"Wokoło była ciemność; gałęzie u góry
Wisiały jak zielone, gęste, niskie chmury,
Wicher kędyś nad sklepem szalał nieruchomym,
Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem:
Dziwny, odurzający hałas! mnie się zdało,
Że tam nad głową morze wiszące szalało.
Na dole jak ruiny miast: tu wywrot dębu
Wysterka z ziemi na kształt ogromnego zrębu;
Na nim oparte, jak ścian i kolumn obłamy,
Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy,
Ogrodzone parkanem traw; w środek tarasu
Zajrzeć straszno, tam siedzą gospodarze lasu,
Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości
Na pół zgryzione jakichś nieostrożnych gości."
Pan Tadeusz,księga IV
Tutaj mogłabym postawić kropkę, bowiem nikt lepiej od naszego wieszcza narodowego nie opisał puszczańskich kniei.
Jak opisać dzikie żywioły, zapadłe trzęsawiska,niedostępne ,ciemne mateczniki po których siedzą duchy niewidoczne, a jednak wyraźnie wyczuwalne szóstym zmysłem, dzisiątki par oczy wpatrujących się w ciebie z uwagą zza wykrotów i drzew, trzaski, krzyki,złowieszcze pohukiwania nad głową, skrzypienie gałęzi na wietrze. Ostra woń dzikiego zwierza, który był tu przed chwilą, jest tak silna, że nawet mój miejski nos wąchający głównie spaliny samochodowe wyraźnie ją wyczuwa.
Nie, nie byłam tam u siebie. Byłam nieproszonym gościem,obcym wtrętem, z uwagą stawiającym każdy krok,bo nie wiedziałam co czeka mnie za chwilę.Brnełam przez gąszcz, a z pod nóg nagle wyskakiwały z łoskotem jakieś cielska potężne,spłoszone moim barbarzyńskim wtargnięciem do ich królestwa. Kto to był? Nie wiem, bo haszcze i trawy wieksze ode mnie skutecznie zasłaniały, kto zacz. Może to były potwory. Obwąchiwałyśmy sie wzajemnie, ja z Nią , a Ona ze mną,sam na sam, i najzwyczajniej na świecie bałam się.
I przyszedł dzień ,kiedy oswoiłam pokręcone ścieżki, słońce uśmiechało sie do mnie z nieba, a drzewa specjalnie dla mnie śpiewały piosenki. Już nie czułam sie intruzem na obcym terenie. Moje płuca napełniały się zielonym,wilgotnym powietrzem i radością życia.
-Jestem królem puszczy!-myślałam buńczucznie oglądając odbite w błocie ślady żubra. Wydawały się dość świeże. Nagle tknięta przeczuciem spojrzałam w bok. Kilka metrów ode mnie leżał ogromny żubr i z napięciem obserwował mój spacer wokół jego szanownej osoby. Tylko zupełnie przypadkiem idąc, nie kopnęłam go niechcący w tyłek.
-Taki z ciebie król, jak z koziej d... trąbka- powiedział.
Nawet nie wiem jak i kiedy znalazłam się z powrotem w domu.