Podróż 5 kontynentów w 5 miesięcy - Nowa Zelandia - Wyspa Południowa



2009-11-03
Abel Tasman


Peter i Rinny nie tylko zawieźli as pod samą bramę Parku Narodowego Abel Tasman, ale nawet przeszli z nami pierwszą godzinę. Później zawrócili, a my ruszyliśmy dalej.
Abel Tasman to miejsce, o którym marzyliśmy już od dawna. Nie rozczarowało nas ono ani trochę,  a wręcz przeciwnie. Jest to park położony wzdłuż brzegu morskiego nad zatokami Golden Bay i Tasmana., a przybrzeżny szlak wiedzie raz przez las na wzgórzach, a raz przez plaże. Jest to bardzo lekka trasa, ale naprawdę ciężko zmusić się do ruszenia z miejsca, kiedy co kilka minut wzrok przykuwa jakiś piękny widoczek, zapierający dech w piersiach, od którego nie sposób się oderwać. Chciałoby się usiąść na kamieniu i nie ruszać do zmroku, a nocą kontemplować niebo pełne gwiazd i te specyficzne zapachy mchu, paproci i czego tam jeszcze… Nie do opisania słowami.
Pierwszego dnia wyruszyliśmy z Marahau i doszliśmy do Anchorage. Droga była piękna, najpierw przez estuarium pełne ptaków i ryb, porośnięte częściowo szuwarami, później przez las, kilka cudnych punktów widokowych i plaży. Na noc zatrzymaliśmy się w prostej chatce (bez prysznica i temu podobnych luksusów, ale z toaletami i pitną wodą) przy samej plaży w Anchorage. Chaty są świetnie utrzymane przez Departament Konserwacji. Ta składała się z dwóch pomieszczeń z podwójnym podestem i materacami dla 24 osób oraz z kuchni, wyposażonej w stół i mały piecyk do ogrzania się. Nie ma koszy na śmieci, gdyż wszytki odpadki trzeba wynieść ze sobą poza park. Jest faktycznie bardzo czysto. Nie ma też rzecz jasna żadnych sklepów, jedzenie i cały ekwipunek też trzeba więc mieć ze sobą. Obok znaleźliśmy szopę z drewnem, więc wieczór spędziliśmy przy ognisku piekąc jabłka, licząc gwiazdy i nasłuchując morza. Wspaniały dzień i równie wspaniały wieczór! Rano wybraliśmy drogę na skróty, co umożliwił odpływ. Trzeba było co prawda przejść przez kilka strumyków, a woda była lodowata, ale przynajmniej poczuliśmy, że żyjemy. No i zyskaliśmy jakąś godzinę. Doszliśmy do Bark Bay, skąd łódką (tzw. wodną taksówką) popłynęliśmy do Totaranui, i stamtąd dalej pieszo do Whariwharangi, gdzie zostaliśmy na noc w podobne chatce jak poprzedniego dnia. Droga do Bark Bay przypominała tą do Anchorage i była przepiękna. Musieliśmy między innymi przejść przez wiszący most, z którego rozciągał się malowniczy widok na dolinę rzeki Falls. Widoki z łodzi były tak samo śliczne, widzieliśmy wyspę fok i piękne wybrzeże od strony morza. Za to droga do Whariwharangi okazała się jeszcze bardziej niesamowita! (Choć trudno nam w to było uwierzyć). Szlak był całkiem pusty, tak samo jak mijane łąki i plaże. To fantastyczne uczucie być tylko we dwójkę na olbrzymiej, bajkowej plaży. Choć muszę się poprawić: raz towarzyszyła nam foka pływająca wzdłuż brzegu oraz kilka razy biało – czarne ptaki, zawsze w parach, śpiące na jednej nodze na piasku. Przed snem znowu paliliśmy ognisko, choć za jakiś czas do wnętrza zagonił nas deszcz. Padało przez całą noc, także następnego dnia brodziliśmy w błocie, ale nic nie mogło zakłócić naszej euforii bycia w tym przecudownym miejscu. Wróciliśmy do Totaranui, tym razem szlakiem tzw. śródlądowym – z pięknymi widokami rozciągającymi się z wyższych wzniesień, a stamtąd łódką wróciliśmy do Marahau. Po drodze widzieliśmy jeszcze albatrosa, bardzo imponujące ptaszysko.
Te trzy dni spędzone w Abel Tasman były niezapomniane i przekroczyły nasze wyobrażenie o unikalności i urodzie tego miejsca. Spełniło się nasze kolejne marzenie. Los nam sprzyja… :)
Po powrocie z Parku spędziliśmy jeszcze świetny wieczór u Rinny i Petera, degustując wina z małych, kameralnych miejscowych winnic; a następnego dnia, po rzewnym pożegnaniu, zabraliśmy nasze plecaki i dodatkową tonę wyjątkowych wspomnień i wyruszyliśmy autobusem do Blenheim. Stąd złapaliśmy stopa do Kaikour’y.


