Otrzymane komentarze dla użytkownika slawannka, strona 526
Przejdź do głównej strony użytkownika slawannka
-
Prawdę powiedziawszy, i wtedy raczej się nie widywało "dużych dziewczyn" z warkoczykami, ale ja lubiłam być oryginalna - szczególnie wtedy:)
-
Nie widziałem filmu, o którym piszesz. Spróbuję to nadrobić przy najbliższej, nadarzającej się okazji.
-
No, nie wiem. Jak patrzę na znajome moich synów - nie ma wśród nich dziewczyny z warkoczykami. A i na ulicy ich się nie widuje. Może jest to już gatunek ginący...
-
Cieszę się bardzo że dotarłeś do tej podróży, dziękuję za tak miłą ocenę i za tyle uwag, z którymi się zgadzam - prócz oczywiście pochwały dla brydża;). Ja też doznałam gościnności w wielu krajach, ale ta w Turcji przeszła wszystkie limity.
Poprawkę naniosłam, mogę jedynie powiedzieć, że był to tekst skopiowany z notatnika Kali. Ale niech będzie poprawnie:)
O Traktoriadzie nie wiedziałam, ale tym bardziej się dziwię, bo ile razy komuś mówię o Ursusie na Saharę, wszyscy robią wielkie oczy. Myślałam, że może mi się przyśniło!
-
A mnie Turek z cudnego filmu Mediterraneo reż. genialny Gabriele Salvatores, i jego "NON SO!" - polecam wszystkim, jest wydany w Polsce! (film, nie Turek). To był taki sam Turek jak opowiadasz... co nie znaczy, że wszyscy Turcy są tacy!
-
Rany, jakich - takich? Z warkoczykami? Bywają, chyba...
-
Być może masz rację, ja nie mam głowy do cyferek a do tego nieczęsto miewałam styczność z "zakazaną walutą". Pamiętam bardziej jak nieco później z duszą na ramieniu podchodziłam w Peweksie do cinkciarzy, chcąc kupić 5 dolarów na klocki lego dla dzieci, ci na mnie patrzyli jak na idiotkę i z reguły nie dysponowali tak małymi sumami. To se ne vrati, miejmy nadzieję:)
-
Imponujące, że po tylu latach potrafisz odtworzyć w pamięci tyle szczegółów wyprawy. Bardzo dobrze się czyta tę relację. Ja w tym samym czasie odbyłem z kolegą podróż autostopem z Włoch (pojechaliśmy tam na zaproszenie przyjaciela, którego rok wcześniej poznałem na praktyce AIESECu w Turynie) do Pragi, ale kudy mnie do Twojej wyprawy! Teraz pozwolę sobie krótko odnieść się do niektórych wątków:
1) Wspomniałaś o wyprawie URSUSEM na Saharę w latach 70-tych. Nie wiem czy wiesz, ale podobną wyprawę (również URSUSEM) zorganizowano po krajach Ameryki południowej już w nowym stuleciu. Przedsięwzięcie nosiło nazwę "Traktoriada".
2) Pewnie narażę Ci się, ale w pełni rozumiem brydżystów, do których też się zaliczam. W moich czasach studenckich była to dość popularna gra. A dziś... prawdziwych brydżystów już nie ma (parafrazując tekst znanej piosenki).
3) Gościnność turecka. Niestety, nigdy nie byłem w tym pięknym kraju, ale od wielu osób słyszałem podobne relacje. Myślę więc, że masowa turystyka nie wszędzie zabiła tę sympatyczną cechę. Inna rzecz, że w latach 70-tych znacznie częściej doświadczało się gościnności również w krajach europejskich. Podczas naszej podróży autostopem kilka razy byliśmy goszczeni w domach we Włoszech, Francji (Alzacja) i w Niemczech. Cecha ta nie umarła (na szczęście) definitywnie. W obecnym stuleciu z miłym przejawem gościnności i troski o turystów spotkałem się np. w małej miejscowości w Oregonie, gdzie jedna z mieszkanek, widząc że próbowaliśmy dostać się do nieczynnej już restauracji, przyniosła nam z własnej inicjatywy tacę z kolacją i deserem do naszego pokoju w motelu. Z objawami serdecznej gościnności spotykałem się też w Rosji.
4) Piszesz, że spacerując nocą po Wiedniu zastawałyście wszystkie bramy zamknięte. To zostało chyba do dziś. W ogóle, jeśli podróżujesz przez Austrię i chcesz znaleźć nocleg lub posiłek po godzinie 22.00 (szczególnie na prowincji) czeka Cię nie lada wyzwanie. Sam doświadczyłem tego nie raz jeżdżąc samochodem przez Austrię w czasie, gdy mieszkałem i pracowałem w Italii.
5) Poprawki wymaga chyba nazwisko malarza, o którym piszesz. Ponieważ wymieniasz go w towarzystwie impresjonistów, myślę, że mowa jest o Henri de Toulouse-Lautrec, którego złośliwy "chochlik" zmienił w "Lorteca". Chyba, że chodzi o innego artystę.
Jeszcze raz "chapeau bas" i ogromniasty plusik za podróż.
Pozdrawiam.
-
Jak mowa o Turku, to zawsze przypomina mi się znana scenka z komedii S. Bareji, w której handlujący kożuchami Turek, wziąwszy detektywa-amatora za milicjanta odczytuje z kartki łamaną polszczyzną tekst: "Bardzo przepraszam, ale podejrzenia panów są całkowicie bezpodstawne. Ja niczym nie handluję. Ta pani przyszła w tym kożuchu i w nim wychodzi" (rzecz działa się latem).
