Podróż 5 kontynentów w 5 miesięcy - Chumphon, Hua Hin i Phetchaburi



2009-10-10

Podczas podróż promem z Ko Samui na północ do Chumphon morze znowu postanowiło ‘trochę’ się wzburzyć. Na dolnym pokładzie, gdzie z bagażami został Clong, wszyscy i wszytko pozostało przynajmniej suche. Na górnym za to, otwartym, Mlong, przemoczona do suchej nitki, trzymała się z całych sił barierki przy swojej ławce by nie zmyło ją na drugi koniec pokładu, jak to co chwilę przydarzało się któremuś z pasażerów. Co po chwilę ktoś na kogoś wpadał a na wszystkich nieustannie wpadały fale. Po jakimś czasie to już nawet przestało być zabawne, szczególnie, że w porcie przy Ko Tao byliśmy świadkami próby uratowania tonącego kutra rybackiego. Sama myśl, iż jakaś rodzina zapewne z tego kutra się utrzymywała, pogrążyła nas w smutnym zamyśleniu.

Do Chumphon dotarliśmy jakimś cudem prawie na czas. Wejście do promu trwało całą wieczność, ale było dość interesujące, gdyż wiodło przez długi tunel między mniejszymi i większymi kutrami. Do centrum dotarliśmy minibusem i ruszyliśmy na poszukiwanie noclegu. Jeszcze nigdzie wcześniej nie było to takie trudne. W kilku pierwszych hotelach / hostelach ceny były podawane w Batach za… godzinę. Następne, te z normalnym cennikiem, okazały się tak brudne i zarobaczone, że po prostu nie mogliśmy się przemóc. Nawet jeśli mieliśmy przy sobie moskitierę i nocowaliśmy już w niejednym miejscu z końca listy cenowej i jakościowej, to to przekroczyło nasze granice. Wreszcie, po długim szukaniu wybraliśmy relatywnie najmniej zanieczyszczony pokój, zostawiliśmy plecaki i  wyruszyliśmy ‘na miasto’. No i znowu jakoś się nam ono nie szczególnie spodobało, przeszliśmy szmat drogi, a niewiele się zmieniło. Mimo iż nie było tak późno, ulice były puste, a do tego szare i ponure. Zjedliśmy zasmażany ryż na rogu jednej z nich i postanowiliśmy wyruszyć do naszego następnego punktu podróży, do Hua Hin, pierwszym pociągiem rano następnego dnia.

Pięciogodzinna jazda pociągiem okazała się być absolutnie fascynująca. Nie tylko dzięki uroczym maleńkim wioskom i pięknym krajobrazom przewijającym się za oknem, ale także dzięki scenom w wagonach, które stacja po stacji bardziej się zapełniały. I oto byliśmy świadkami jak młodzi tajscy żołnierze próbują poderwać zawstydzone, skromnie chichotające dziewczyny; jak starsze kobiety upychają pod i nad siedzeniami wielkie worki pełne warzyw na sprzedaż; jak jedni jadą do pracy, inni wracają ze szkoły; pożegnania i powitania na peronach. Podczas całej podróży zwinne sprzedawczynie prowiantu z wprawą lawirują tam i z powrotem pomiędzy pasażerami targając ze sobą w woreczkach z rurką lub w wiaderkach z lodem litry napojów na sprzedaż, lub całą selekcję ciepłych i zimnych potraw zawieszonych na specjalnych kijkach, które przy dobijaniu targu można zawiesić nad siedzeniem. A klientów nie brakuje, z reguły po kilku kursach od końca do końca pociągu towar znika. Niestety wszystkie odpadki lądują za oknem.

Około południa docieramy do Hua Hin. Do naszego nowego gospodarza z Couch surfingu, Goerana i jego tajskiej rodziny zabierają nas skuterkowe ‘taksówki’. Goeran mieszka w bardzo ładnej okolicy, właśnie się tu przeprowadził ze swoją żoną, dwuletnim synkiem i pasierbem. Wyemigrował z Finlandii, po tym jak na wakacjach zakochał się – w swojej przyszłej żonie i w Tajlandii. Teraz, jak twierdzą, żyją życiem jak z własnych marzeń, snując mnóstwo planów na przyszłość. Po kilku wieczorach przegadanych z nimi na werandzie zarazili nas swoim optymizmem, sztuką cieszenia się z życia i doceniania tego co się ma. Usłyszeliśmy też tuzin historii miłosnych, których bohaterami byli Europejczycy i Tajki, a kończyły się one raz szczęśliwie, raz dramatycznie. Goeran planuje nawet napisać scenariusz filmowy na podstawie jednej z nich, a zapowiada się on faktycznie całkiem interesująco. Trzymamy kciuki Goeran!