Kaikoura


Do Kaikour’y przyjechaliśmy by zobaczyć wieloryby. Nie udało nam się co prawda wybrać na wycieczkę statkiem, z którego można je podziwiać z bliska (cena 145 NZD za osobę (!) powaliła nas po prostu z nóg), ale zobaczyliśmy je z brzegu. Wynurzały się majestatycznie w oddali by zaczerpnąć powietrza. Zwierzęta te są takie fascynujące. Przesiedzieliśmy parę godzin na kamienistej plaży wytężając wzrok obserwując kaszaloty, które są w wodach Kaikour’y częstymi gośćmi. Rewelacja.    
Późnej poszliśmy na długi spacer wzdłuż brzegu, wracając do naszego hostelu przez miasteczko. Kaikoura warta jest odwiedzenia nie tylko ze względu na wieloryby, ale i na naturalne piękno. Jasno niebieskie, spienione fale z hukiem rozbijają się o szeroką i w nieskończoność ciągnącą się plażę z ciemnych kamieni, wyrzucając na nią kawałki gigantycznych wodorostów i najrozmaitsze muszle. Miasteczko jest niewielkie, prowincjonalne i robi wrażenie spokojnego, klimatycznego miejsca żyjącego z morza. Nad nim zaś królują, pokryte podczas naszej wizyty śniegiem, góry sięgające sporo ponad 2000 m n.p.m. Bardzo piękny, elektryzujący widok.
Na drugi dzień wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy zobaczyć kolonię fok z gatunku kotik nowozelandzkich. Pierwszą, malutką zobaczyliśmy z dala od reszty stada, na przeciwnym brzegu zatoki. Spała sobie na krawężniku, tuż przy ulicy. Dobrze, że ruch jest tutaj znikomy. Taka indywidualistka. Reszta jej ziomków wylegiwała się na skałach po drugiej stronie. Ich bardzo sympatyczne pyszczki jakoś nie pasują do tych nieraz  ponad dwu – metrowych cielsk i wielkich zębów. Z początku nie łatwo je dostrzec z daleka, gdyż świetnie wtapiają się w otoczenie. Ale jak już się je zauważy, pojawiają się następne. Z koloni fok prowadzi też bardzo malownicza ścieżka po pobliskim wzniesieniu, z której rozciąga się piękna panorama Kaikour’y: małej kropki na tle oceanu i gór.
Jeszcze tego samego dnia, po powrocie, późnym popołudniem zebraliśmy się i wyruszyliśmy do Christchurch. Stopa znowu złapaliśmy prawie od razu. (Nowa Zelandia  kwalifikuje się do miana raju autostopowiczów).



Christchurch


W Ōtautahi, jak Maorysi nazywają Christchurch, zatrzymaliśmy się znowu w hostelu Base, bo z jego filia w Taupo zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie, tak samo jak niskie ceny i świetna lokalizacja w samym centrum. Byliśmy dość zmęczeni, więc spacer tego wieczoru ograniczyliśmy do Placu Katedralnego i jego kilku przecznic.
Więcej zobaczyliśmy następnego dnia. Zwiedziliśmy Katedrę, trochę zbyt komercyjną jak na nasz gust, Centrum Sztuki, budynki dawnego uniwersytetu z pracowniami artystycznymi i kawiarenkami oraz ogród botaniczny. Przeszliśmy też przez jedną ze starszych dzielnic mieszkalnych w śródmieściu, z okazałymi kolonialnymi domami.
Christchurch wywarło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Życie tutaj wydaje się nie tylko kusząco bliskie wielu cudom natury, ale i aktywne, acz nie za szybkie i bogate w życie kulturalne. Tak nam się przynajmniej wydaje, bo na potwierdzenie naszych odczuć niezbyt wiele mieliśmy czasu - już drugiego dnia odlecieliśmy z powrotem do Auckland.
  • Dsc02926
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Abel Tasman
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Kaikoura
  • Christchurch
  • Christchurch
  • Christchurch
  • Christchurch
  • Christchurch
  • Christchurch