-
I do tego fajne warkoczyki... Nie ma dziś, niestety, takich kobiet.
-
Prawdę powiedziawszy, i wtedy raczej się nie widywało "dużych dziewczyn" z warkoczykami, ale ja lubiłam być oryginalna - szczególnie wtedy:)
-
Nie widziałem filmu, o którym piszesz. Spróbuję to nadrobić przy najbliższej, nadarzającej się okazji.
-
No, nie wiem. Jak patrzę na znajome moich synów - nie ma wśród nich dziewczyny z warkoczykami. A i na ulicy ich się nie widuje. Może jest to już gatunek ginący...
-
Cieszę się bardzo że dotarłeś do tej podróży, dziękuję za tak miłą ocenę i za tyle uwag, z którymi się zgadzam - prócz oczywiście pochwały dla brydża;). Ja też doznałam gościnności w wielu krajach, ale ta w Turcji przeszła wszystkie limity.
Poprawkę naniosłam, mogę jedynie powiedzieć, że był to tekst skopiowany z notatnika Kali. Ale niech będzie poprawnie:)
O Traktoriadzie nie wiedziałam, ale tym bardziej się dziwię, bo ile razy komuś mówię o Ursusie na Saharę, wszyscy robią wielkie oczy. Myślałam, że może mi się przyśniło! -
A mnie Turek z cudnego filmu Mediterraneo reż. genialny Gabriele Salvatores, i jego "NON SO!" - polecam wszystkim, jest wydany w Polsce! (film, nie Turek). To był taki sam Turek jak opowiadasz... co nie znaczy, że wszyscy Turcy są tacy!
-
Rany, jakich - takich? Z warkoczykami? Bywają, chyba...
-
Być może masz rację, ja nie mam głowy do cyferek a do tego nieczęsto miewałam styczność z "zakazaną walutą". Pamiętam bardziej jak nieco później z duszą na ramieniu podchodziłam w Peweksie do cinkciarzy, chcąc kupić 5 dolarów na klocki lego dla dzieci, ci na mnie patrzyli jak na idiotkę i z reguły nie dysponowali tak małymi sumami. To se ne vrati, miejmy nadzieję:)
-
Imponujące, że po tylu latach potrafisz odtworzyć w pamięci tyle szczegółów wyprawy. Bardzo dobrze się czyta tę relację. Ja w tym samym czasie odbyłem z kolegą podróż autostopem z Włoch (pojechaliśmy tam na zaproszenie przyjaciela, którego rok wcześniej poznałem na praktyce AIESECu w Turynie) do Pragi, ale kudy mnie do Twojej wyprawy! Teraz pozwolę sobie krótko odnieść się do niektórych wątków:
1) Wspomniałaś o wyprawie URSUSEM na Saharę w latach 70-tych. Nie wiem czy wiesz, ale podobną wyprawę (również URSUSEM) zorganizowano po krajach Ameryki południowej już w nowym stuleciu. Przedsięwzięcie nosiło nazwę "Traktoriada".
2) Pewnie narażę Ci się, ale w pełni rozumiem brydżystów, do których też się zaliczam. W moich czasach studenckich była to dość popularna gra. A dziś... prawdziwych brydżystów już nie ma (parafrazując tekst znanej piosenki).
3) Gościnność turecka. Niestety, nigdy nie byłem w tym pięknym kraju, ale od wielu osób słyszałem podobne relacje. Myślę więc, że masowa turystyka nie wszędzie zabiła tę sympatyczną cechę. Inna rzecz, że w latach 70-tych znacznie częściej doświadczało się gościnności również w krajach europejskich. Podczas naszej podróży autostopem kilka razy byliśmy goszczeni w domach we Włoszech, Francji (Alzacja) i w Niemczech. Cecha ta nie umarła (na szczęście) definitywnie. W obecnym stuleciu z miłym przejawem gościnności i troski o turystów spotkałem się np. w małej miejscowości w Oregonie, gdzie jedna z mieszkanek, widząc że próbowaliśmy dostać się do nieczynnej już restauracji, przyniosła nam z własnej inicjatywy tacę z kolacją i deserem do naszego pokoju w motelu. Z objawami serdecznej gościnności spotykałem się też w Rosji.
4) Piszesz, że spacerując nocą po Wiedniu zastawałyście wszystkie bramy zamknięte. To zostało chyba do dziś. W ogóle, jeśli podróżujesz przez Austrię i chcesz znaleźć nocleg lub posiłek po godzinie 22.00 (szczególnie na prowincji) czeka Cię nie lada wyzwanie. Sam doświadczyłem tego nie raz jeżdżąc samochodem przez Austrię w czasie, gdy mieszkałem i pracowałem w Italii.
5) Poprawki wymaga chyba nazwisko malarza, o którym piszesz. Ponieważ wymieniasz go w towarzystwie impresjonistów, myślę, że mowa jest o Henri de Toulouse-Lautrec, którego złośliwy "chochlik" zmienił w "Lorteca". Chyba, że chodzi o innego artystę.
Jeszcze raz "chapeau bas" i ogromniasty plusik za podróż.
Pozdrawiam. -
Jak mowa o Turku, to zawsze przypomina mi się znana scenka z komedii S. Bareji, w której handlujący kożuchami Turek, wziąwszy detektywa-amatora za milicjanta odczytuje z kartki łamaną polszczyzną tekst: "Bardzo przepraszam, ale podejrzenia panów są całkowicie bezpodstawne. Ja niczym nie handluję. Ta pani przyszła w tym kożuchu i w nim wychodzi" (rzecz działa się latem).
-
I do tego fajne warkoczyki... Nie ma dziś, niestety, takich kobiet.