Z Wellington popłynęliśmy promem na Wyspie Południowej. Statek był olbrzymi, a podróż przyjemna. Przepłynęliśmy pomiędzy malowniczymi wyspami regionu Marlborough Sounds. Widzieliśmy nawet stadko delfinów figlujące przy brzegu i dookoła jednej z żaglówek. Do portu w Picston dotarliśmy po 3 godzinach. Stąd chcieliśmy pojechać do Nelson, gdzie mieliśmy spotkać się ze znajomymi, Peterem i Rinny, których poznaliśmy w RPA, a którzy zaprosili nas do siebie. Ku naszemu zaskoczeniu miasto było jednak jak wymarte, a ostatni (jedyny) autobus odjechał parę godzin wcześniej. Stojąc na pustej ulicy nie wierzyliśmy, że uda nam się złapać stopa, ale na szczęście się myliliśmy. Mężczyzna, który nas zabrał musiał co prawda najpierw odebrać swoją żonę z Blenheim, leżącym w przeciwnym kierunku, ale nic to –ważne że w końcu dotarliśmy do Nelson. Przy okazji po drodze zobaczyliśmy też piękne krajobrazy i liczne winnice. W Nelson zadzwoniliśmy do Petera i zaczekaliśmy w barze, aż odebrał nas po jakiejś godzinie. Mieszkali, jak się okazało na cudownym odludziu w pobliżu Mapua, z kilkoma tylko domami w zasięgu wzroku, na pagórku z widokiem na sady, winiarnie, ocean i góry. Coś pięknego! Ich okno w salonie wyglądało jak malowidło Heleny Blair, które kiegdyś zachwyciło Mlong. Błękit nieba i morza spotykał się z soczystą zielenią utkaną paletą wiosennych kwiatów. A do tego ta cisza, przerywana tylko odgłosami natury. Nieziemskie miejsce. Jak my stąd zdołamy wyjechać?!
Spędziliśmy tu kilka wspaniałych, sielskich, pogodnych dni. Miejsce to sprzyjało wyciszeniu się, medytacji. A nasi znajomi byli świetni, tacy gościnni i szczodrzy, zafascynowali nas swoim aktywnym i ekologicznym stylem życia.
Peter zabrał nas do miasteczka Motueka, a Rinny do muzeum ‘sztuki przeznaczonej do noszenia’ i na wystawę starych samochodów w Nelson. Namówili nas, byśmy po powrocie z Parku Narodowego Abel Tasman wpadli jeszcze na dzień lub dwa. Bez zastanowienia się zgodziliśmy.
W międzyczasie zarezerwowaliśmy sobie w Departamencie Konserwacji dwa noclegi w chatkach na trasie w Abel Tasman (bez rezerwacji nie da się w zostać na noc w Parku ani w schroniskach ani na polu namiotowym). Udało nam się nawet załapać na dużo niższe ceny, jako że sezon jeszcze się nie zaczął (12 NZD / os. zamiast 30 NZD / os. w sezonie). Chcieliśmy też wypożyczyć kajaki, ale nie udało nam się ze względu na zbyt wzburzone warunki na morzu. Postanowiliśmy powędrować więc pieszo.
Spędziliśmy tu kilka wspaniałych, sielskich, pogodnych dni. Miejsce to sprzyjało wyciszeniu się, medytacji. A nasi znajomi byli świetni, tacy gościnni i szczodrzy, zafascynowali nas swoim aktywnym i ekologicznym stylem życia.
Peter zabrał nas do miasteczka Motueka, a Rinny do muzeum ‘sztuki przeznaczonej do noszenia’ i na wystawę starych samochodów w Nelson. Namówili nas, byśmy po powrocie z Parku Narodowego Abel Tasman wpadli jeszcze na dzień lub dwa. Bez zastanowienia się zgodziliśmy.
W międzyczasie zarezerwowaliśmy sobie w Departamencie Konserwacji dwa noclegi w chatkach na trasie w Abel Tasman (bez rezerwacji nie da się w zostać na noc w Parku ani w schroniskach ani na polu namiotowym). Udało nam się nawet załapać na dużo niższe ceny, jako że sezon jeszcze się nie zaczął (12 NZD / os. zamiast 30 NZD / os. w sezonie). Chcieliśmy też wypożyczyć kajaki, ale nie udało nam się ze względu na zbyt wzburzone warunki na morzu. Postanowiliśmy powędrować więc pieszo.