem, by móc jeszcze zdążyć dojechać na miejsce. Tego dnia wszystko składało się jak trzeba. Dzień był gorący a wieczór zimny, co wróżyło poranne mgły, w dodatku miało świecić słońce.

Wybór padł na Kosy Most, bowiem oprócz fajnych widoków z wieży widokowej na dolinę rzeki właśnie tam podobno najłatwiej zaobserwować  jelenie, żubry, a nawet wilki! Wyobraźnia moja rozpalała sie coraz bardziej wizją jelenia ze wspaniałymi rogami wynurzającego się z rozświetlonych porannych mgieł,albo lepiej-całe stado jeleni! Mogłoby też być całe stado wilków, nie obrażę się.

A więc szybka kawa o 3.30 ,aparat do plecaka, i już biegłam po Carskiej Tropnie w kierunku wieży widokowej. Carska Tropina ( w tłumaczeniu z rosyjskiego-"carska dróżka " ) to bardzo odpowiednia nazwa dla tego śródleśnego szlaku. Jest wąziutka na jedną osobę, taka prawdziwa ścieżynka wydeptana wśród drzew potężnego boru. Po tej własnie ścieżce rosyjski car przemykał ze strzelbą w kierunku uroczyska Kosy Most w celu upolowania zwierza. Może i mi się dziś poszczęści w moim polowaniu?

Zanurzona w takich myślach śpieszyłam na miejsce kiedy coś obok zaszeleściło. Na ziemi przy ścieżce siedział ptak, i wcale nie uciekał. Zatrzymałam sie widząc takie dziwne zjawisko. Ptak był czarniawy trochę mniejszy od wrony, więc wydedukowałam, że to pewnie kos. Siedział jakiś metr ode mnie i łypał na mnie swoim ptasim,przerażonym okiem.

Na dobrą sprawę mogłam wyciągnąć rękę by go schwytać, a on mógł zrobić niewiele by się obronić. Dlaczego nie uciekał-nie wiem. To był maj, więc może to był jakiś młody osobnik, który jeszcze nie nauczył sie dobrze latać. Ukucnęłam obok niego i popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy , po czym pobiegłam dalej, bo przecież jelenie...

Jeleni tego dnia nie widziałam, ani wilków, ani nawet zdechłego zająca. Nawet zdjęć nie zrobiłam, bo jakoś zwyczajnie wszystko wyglądało, bez rewelacji. Wróciłam i rozmyślałam o małym ptaszku. Mogłam zrobić unikalne zdjęcie kosa z odległości metra,ale w tamtej chwili wydawało mi się to  mało ważne. Mój doskonały plan przewidywał inny rozwój wydarzeń. Czasem szukając rzeczy wielkich, łatwo przeoczyć istotę rzeczy.