Czas z nimi strasznie szybko leciał. Ponieważ pogoda była bardzo kapryśna, nie za wiele zwiedziliśmy, ale Hua Hin bardzo nam się podobało. Jest to jeden z najstarszych kurortów wypoczynkowych kraju, do dziś tłocznie odwiedzany przez miejscowych, szczególnie z Bangkoku. Nie czuliśmy się tutaj przytłoczeni polowaniem na turystę, jak tego doświadczyliśmy przy okazji wizyty w Ko Samui.

W miejscowym pałacu przebywała właśnie para królewska i przed bramą główną zbierały się często różne grupy by pozdrowić monarchę lub oddać mu hołd. Król cieszy się w Tajlandii bardzo dużą popularnością i jest szeroko respektowany. Byliśmy świadkami jak tajscy skauci śpiewali właśnie pieśń na cześć swojego króla. 

Jeden z dni przeznaczyliśmy na odwiedziny pobliskiego historycznego miasta Phetchaburi. Odwiedziliśmy kilka przepięknych świątyni, ze starymi malowidłami i ogromnymi posągami Buddy. Jedna z nich znajdowała się w jaskini pod ziemią. Najpierw schodzi się schodami w dół, które prowadzą do pierwszego, niewielkiego pomieszczenia z mniejszymi posągami. Stąd, węższym przejściem trafia się do największej groty, w której panuje niesamowity nastrój. Sklepienie wisi bardzo wysoko nad głową, podłoga wyłożona jest brunatnymi płytami, światło dochodzi jedynie z jednego niewielkiego otworu na górze i ze świec. Dookoła poustawiane są rozmaite posągi Buddy, których nawet czasem ciężko się dopatrzeć. Zakonnice w jasnych szatach krzątają się niemal bezszelestnie, zamiatając podłogę bądź czyszcząc posągi. Panująca cisza piętnuje nastrój powagi.

W dalszym korytarzu znajduje się wielki posąg leżącego Buddy, a w reszcie grot kolejne mniejsze i większe figurki i ołtarze.

Bardzo ciekawe, niesamowite miejsce.

Inną, równie fascynującą atrakcją Phetchaburi jest letni pałac Phra Nakhorn Khiri króla Mongkuta, tego z ‘Król i ja’ czy ‘Anna i Król’ z Jodie Foster. Góruje on nad wzniesieniu nad miastem ukryty wśród drzew. Do poszczególnych budynków kompleksu prowadzą urocze ścieżki i schody poprzecinane i podważone korzeniami, a same pomieszczenia są zaskakująco małe. Nawet komnata króla jest raczej skromna, a wszędzie trzeba się schylać i przeciskać w wąskich przejściach, co tylko sprawia jeszcze większą frajdę w zwiedzaniu. Zewnętrzne ściany pałacu pomalowane były (nawet ponoć dość niedawno) na kolor biały. Biel ta jednak bardzo szybko musiała podać się ciemnej pleśni, która pokrywa obecnie większość powierzchni elewacji. Dżungla i tropiki kontra człowiek…

Koniec końców życzylibyśmy sobie zostać dłużej w Hua Hin i Phetchaburi, ale nasze dwutygodniowe wizy poganiały nas w drogę.    

  • Nasz maly gospodarz z Hua Hin
  • Ja mam sobie tym pojesc?
  • Pociagiem do Hua Hin
  • Pociagiem do Hua Hin
  • Pociagiem do Hua Hin
  • Pociagiem do Hua Hin
  • Pociagiem do Hua Hin
  • Pociagiem do Hua Hin
  • Pociagiem do Hua Hin
  • Petchaburi
  • Petchaburi
  • Petchaburi - palac krola Mongkuta
  • Petchaburi - palac krola Mongkuta
  • Petchaburi - okolice palacu krola Mongkuta
  • Petchaburi - palac krola Mongkuta
  • Petchaburi - swiatynia w jaskini
  • Petchaburi - palac krola Mongkuta
  • Petchaburi - grobowce
  • Petchaburi - swiatynia w jaskini
  • Petchaburi - swiatynia w jaskini
  • Petchaburi - swiatynia w jaskini
  • Petchaburi