Po kilku dniach w Phnom Penh pojechaliśmy, znowu autobusem, do Siem Reap, by zobaczyć pobliskie słynne ruiny dawnej stolicy Imperium Khmerów, Angkoru. Podróż znowu spędziliśmy przyklejeni do okien, podziwiając piękne kambodżańskie krajobrazy. Na miejscu zatrzymaliśmy się u Henrika, imigranta ze Szwecji, który przed wielu laty przyjechał tutaj jako wolontariusz i tak się zakochał w tym miejscu, że osiadł tu na stałę. Dziś, wraz ze swoimi kambodżańskimi przyjaciółmi prowadzi bardzo przyjemny hostel „European Guesthouse” („Pensjonat Europejski”), w którym wynajęliśmy pokój. Dzięki częstym w tym okresie ulewom powietrze nieco się ochłodziło kiedy przyjechaliśmy, ale niesamowicie wzrosła za to wilgotność. Nie chcieliśmy włączać klimatyzacji, która może trochę by pomogła (preferowaliśmy wiatrak), więc wszystko było non-stop wilgotne: nasze ubrania, materac, wszystko co z materiału. Nie jest to za przyjemne, więc staraliśmy się przebywać jak najwięcej na zewnątrz. Miasto jest bardzo ładne, ma kilka ciekawych dzielnic i bazarów, jak i – ze względu na bliskość do Angkor Wat – olbrzymią bazę turystyczną. Wiele osób mówi po angielsku, dzięki czemu zawarliśmy kilka nowych kambodżańskich znajomości. Jedną z nich był Kia, młody chłopak po dwudziestce, który jako kierowca tuk-tuka oszczędza pieniądze na studia swoje i swojego brata. Jego opowieści, szczególnie o matce, która żyje z uprawy ryżu, zdana na łaskę urodzajów i nieurodzajów; o marzeniach skończenia studiów by zapewnić sobie i rodzinie godny byt; o ożenku na który go na razie nie stać – wzruszały nas do głębi. Mamy nadzieję, że uda mu się zrealizować wszystkie swoje palny. Trzymamy kciuki! Kia przez dwa lata pracował też jako pomocnik przewodnika po Angkor Wat, dlatego świetnie zna historię tego miejsca. To z nim mieliśmy szczęście zwiedzić ruiny, a przeżycie to było jedyne w swoim rodzaju. Dziękujemy Kia! Całą trójką wybraliśmy się tam dopiero po paru dniach, ponieważ Mlong zachorowała i musiała zostać podleczona w miejscowej klinice. Od razu jak tylko odzyskała siły, wyruszylismy do Angkor Wat, o którym marzyliśmy od dawna.
Większość ruin znajduje się na terenie Parku Archeologicznego Angkor, który rozciąga się na olbrzymim obszarze 400 km2. Znajdują się tu pozostałości wspaniałych budowli, przeważnie świątyń, rezerwuarów wodnych i murów, z czasów rozkwitu kilku różnych stolic Imperium Khmerskiego między IX a XV w. Na początku zwiedziliśmy cudowną świątynię Angkor Wat z XII w., otoczoną murami, do której wchodzi się po kamiennej grobli nad fosą. Sama kaplica zwieńczona jest pięcioma wieżami, których obraz powszechnie znany jest w całym świecie i kojarzy się z Angkor. Cała budowla pokryta jest fantastycznymi płaskorzeźbami, ale największe wrażenie robi długa, dynamiczna scena z indyjskiej mitologii Ramajany i Mahabharaty, na której postaci wyglądają jakby naprawdę się poruszały.
Później odwiedziliśmy jeszcze kolejne kilkanaście znakomitych perełek architektonicznych w obrębie Parku, a przelotnie zobaczyliśmy po drodze jeszcze więcej. Do najbardziej imponujących, choć naprawdę trudno wybrać, należała świątynia Bajon w Angkor Thom, z niezliczonymi, ogromnymi, cudnie wyrzeźbionymi uśmiechniętymi twarzami oraz świątynia Ta Prohm, wciąż w objęciach dżungli, gdzie drzewa oplatają ściany kaplic, a małpy szaleją w ich koronach wydając krzykliwe dźwięki.
Angkor Wat jest miejscem absolutnie niesamowitym. Każda z budowli ma swój własny, unikalny charakter i jest wyjątkowa na swój sposób: jedne zachwycają rzeźbami, detalami czy skalą, inne historią powstania lub kunsztem architektonicznym, jeszcze inne otoczeniem, w którym jak zaklęte tkwiły przez wieki. Człowiek czuje się niczym przeniesiony w czasie. Odczuwa się atmosferę niesamowitości, jeśli nie wręcz magii; wychodzi się z podziwu dla geniuszu i artystycznych zdolności twórców. Coś pięknego!
Ostatnie popołudnie w Siem Reap spędziliśmy nad jeziorem Tonle Sap. Życie toczy się tu w większości na wodzie. Mieszkańcy budują nie tylko pływające domy, ale i szkoły, przedszkola, kościoły i inne budynki, a do przemieszczania się używają najczęściej długich, wąskich, drewnianych łódek. Po jeziorze pływają całe wioski, jak pewnie łatwo się domyślić – bardzo ubogie, proste i minimalistyczne. Przy brzegach, jak i po drodze do Siem Reap i w samym mieście przy rzece, wiele domów stoi zaś na palach. Podyktowane jest to bardzo zmiennym poziomem stanu wody, która w porze deszczowej podnosi się nawet o 14 metrów. Jest to niezwykle malownicza okolica. Tafla jeziora podczas naszej wizyty była idealnie spokojna, a błękitne niebo i kształtne obłoczki pływały po niej jak po lustrze. Cudowny dzień.
Po powrocie do Siem Reap spakowaliśmy się i resztę wieczoru, a raczej pół nocy spędziliśmy na rozmowach z Henrikiem i naszymi nowymi kambodżańskimi znajomymi w hostelowym ogródku. Nazajutrz Kia odwiózł nas na lotnisko, z którego wylecieliśmy do Kuala Lumpur.